Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Z PRASY

DŁUG DO SPŁACENIA

W sierpniowym numerze miesięcznika „W drodze” (poświęconym sytuacji prasy katolickiej) ukazał się artykuł o. Béli Jácinta Hankovszky’ego, węgierskiego dominikanina i popularnego duszpasterza akademickiego, pt. Nie spłacone rachunki Kościoła. Przetłumaczył go o. Józef Pudłowski, również dominikanin i duszpasterz akademicki ze Szczecina, który – oddelegowany przez zakon – jesienią wyjeżdża na Węgry (jest nota bene synem Węgierki, ewangeliczki reformowanej). Los sprzyja naszym bratankom, podczas gdy nam ubywa jednego z tych katolickich duchownych, których postawa budzi zasłużony szacunek (zachęcam do sięgnięcia po bardzo, moim zdaniem, ważną wypowiedź o. Pudłowskiego w ankiecie „Więzi” 3/96 nt. rachunku sumienia Kościoła rzymskokatolickiego).

We wprowadzeniu do artykułu tłumacz pisze: O. Hankovszky z wielką troską zwraca uwagę na dramat rozbicia chrześcijaństwa węgierskiego i tegoż tragiczne skutki: w społeczeństwie podzielonym na różne wyznania zagubieni ludzie nie wiedzą, do którego Kościoła czy wspólnoty wrócić albo – ci, co pragną ochrzcić się – sami nie są zdolni wybrać spośród wielości chrześcijańskich denominacji i -trafiają do sekt... U podstaw tych rozważań leży przekonanie, że istnieje prawda obiektywna i poznawalna, w przeciwnym razie sensu nie miałyby debaty na temat różnic w wierze. Jednak tej Prawdy, Jezusa Chrystusa, żadne wyznanie, nawet katolickie, nie może posiadać [...]. Zrywając z – będącą w zwyczaju Kościołów historycznych – pychą, która zamyka je na sekty, spoglądajmy na nie jako na złe urzeczywistnienie dobrej woli i dobrych intencji, a w obrębie tego wszystkiego rozpoznajmy także naszą odpowiedzialność. Nie zaszkodzi też przemyśleć, że z początku Kościół uważany byt za jedną z sekt żydowskich, a Kościoły protestanckie narodziły się jako sekty Kościoła katolickiego.

Tak jak nie spłacone rachunki Kościoła ujawnił protestantyzm przez to, że podjął nagromadzone troski i pytania, o których duchowieństwo nie potrafiło lub nie chciało wiedzieć, tak też wyzwaniem czasów najnowszych i naszej wobec niego nieudolności, jest zjawisko sekt.

Ważne, ale – nie ma co kryć – bardzo trudne, jest wypracowanie wobec nich stanowiska konstruktywnego, płynącego z poczucia odpowiedzialności za bliźniego. Obok motywów – socjologicznych, psychologicznych, kulturowych, cywilizacyjnych i in. – będących u korzeni sekt, najważniejsze są dwa pragnienia: przynależności do wspólnoty i podążanie za jakąś znaczącą osobowością.

Temu pragnieniu przynależności do czegoś i pragnieniu wyjścia z anonimowości wielkie Kościoły nie są w stanie zaradzić. [...] Czy poza Bogiem ktoś zauważa nas w Kościele? [...]Zwrot »drodzy bracia« nie zastąpi braterstwa w życiu. Simone Weil mówiła: „Ludzie potrzebują cichego ciepła, a proponuje się im lodowaty zgiełk”. Jeśli to zrozumiemy, wówczas do sekt -zarówno o znamionach chrześcijańskich, jak i o innej duchowości – będziemy umieli podejść bardziej po ludzku, bo dostrzeżemy nie wrogów, lecz poranionych ludzi, o których myśmy się nie zatroszczyli.

Wielu z nas dostaje dreszczy na myśl o głoszonej przez poszczególne sekty nauce czy sposobie ich życia. Jesteśmy wstrząśnięci i oburzeni ich agresywnością, ale ponownie powstaje obawa: może to my – którzy należymy do Kościoła -nie spełniliśmy dobrze swego zadania, czy nie chodzi tu o nie spłacone rachunki Kościoła?

Charakterystyczna dla sekt schematyczna wizja świata i losu człowieka stanowi odpowiedź na zbyt skomplikowaną i niepojętą dla przeciętnego człowieka teologię tradycyjnych Kościołów. Inną cechą sekt jest radykalizm. To nie bierna rzesza, ale ludzie o usposobieniu apostolskim. Nawracający się człowiek nie skąpi miary, wszystko chce dać, podobnie jak zakochany. Tymczasem nasze wspólnoty nie potrafią prowadzić dialogu z radykalizmem dokładnie z tego powodu, że w większości staliśmy się letni, odeszliśmy od pierwszej miłości. Z tego też powodu nie stać nas, by nauczyć drugich, że prawdziwa miłość charakteryzuje się nie gromkimi okrzykami, że nie jest wyzywająca, ale [...] umiarkowana – nie w dawaniu siebie, ale w sposobie objawiania się.

Trzeba wiedzieć, że w objęcia sekt pcha ludzi lęk. Pokonać go może tylko żywa wiara, pogłębiona i wyrobiona, zdolna spojrzeć z nadzieją ku nieznanemu, najbardziej zaś ku człowiekowi, który stanowi dla niej zagrożenie. Nie dostrzegam, by czy to Kościół katolicki, czy inne Kościoły serio traktowały wyzwanie lęku i potrafiły ukazać znaki nadziei. Z tego powodu ludzie wpadają w sidła sekt, które wprawdzie straszą ich, ale oni sami wolą to niż niepewne jutro. [...] Sekty są chorobą wynikającą z braków społeczeństwa, a szczególnie Kościołów historycznych. Należałoby je nie tyle odrzucić, ale u-słyszeć sygnały alarmowe, które od nich płyną, nasze zaś wspólnoty uczynić bardziej domami – człowieczymi.

Niestety, naturalnym odruchem jest postawa, którą wieki temu wyraził Ezop w bajce o kwaśnych winogronach. Nie mogę czegoś osiągnąć, coś wymyka mi się z rąk, więc uznaję, że nie jest warte starań. Tak myślimy o ludziach trafiających do sekt: owczy pęd, prymitywny umysł, dobrowolne poddanie się autorytaryzmowi, skrajny emocjonalizm, niezrównoważenie psychiczne... Jednym słowem, sami są sobie winni. Fałszywa to pociecha. Tymczasem Kościół (tzn. wszyscy wierzący) powinien ludziom służyć, a nie poniżać ich i potępiać, bo oni w większości przypadków chronią się przed nami do sekt... gdyż poczuli się odepchnięci, nie znaleźli poczucia wspólnoty. Nie ma sekciarzy, są tylko nieszczęśliwi ludzie, póki więc choć jeden człowiek mógłby być uratowany przez to, że my prawdziwie staliśmy się chrześcijanami – konkluduje węgierski duszpasterz – do tego momentu słuszne jest zdanie, że sekty są nie spłaconym rachunkiem Kościoła.

Oprac, mok