Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7 / 1997

ZELÓW, 24-25 MAJA 1997 ROKU

Mam przed sobą niewdzięczne zadanie podzielenia się refleksjami na temat sesji Synodu, którą oceniam bardzo krytycznie. Wyjaśnię od razu, że nie chodzi o to, iż stało się coś nagannego. Rzecz w tym, że nie stało się w ogóle nic, choć mogło się stać wiele.

Pierwszy dzień obrad tradycyjnie rozpoczęliśmy nabożeństwem. Ma ono do spełnienia poważną funkcję. Ma pomóc członkom Synodu w oderwaniu się od codziennych kłopotów i usposobić ich do rozważania problemów całej kościelnej wspólnoty. Kluczową rolę odgrywa tu oczywiście kazanie, które poprzez czytelne odniesienia do naszej sytuacji powinno wskazywać nam kierunek myślenia i działania oraz dawać poczucie uczestnictwa w Bożych planach. Otóż inauguracyjne kazanie, które usłyszeliśmy w sobotę 24 maja, nie spełniło oczekiwań wielu osób. Brak w nim było tychże istotnych odniesień do sytuacji naszego Kościoła. Tym samym nie otrzymaliśmy w stosownym wymiarze tak bardzo nam potrzebnego duchowego wsparcia.

Pewną rekompensatą stały się wystąpienia naszych gości, swoiste mini-kazania, podkreślające wspólnotę celów, podobieństwo drogi i potrzebę wspólnego działania. Taką wymowę miały wypowiedzi ks. Andrzeja Hauptmana, prezesa Synodu Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego, ks. superintendenta Zbigniewa Kamińskiego z Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego, ks. Hartmutha Dussego z Kościoła Reformowanego w Bawarii oraz ks. Algimastosa Kvedaraviciusa z Kościoła Reformowanego na Litwie. Ks. prof. Milan Opočenský, sekretarz generalny Światowego Aliansu Kościołów Reformowanych, w powitalnym przemówieniu zarysował dodatkowo problematykę Walnego Zgromadzenia Aliansu, zaplanowanego na sierpień br. Ks. Opočenský wraz z żoną Janą uczestniczyli zresztą w obradach Synodu od początku do końca z podziwu godną wytrwałością.

Dr Jana Opočenska wygłosiła referat „O przyjaźni i współpracy kobiet i mężczyzn w Kościele”. Komentarze na temat tego referatu miały charakter wręcz anegdotyczny. Każdy problem można strywializować, a z zagadnieniem omawianym przez referentkę można to zrobić szczególnie łatwo. Jednostkowy przykład nie stanowi oczywiście dowodu na żadne twierdzenie, ale podany dowcipnie – świetnie bawi salę. Tak właśnie wyglądała dyskusja wokół referatu naszego gościa. Wynikało z niej, że problem po prostu nie istnieje i wobec tego poruszanie go jest rzeczą śmieszną. Jedyny głos, usiłujący przekonać słuchaczy, że warto się nad tą kwestią zastanowić, miał w istocie charakter votum separatum. A choć nie przewidywano szerszej dyskusji nad referatem Jany Opočenskiej, to zdumiewa całkowity brak wysiłku, by jej wypowiedź potraktować poważnie.

Miałkość dyskusji nad referatem pani Opočenskiej można tłumaczyć tym, że nie dotyczył on spraw newralgicznych z punktu widzenia naszej społeczności. Ale jak wytłumaczyć podobną miałkość dyskusji nad sprawozdaniami przedstawionymi przez Konsystorz i ks. bp. Zdzisława Trandę? Z obu sprawozdań wyzierała niepewność jutra i brak stabilizacji materialnej. Na zeszłorocznej sesji uczestnicy Synodu byli tym faktem wstrząśnięci, szukali dróg wyjścia, chcieli się mierzyć z rzeczywistością. Tym razem, choć nic się nie zmieniło, obie wypowiedzi przyjęto spokojnie, w milczeniu i bez emocji. Może przywykliśmy do niepewności bytu i w skali jednostki, i w skali zbiorowości? Może nie mamy już siły kolejny raz zmierzyć się z trudnościami, które – jak sądzimy – nas przerastają? A może jest jeszcze inaczej – tak oto, że parafie we własnym zakresie jakoś sobie radzą, a problemy kościelnej wspólnoty jako całości schodzą na dalszy plan, nie budząc głębszego zainteresowania? To ostatnie wyjaśnienie byłoby niezwykle zasmucające, ponieważ dowodziłoby, że ustrój, będący wyjątkowym wyróżnikiem naszego Kościoła, ulega w sposób widoczny erozji.

Sprawozdanie ks. bp. Zdzisława Trandy, bardzo pesymistyczne w wymowie, zawierało szereg dramatycznych pytań dotyczących naszych rozmaitych „niemożności”. Ksiądz Biskup, słusznie uważając te pytania za ważne, odczytał je obecnym, czyli de facto poprosił nas o pomoc w sformułowaniu odpowiedzi. Nikt tej tematyki nie podjął. Zajmując się drobnymi wyjaśnieniami, bezkolizyjnie przebrnęliśmy przez przewidziany na sobotę program i o godz. 19 obrady zakończyły się. Było jeszcze sporo czasu na spacery i rozmowy i było poczucie niezbyt dobrze wykonanej pracy. Ale mieliśmy jeszcze perspektywę niedzieli.

Myślę, że niedzielne nabożeństwo synodalne mogło odegrać ważną rolę w przełamaniu marazmu, ale nie odegrało jej z przyczyn obiektywnych. Tego dnia potrzebne nam było kazanie, które całą naszą uwagę, wolę i energię skupiłoby, jak soczewka skupia promienie słoneczne, na sprawach najważniejszych dla Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. Potrzebowaliśmy specyficznego impulsu, odradzającego poczucie odpowiedzialności za wspólne dobro i kreującego wyjątkowe poczucie więzi, świadomość, że „jesteśmy jedno”.

Wysłuchaliśmy jednak innego kazania, ciekawego, rysującego przed nami perspektywę szerszą, niż ta, którą mamy na co dzień. Ks. Milan Opočenský – bo to on był tej niedzieli naszym kaznodzieją – nawiązał do tematyki Walnego Zgromadzenia ŚAKR-u, którego hasło brzmi „Zerwijcie więzy niesprawiedliwości”. Myślą przewodnią tego kazania, które „Jednota” publikuje w niniejszym numerze, była postawa Kościoła wobec dramatycznych problemów współczesnego świata, która wynikałaby z czystości odczytania przesłania Bożego. Nie wszystkie poruszone przez ks. Opočenskiego problemy dotyczą nas z całą ostrością, tym niemniej są one udziałem innych ludzi. Zobaczyliśmy więc swój mały polski świat jako cząstkę ogromnej całości. Warto czasami tak na siebie spojrzeć, aby stracić nieco ze swej zaściankowości i odzyskać pokorę.

Tej niedzieli jednak potrzebowaliśmy także innego rodzaju duchowej pomocy a kazanie sekretarza generalnego Aliansu nie mogło nam jej dostarczyć. Tak więc możliwy przełom nie nastąpił, o czym można się było przekonać w czasie dalszych obrad. Zagadnieniem, które mieliśmy omówić w czasie Synodu, były zmiany w Prawie Wewnętrznym. Dwa głosy wprowadzające do dyskusji należały do prezesa Synodu Witolda Brodzińskiego i prof. Jarosława Świderskiego.

Witold Brodziński skoncentrował się na tych problemach życia kościelnego, których rozstrzygnięcie implikuje zmiany w Prawie, takich jak np. rola prezydium Synodu w okresie międzysesyjnym, długość kadencji proboszcza, propozycja zapisu w Prawie minimum obowiązków proboszcza czy konieczność okresowej analizy postanowień Prawa. Wskazał też na konieczność terminologicznego ujednolicenia tekstu naszego Prawa Wewnętrznego.

Prof. Jarosław Świderski z kolei wygłosił znakomity referat o znaczeniu i sensie naszego ustroju. Powiedział między innymi (przytaczam za autorem): „Osobiście uważam, że znaczenie naszego ustroju należy rozpatrywać z trzech punktów widzenia:

  • po pierwsze, z punktu widzenia jego zgodności z przekazaną nam przez Biblię wizją pierwotnych zborów chrześcijańskich;
  • po wtóre, z punktu widzenia zabezpieczenia Kościoła przed upodobnieniem się do struktur stanowiących podstawę zależności panujących na »tym świecie«;
  • po trzecie wreszcie, z punktu widzenia sprawności w zaspokajaniu potrzeb poszczególnych zborów i całego Kościoła”.

Referent przekonywał nas, że ustrój kościelny, który odziedziczyliśmy po konfesyjnych przodkach, nie był przypadkowym pomysłem, lecz dobrze uzasadnionym wyborem. Niestety, nikt nie podjął dialogu na ten temat. Sprawiało wrażenie, że sposób, w jaki uporządkowaliśmy swoje życie kościelne, nikogo specjalnie nie ciekawi. Myślę więc, że mieliśmy szansę zyskania nowego spojrzenia na reguły funkcjonowania naszej społeczności i że tej szansy nie wykorzystaliśmy.

Jedynym problemem, który poruszył i ożywił członków Synodu, była prośba prezbiteriańskich parafii chińskiej i koreańskiej o przyjęcie do polskiego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. Zapewne fakt, że możemy komuś udzielić pomocy na taką skalę, dowartościował członków Synodu, wyzwolił ich energię i zainteresowanie tą kwestią. Ta część dyskusji zaowocowała uchwałą zobowiązującą Konsystorz do udzielenia wszelkiej pomocy obu tym grupom oraz do przeanalizowania prawnego aspektu przyjęcia ich do naszego Kościoła tak, aby na przyszłym Synodzie można było tę sprawę definitywnie rozstrzygnąć. Cennych rad udzielił nam ks. Milan Opočenský, a także zaofiarował pomoc w dalszych pracach dotyczących tego problemu.

Podsumowując swe synodalne refleksje, muszę stwierdzić, że ostatnią sesję Synodu zapamiętam jako wyjątkową pod względem:

  • nikłego udziału w niej duchownych naszego Kościoła;
  • prawie całkowitego milczenia przedstawicieli zborów spoza wielkich miast;
  • mało twórczej roli członków Konsystorza;
  • ogólnego braku aktywności i przejęcia się sprawami Kościoła.

W czasie trwania obrad często myślałam o tym, jak wiele straciliśmy na skutek nieobecności śp. ks. ks. Jerzego Stahla i Bogdana Trandy. Brakowało mi ich mądrości, ich zaangażowania, a czasami ich słusznego gniewu. Brakowało mi również dynamizmu niektórych obecnych na obradach delegatów, którzy z różnych powodów nie byli w stanie zdobyć się na aktywność. Wprawdzie, jak mówią znawcy, jednostki nie tworzą historii, ale mają na nią wpływ. Pozostaje mieć nadzieję, że jesteśmy w stanie przełamać impas i że przyszłoroczny Synod będzie już zupełnie inny.

Na zakończenie podam jeszcze ważną informację, że Synod zebrany na sesji w Zelowie wybrał na trzyletnią kadencję nowego prezesa, którym po raz trzeci został dr Witold Brodziński.

Dr Dorota Niewieczerzał
(Zastępca sekretarza Synodu)