Drukuj

10 / 1997

Delegaci i goście 23. Generalnego Zgromadzenia Światowego Aliansu Kościołów Reformowanych mieli możliwość spędzenia weekendu 16 i 17 sierpnia w jednym z sąsiednich krajów: Jugosławii, Siedmiogrodzie w Rumunii, na Zakarpaciu na Ukrainie lub na Słowacji. We wszystkich tych krajach istnieją silne Kościoły reformowane, których członkowie są Węgrami. Razem z Kościołem na Węgrzech stanowią ponad pięciomilionową wspólnotę reformowaną w Europie.

Od paru lat interesuję się losem naszych współwyznawców na Ukrainie, dlatego też – korzystając z okazji – postanowiłem ich odwiedzić. W sobotę, 16 sierpnia wyruszyliśmy autobusami sprzed Kolegium kalwińskiego w Debreczynie w kierunku granicy. Po dwugodzinnej jeździe dobrnęliśmy do celu, gdzie oczekiwali nas przedstawiciele ukraińskiego Węgierskiego Kościoła Reformowanego oraz miejscowych władz. Na spotkanie przyjechał także z Kijowa (ponad 800 kilometrów) minister ds. Religii Władymir Baskowskij. Po wyjątkowo sprawnej odprawie paszportowej dotarliśmy do Centrum Diakonijnego w Beregowie (węg. Beregszasz). Przy suto zastawionych stołach zostaliśmy oficjalnie przywitani przez gospodarzy, w tym przez ks. bpa Lajosa Gulacsyego – zwierzchnika Węgierskiego Kościoła Reformowanego na Zakarpaciu.

Podzielono nas na 2-3 osobowe grupy, które miały odwiedzić parafie wybrane spośród 97 zborów. Przypadła mi w udziale wizyta w najbardziej odległej (ponad 130 kilometrów) parafii w Tecsö. W tej wyprawie towarzyszyli mi: przedstawicielka Reformowanego Kościoła Holandii Debora Lootsma oraz teolog z Argentyny Nicolas Rosenthal. Na szczęście uczyłem się przez wiele lat języka rosyjskiego, który przy tej wyprawie okazał się wyjątkowo przydatny, więc na dwa dni stałem się tłumaczem moich towarzyszy podróży.

Ksiądz Karol László, tamtejszy pastor, przed rozpoczęciem studiów teologicznych w Debreczynie ukończył wydział architektury w Użhorodzie. Jego wyjazd na studia na Węgry był możliwy jedynie dzięki przemianom, jakie następowały w latach 90. w Europie Środkowej i Wschodniej. Kiedy złożył dokumenty w Ministerstwie ds. Religii w Kijowie, został zwolniony z pracy i przez pół roku czekał na decyzję władz. Wreszcie otrzymał paszport dyplomatyczny, co znacznie uprościło jego przejazdy przez granicę.

Po studiach ks. Karol László został ordynowany i wysłany do pracy w liczącym ponad 2200 członków zborze w Tecsö, najbardziej wysuniętym na wschód i pięknie położonym w dolinie, przy granicy rumuńskiej. W ciągu lat wyremontował kościół, wybudował obok – z pomocą finansową Kościoła Reformowanego w Holandii – plebanię według własnego projektu, w której mieści się obszerne mieszkanie pastora, pokoje gościnne, kancelaria, sala zborowa i katechetyczna. Na frontonie budynku znajduje się wykonana z brązu tablica pamiątkowa ku czci Stefana Batorego – księcia Siedmiogrodu i króla polskiego – ufundowana dla parafii przez Kościół na Węgrzech.

Zbór w Tecsö powstał już w 1564 roku. Wybudowano wtedy kościół, który został zniszczony podczas najazdu Tatarów w 1727 roku, lecz później szybko odbudowany. Za czasów komunistycznych zbór funkcjonował na tyle, na ile pozwalała na to władza sowiecka, a więc odbywały się nabożeństwa, pogrzeby, potajemne chrzty i konfirmacje. Wiele osób bało się jednak uczestniczyć w życiu Kościoła. Dopiero polityczne przemiany: rozpad Związku Radzieckiego i utworzenie niepodległego państwa ukraińskiego -spowodowały odbudowę życia zborowego. Na nabożeństwach obecnych jest ponad 700 osób. W soboty na wieczornym rozważaniu Słowa Bożego gromadzi się około setki zborowników. Na lekcje religii i zajęcia szkoły niedzielnej uczęszcza wiele dzieci i młodzieży. Spotkania młodzieżowe przyciągają także wiele osób spoza Kościoła. Działa również węgierskie międzywyznaniowe harcerstwo.

W sobotnie popołudnie Debora Lootsma i Nicolas Rosenthal udali się na wycieczkę do miejscowości, w której urodził się ojciec Nicolasa. On sam zdążył uniknąć Holocaustu, gdyż jako dziecko wyjechał przed drugą wojną światową do Argentyny, gdzie nawrócił się na chrześcijaństwo. Nicolas jest z wykształcenia teologiem, ale pracuje wśród dzieci ulicy w Buenos Aires. Debora Lootsma z kolei jest pracownikiem świeckiej instytucji w Holandii, ale działa czynnie w swoim zborze wśród młodzieży. Gdy oni oboje spędzali czas na zwiedzaniu okolicy, my z ks. Karolem László mieliśmy pracowite popołudnie, tłumacząc kazanie, które miałem wygłosić w niedziele, z niemieckiego – za pośrednictwem rosyjskiego – na węgierski. Nie było to łatwe zadanie. Szkoda, że nie wiedziałem o tym wcześniej, bo od razu przygotowałbym tekst kazania po rosyjsku, gdyż wszyscy zborownicy biegle władają tym językiem, choć posługują się nim niechętnie.

Dopiero wieczorem ks. László pokazał mi miasteczko, ale szybko zapadający zmrok niewiele pozwolił zobaczyć. Miejscowy duszpasterz opowiadał o wielu problemach, z jakimi borykają się jego parafianie. Prawie każdy z nich uprawia ziemię lub hoduje bydło, gdyż pensje nie są wypłacane regularnie. Przeciętna miesięczna płaca wynosi ok. 40 dolarów. W okresie przekształceń zakłady przetwórcze i fabryki związane z wojskiem upadły i zostały zlikwidowane. W związku z tym panuje bezrobocie.

W niedzielny poranek obudziło nas piękne słońce. Po obfitym śniadaniu i krótkim spacerze po mieście udaliśmy się do kościoła. Przed budynkiem gromadzili się zborownicy. Było ich kilkuset. Nagle zauważyłem idących w szyku skautów. To harcerze narodowości węgierskiej, mieszkańcy Zakarpacia, mający w pobliżu Tecsö obóz biblijno-modlitewny, szli na nabożeństwo. Przed kościołem podzielili się na dwie grupy, jedna weszła do środka, a druga pomaszerowała dalej. Okazało się, że tę drugą grupę tworzyli katolicy, dla których nabożeństwo rozpoczynało się godzinę później.

Wchodziliśmy do kościoła w następującej kolejności: najpierw kobiety, które zajmowały miejsca w lewej nawie, potem mężczyźni, którzy udawali się do prawej nawy, harcerze, a na końcu starsi Zboru wraz z duchownymi i gośćmi. Liturgię prowadził po węgiersku ks. László, natomiast kazanie, które on tłumaczył, wygłosiłem po niemiecku. Nawiązałem w nim do pojednania między ludźmi, narodami, wyznaniami oraz likwidowania niesprawiedliwości – bo taki był temat przewodni tegorocznego Zgromadzenia Aliansu. Pod koniec nabożeństwa goście z Holandii i Argentyny wygłosili pozdrowienia, tłumaczone przeze mnie na rosyjski, a następnie na węgierski. Po błogosławieństwie końcowym opuściliśmy kolejno kościół.

Zrobiono nam jeszcze pamiątkowe zdjęcie ze Zborem i z harcerzami. Ludzie jednak nie rozchodzili się od razu, rozmawiali między sobą i z nami. Było to dla mnie olbrzymie przeżycie. Pytania dotyczyły m.in. powodzi w Polsce, pracy w zborach, ekumenicznych kontaktów. Wielu było bardzo zaskoczonych, że w Polsce żyją ewangelicy reformowani.

Pożegnaniom nie było końca, ale godzina spotkania ustalona w Beregowie przez ks. bpa Gulacsyego zbliżała się nieubłaganie, a mieliśmy przed sobą jeszcze długą podróż bardzo kiepskimi szosami. Na miejscu okazało się, że jesteśmy jednymi z pierwszych, gdyż inni delegaci i goście musieli uczestniczyć nie w jednym, ale w kilku nabożeństwach i podczas każdego wygłosić kazanie. Bardzo serdeczne pożegnanie nastąpiło na granicy, którą przekroczyliśmy jeszcze szybciej niż przy wjeździe na Ukrainę.

Smutnym wnioskiem dla mnie zakończyła się ta podróż. Sądziłem, że istniejące na Ukrainie trzy Kościoły reformowane (węgierski, ukraiński i czeskobraterski) zaczną się do siebie zbliżać. Okazało się to niemożliwe choćby z tego powodu, że różnią je język i tradycje narodowe. A szkoda! Silny Kościół węgierski mógłby wspomóc odradzające się, jak feniks z popiołów, ukraińskie zbory w Równym i Stepaniu oraz przedwojenny zbór pochodzenia czeskiego w Bohemce. Powinniśmy w polskich zborach pamiętać o naszych siostrach i braciach na Ukrainie i polecać naszemu Panu ich pracę, która odbywa się nadal w bardzo trudnych warunkach.

Ks. Lech Tranda