Drukuj

11 / 1997

Zgodnie z zapowiedzią w Przeglądzie ekumenicznym („Jednota” 10/97) zamieszczamy wypowiedź dr Stanisławy Grabskiej z Kościoła rzymskokatolickiego, wygłoszoną podczas polsko-francusko-niemieckiego sympozjum nt. „Własna tożsamość warunkiem pojednania”. Odbyło się ono w dniach 7-10 września w Warszawie z inicjatywy Akademii Ewangelickiej w Mülheim (Niemcy) i Polskiej Rady Ekumenicznej, a brały w nim udział ewangeliczki, katoliczki i chrześcijanki prawosławne. Wyróżnienia w tekście pochodzą od redakcji.

Przede wszystkim trzeba powiedzieć na wstępie, że pojednanie zaczyna się od przyznania się do winy, umiejętności przebaczania oraz zgody na przyjęcie czyjegoś przebaczenia. Nie jest przy tym aktem jednorazowym. To jest proces odnajdywania tego, co nas łączy, łączy coraz bardziej.

Jeżeli bowiem za pojednanie uznamy stan, w którym wzajemnie przebaczyliśmy sobie dawne krzywdy i poprosili o przebaczenie za te, któreśmy wyrządzili – to wydaje się, że niewiele nam brakuje do uzyskania tego stanu. Ale myślę, że to jest etap wstępny do dalszej drogi. Wydaje się, że gotowość wybaczenia istnieje prawie zawsze – trochę gorzej z gotowością do przyznawania się do win. Łatwo jest powiedzieć: „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” – tak ogólnie. Trudniej wysłuchać konkretnych zarzutów i dojść do wspólnej oceny historii. W tej dziedzinie szczególnie trudności występują u nas w Polsce między Kościołem prawosławnym a rzymskokatolickim, bo nakładają się tu na siebie żale o postawy kościelne i sprawy polityczne: prawosławne żale o unię brzeską i jej popieranie na ziemiach Rzeczypospolitej trojga narodów oraz nasze stanowisko wobec Cerkwi rosyjskiej w czasach zaborów i jej udziału w akcji wynaradawiania Polaków.

Wszędzie tam, gdzie z niesprawiedliwym postępowaniem ludzi Kościoła łączyły się prześladowania narodowe, pojednanie jest szczególnie trudne i np. sprawa Husa i husytów w Czechach do dziś nie jest przez mój Kościół wystarczająco przemyślana i „przeproszona”. Inną trudność w ocenie przeszłości stanowi dziedziczenie tego samego myślenia teologicznego, które stało u źródeł dawnego podziału, potępienia jakiegoś człowieka czy określonego zachowania. W wielu sprawach nie przezwyciężone zostały takie postawy teologiczne. Utrudniają one oddzielenie oceny osób działających w przeszłości od oceny meritum sprawy. Tak więc Cerkiew prawosławna ma trudności z uznaniem prawomocności istnienia różnych Kościołów unickich, Kościół katolicki natomiast, mimo wyrzeczenia się dawnego rozumienia unii, broni prawa historycznych Kościołów unickich do istnienia w ich tożsamości.

Proces przezwyciężania barier na drodze pojednania wiąże się z Soborem Watykańskim II, który był punktem zwrotnym w postawie i służbie Kościoła rzymskokatolickiego we współczesnym świecie, sumując przemyślenia i dążenia, które w Kościele tym występowały od lat. W latach 50. i 60. dla nas, wówczas młodych, Vaticanum II to było objawienie, nasza wielka nadzieja na „Kościół o ludzkiej twarzy”. Przepełniał nas entuzjazm, pragnienie, by te – zadeklarowane w dokumentach soborowych – zmiany szły szybko i sięgały daleko. Ale od razu okazały się wyraźne różnice między oczekiwaniami młodych a stanowiskiem polskiego Episkopatu, który uważał, że Vaticanum II to nie jest punkt wyjścia, lecz dojścia. Zresztą podobne opinie występowały i na Zachodzie. Można było odnieść wrażenie, że żyjemy w czasie kontrreformacji – nastąpiło nie tylko przyhamowanie reform, ale wystąpił otwarty ruch przeciwsoborowy. Najjaskrawszym przykładem tej tendencji była działalność i nauczanie biskupa Lefebre'a, który publicznie głosił, że Sobór jest dziełem szatana i masonów.

W Polsce na konserwatyzm hierarchii nałożyła się ówczesna sytuacja polityczna, w której Kościół był opoką dla wiary i patriotyzmu. Te postawy nie zanikły, w całkiem już przecież innej sytuacji, po 1989 roku. Do religijnego fundamentalizmu, sprzężonego z nacjonalizmem, dodano przekonanie o spiskowej teorii dziejów. Ludzie, którzy żywią takie przekonania, widzą też zagrożenie tożsamości wyznaniowej i narodowej w całej kulturze zachodniej. Środowisko Radia „Maryja”, często agresywne, promujące egoizm nacjonalny, jest owocem podziału w polskim Kościele katolickim. Dla fundamentalistów tożsamość doktryny oznacza tożsamość wiary. I w tej sytuacji problem wewnętrznego pojednania – pojednania ludzi samych ze sobą i między sobą – jest w Kościele najważniejszy. Ważniejszy niż sprawy barier innego rodzaju (np. duchowni – świeccy, mężczyźni – kobiety).

Istnieje jednak, obok sfery tradycjonalistów, którą stanowi większość kleru i biskupów, część Kościoła bardzo otwarta, przyjazna ekumenizmowi i pojednaniu – w tym pojednaniu polsko-żydowskiemu. Uznaje ona, że podstawą umożliwiającą pojednanie jest osobiste nawrócenie jednostki ze wspólnoty grzechów. W tym miejscu nakładają się na siebie: pojednanie wewnątrzkościelne i międzyludzkie.

Jest jeszcze trzecia strefa, największa, w naszym polskim Kościele rzymskokatolickim. To ci, którzy – uznając za oczywisty fakt przynależności do Kościoła – nie analizują swojej wiary ani wynikających z niej implikacji. Pochłonięci świecką stroną swojego życia, przyjmują bezrefleksyjnie wskazania swojego proboszcza. Ich emocje łatwo skierować zarówno w dobrą, jak i w złą stronę. Do dzisiaj też katolicy nie potrafią oddzielać autorytetu od władzy rządzenia. Ogromnie utrudnia to dialog na temat ustroju Kościoła i dążenia do następnego stopnia pojednania, które byłoby już jakąś formą jedności w wielości.

Łatwiej powiedzieć „przepraszam” niż przeanalizować własne błędy – nam, katolikom, do dziś trudność sprawia np. rehabilitacja Reformatorów, ongiś uznanych za heretyków, i przyznanie, jak wiele mieli racji w swych zarzutach i działaniu. Mój Kościół wciąż jeszcze nie potrafi przyznać, że jest tak samo „schizmatycki” i „heretycki” jak wszystkie inne, bo jest współwinny podziału nie tylko z powodu indywidualnych grzechów ludzi Kościoła, ale z powodu popełnianych błędów merytorycznych. Nigdzie nie pisze się o tym, ile Kościół katolicki zyskał i ile przejął od innych Kościołów pod wpływem dialogu ekumenicznego, uzgodnień i uściśleń – zgodnie z postulatami ewangelickimi. A przecież w ustaleniach soborowych przyjęto zasadę, że Pismo Święte jest dla doktryny rzeczą pierwszą a Tradycję należy rozumieć jako interpretację, nie zaś kontynuację Objawienia. Ponadto: osobista lektura Pisma Świętego – zalecana wiernym, czytania liturgiczne tekstów biblijnych, co stworzyło możliwość ekumenicznych nabożeństw, język narodowy, by każdy wierzący w pełni świadomie uczestniczył w liturgii, oraz uznanie, że Msza św. jest uobecnieniem tamtej jednej jedynej Ofiary, a nie numerycznie kolejną ofiarą... Z kolei z Kościoła prawosławnego przejęliśmy modlitwę do Ducha Świętego przed Przeistoczeniem i Komunią św., teologię rozumienia pojęcia Kościoła lokalnego...

Tak, wiele się już zmieniło i stworzyło właściwy grunt dla pojednania. Ale wciąż jest wiele różnic między Kościołami. Jedną z barier pomiędzy Kościołem rzymskokatolickim a protestantami (choć tu akurat istnieje zbieżność między katolicyzmem a prawosławiem) jest kult Matki Boskiej. Polskie formy tego kultu sprawiają, że stajemy się zgorszeniem dla ewangelików. Gdybyśmy ze strony katolickiej potrafili uznać słuszność zarzutów ewangelickich i upowszechnić prawidłowe myślenie teologiczne o Maryji, chociażby w duchu proporcji, jakie przedstawia o. prof. Celestyn Napiórkowski1 – by jasna była różnica między kultem Boga a czcią dla Maryji jako szczególnego Dzieła Bożego i szczególnej oblubienicy Ducha Świętego, jako ikony Bożego miłosierdzia, ikony Wcielenia Pana, ikony macierzyństwa Boga (Bóg jest i Ojcem, i Matką, co słusznie podkreśla teologia feministyczna), to może i braciom ewangelikom byłoby łatwiej uznać naszą teologię świętych obcowania. Z kolei katolicy muszą się nauczyć uznawać prawo ewangelików do modlenia się tylko do samego Chrystusa jako Jedynego Pośrednika między człowiekiem a Bogiem. I nie gorszyć się, że o współmodlitwę w Kościołach ewangelickich prosi się tylko żyjących, duszom zmarłych pozostawiając wyłącznie obcowanie z Bogiem.

Należy dobrze rozróżnić między praktykowaniem religii a naszą wiarą w Boże Objawienie. Będzie wtedy łatwiej zrozumieć, że pierwsza tożsamość, o jaką powinno nam chodzić, to tożsamość chrześcijańska. Wsłuchanie się w to, co nam mówi Duch. Spotkanie z Kościołami o innej doktrynie, kulturze, tradycji powinno zaś nam pomóc być lepszymi katolikami, prawosławnymi, ewangelikami. Jeżeli nam chodzi o tożsamość chrześcijańską, to dialog ekumeniczny z inaczej myślącymi chrześcijanami może nas tylko otwierać na nowe aspekty rozumienia wezwania Bożego.

Nie oznacza to rezygnacji z charyzmatu własnego Kościoła, a tylko gotowość do rewizji każdego dotychczasowego przekonania, nawet najgłębiej tradycyjnego – dla głębszego rozumienia wiary. Sądzę, że do charyzmatów mojego Kościoła należy ścisły związek pobożności z przeżywaniem sakramentów – w tym w szczególności sakramentu Eucharystii i sakramentu pojednania. Charyzmatem mojego Kościoła jest szczególna służba jedności. Ludzkie przywiązanie do władzy powoduje, że w kręgach kościelnych jedność chrześcijan widzi się jako jedność organizacyjną. To nasz grzech, z którego wyznaniem musimy wyjść do innych Kościołów. Sobór Watykański II wiele uczynił dla wszystkich Kościołów wyznających chrzest i wierzących w Jezusa Chrystusa jako Pana i Zbawiciela, uznając je za należące do jedności Kościoła Chrystusowego. Ale przecież zachował stopniowanie tej przynależności – i to stanowi do dzisiaj kolejną trudność w dialogu ekumenicznym.

Chodzi o to, by nie oddzielać nawracania się od dialogu. Dialog i nawracanie się musi stanowić jeden proces ogarniający tak wiernych świeckich, jak i księży oraz biskupów, teologów świeckich i duchownych różnych wyznań. Szczególną w tym rolę mają studia biblistyczne i wzajemna prezentacja swojego rozumienia Pisma Świętego przez chrześcijan różnych wyznań. Inną szansę stanowi wspólne działanie, służba człowiekowi – wspólna diakonia. Jest to wspólna praxis miłości chrześcijańskiej, w której zaczynamy bardziej doświadczać siebie wzajemnie jako osoby i uwalniać się od balastu swego rodzaju ideologii religijnej.

Dla nas, katolików, jest to zarazem droga do wspólnej Eucharystii, którą już praktykują między sobą Kościoły ewangelickie. Jest to jednak droga otwarta i pełna nadziei na takie nareszcie pojednanie, w którym staniemy razem przy Stole Pańskim, tak jak dziś dzielimy się Jego Słowem. Do pełnej jedności zaś poprowadzi nas sam Bóg.

Stanisława Grabska
[Doktor teologii katolickiej, autorka książki „Człowiek wobec Trójcy Świętej”, długoletnia przewodnicząca, a obecnie wiceprzewodnicząca Klubu Inteligencji Katolickiej w Warszawie]

1 O. prof. Celestyn Napiórkowski mówił o tym podczas panelu poświęconego dialogowi ekumenicznemu nt. Marii, zorganizowanego przez warszawski KIK; zob. „Jednota” 12/96 – red.