Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1-2 / 1998

Z PRASY

Jak goić rany przeszłości, by nie otwierały się ciągle a jednocześnie nie zabliźniły blizną podłości? Uleczenie historycznej pamięci to jeden z warunków pojednania: narodowego, międzynarodowego, międzywyznaniowego. Wszyscy zgadzają się, że nie można budować przyszłości na trwałych i zdrowych podstawach, jeśli naród nie upora się z traumą przeszłości, z odium zbrodni, opresji, cierpień. Problem ten istnieje, jak świat długi i szeroki. Istnieją też dwa przeciwstawne podejścia do jego rozwiązania: kara (bądź odwet) albo zbiorowa absolucja. Słuszność poszczególnych wyborów i cena, jaką trzeba płacić za każdy z nich, to temat dwóch ciekawych artykułów: Prawda rani, milczenie zabija. O potrzebie indywidualizacji winy w procesie odchodzenia od apartheidu Piotra Kostyły SJ (listopadowy „Przegląd Powszechny”) oraz Procesy, czystki i nauki z historii Timothy Gartona Asha („Tygodnik Powszechny” 51-52/97 i 1/98).

Rasistowski system segregacji, uzależniający prawa człowieka od pochodzenia etnicznego, obowiązywał od 1948 do 1991 r., choć jego historia sięga daleko wstecz. Postulat czystości rasowej objął wszystkie dziedziny życia, od systemu oświaty po prawo małżeńskie. 75 proc. niebiałej ludności Południowej Afryki zostało prawnie upośledzonych, nie mając możliwości faktycznego korzystania z takich fundamentalnych praw, jak prawo do wyboru miejsca zamieszkania, nabywania własności, zawierania małżeństw. Służby bezpieczeństwa i liderzy białej mniejszości mają na sumieniu masakry ciemnoskórej ludności, skrytobójstwa, tortury, szykany. Symbolem przemian demokratycznych stali się dwaj politycy: Frederick Willam de Klerk i legendarny przywódca Afrykańskiego Kongresu Narodowego Nelson Mandela.

Zwycięstwo Mandeli w pierwszych demokratycznych wyborach powszechnych z 1994 r. przyniosło pytanie o to, jak uporać się z traumą niedawnej przeszłości. Biała mniejszość zgodnie z własnym interesem postulowała zbiorową amnestię i amnezję, nierozdrapywanie ran, skupienie się na przemianach (Nastał czas zakopywania kopii, nastał czas wspólnego budowania). Radykalni zwycięzcy żądali procesów karnych przeciwko wszystkim winnym łamania praw człowieka. Gdyby nie zawarto kompromisu, skonfliktowany i pogrążony w zapaści kraj znalazłby się w stanie wojny domowej.

Demokratyczny parlament zawarł taki polityczny kompromis – powołał Komisję Prawdy i Pojednania uprawnioną do udzielenia amnestii w zamian za ujawnienie całej prawdy o okolicznościach łamania praw człowieka przez funkcjonariuszy apartheidu. Zasiedli w niej ludzie o nieposzlakowanej opinii z abp. Desmondem Tutu jako przewodniczącym. Ich zadanie polegało na ustaleniu charakteru, przyczyn i zakresu łamania praw człowieka, udzielenia (lub nie) amnestii sprawcom przestępstw, którzy ujawnili wszystkie okoliczności czynów popełnionych z pobudek politycznych, umożliwienie wypowiedzenia się ofiarom, podjęcie kroków w celu zadośćuczynienia lub rehabilitacji, przedstawienie narodowi wniosków, co należy czynić, by ustrzec się podobnego łamania praw człowieka na przyszłość.

Odbyły się też przesłuchania specjalne. Spośród instytucji religijnych pierwszy zgłosił się Holenderski Kościół Reformowany z okręgu Stellen­bosch. Jego przewodniczący przyznał: choć niekiedy próbowaliśmy protestować przeciw niesprawiedliwemu traktowaniu ludzi, robiliśmy to zazwyczaj nieśmiało i niezdecydowanie. (...) w kluczowych momentach cofnęliśmy się przed złożeniem jednoznacznego świadectwa („Jednota” 4/97, s. 21).

Sędzia Richard Goldstone, współtwórca Komisji Prawdy i Pojednania oraz prokurator w Międzynarodowym Trybunale Haskim, sądzącym zbrodniarzy wojennych z b. Jugosławii, uważa, że wielkim atutem tego organu jest to, iż pozwala on ofiarom powiedzieć prawdę. Samo w sobie jest to już formą sprawiedliwości (dla wielu niewystarczającą) i odgrywa niebagatelną rolę w procesie wychodzenia wielu ofiar z traumy apartheidu. (...) Lecz jest też drugi, jeszcze ważniejszy aspekt ujawnienia prawdy. Dzięki temu dokonuje się indywidualizacja winy. Ukrywanie prawdy niesie ze sobą straszne konsekwencje i jest to prawdziwe w każdym kraju z totalitarną przeszłością. Prawda nie wypowiedziana i nie wysłuchana, wina nie przypisana konkretnym osobom staje się podstawą chęci odwetu na całej grupie, budzi i żywi poczucie nienawiści do wszystkich „po tamtej stronie”.

A jaką cenę płaci Afryka Południowa za ujawnienie prawdy o apartheidzie? Zwalnianie zbrodniarzy od odpowiedzialności budzi zrozumiałe protesty wielu ofiar i świadków. Za szczególną słabość procedury amnestyjnej uważa się to, że oprawcy nie tylko nie muszą prosić o przebaczenie, ale i są zwalniani z obowiązku zadośćuczynienia swoim ofiarom.

Prawda rani, ale milczenie zabija – głosi napis w siedzibie Komisji w Cape Town;  coś,  co  językiem  nieco  biblijnym  nazwano  „prawdomównością”, wydaje się najbardziej pożądanym i najskuteczniejszym sposobem radzenia sobie z trudną przeszłością – pisze w „Tygodniku” T. G. Ash, autor książki o dyktaturze Stasi.

Publiczne uznanie prawdy o przyszłości, ustalonej jak najwnikliwiej, powinno prowadzić do pojednania narodowego oraz umocnienia rządów prawa i demokracji. Ale czy prowadzi? Ash, broniąc praw historyków do wyciągania nauk z historii, przyznaje zarazem, że skutecznie działające demokracje zbudowano na rozmyślnej polityce zapomnienia, choć zapłacono za to cenę, którą uświadomiło sobie dopiero późniejsze pokolenie (Niemcy Adenauera, Francja gaullistowska). Ale cenę przyjdzie zapłacić tak czy inaczej, więc lepiej już płacić za prawdę niż za milczenie i spychanie w niepamięć. Dotyczy to także Polski, która dotąd nie uporała się w problemem lustracji – sugeruje Ash.

Oprac. mok