Drukuj

5 / 1998

Umówiłem się na napisanie tego komentarza jakiś czas temu i zapomniałem o tym. Gdy sobie przypomniałem, spojrzałem na list od pani redaktor z „Jednoty”, by sprawdzić, jaki fragment mam skomentować, a potem sięgnąłem po Torę. No i się zdziwiłem, bo nie pamiętałem już, że V Mojż. 6:4-5 to początek Szema Israel. Ten tekst nie kojarzy mi się z komentarzem. Komentujemy na ogół to, co wymaga wyjaśnień, tymczasem te wersety to tekst oczywisty, najbardziej wszechobecny w naszym życiu ze wszystkich słów Tory.

Nie chodzi już nawet o to, że powtarzam go codziennie dwukrotnie w mych modlitwach, że sam przychodzi mi na myśl i na wargi, gdy grozi niebezpieczeństwo i gdy ono odchodzi, i że to pierwszy tekst hebrajski, którego nauczyły się moje dzieci. Ale z wszystkich fragmentów Tory ten, bardziej niż jakikolwiek inny, łączy w sobie postulat i opis, przykazanie i jego spełnienie.

„Słuchaj, Izraelu...” – gdy powtarzam te słowa, Izrael słucha. Słuchają modlący się obok mnie w synagodze, lub na ulicy, jeśli pora modlitwy zastała mnie akurat tam, gdzie mieszka wielu innych Żydów. Gdy nawet modlę się sam, to przecież w tym samym czasie jacyś inni Żydzi też się modlą, gdzie indziej, lecz tymi samymi słowami. Izrael słucha. Czy usłyszy?

„Pan jest naszym Bogiem” –  tak. To fundamentalne stwierdzenie, które wypływa z faktu, że zostaliśmy przez Niego wybrani: On jest nasz, bo my jesteśmy Jego. Wszystkie inne narody powstały w sposób naturalny, tylko nas wybrał On sobie, z powodów niedocieczonych, na swą grupę eksperymentalną. Chce sprawdzić, co będzie, jeśli ludzie zobowiążą się, by żyć po Bożemu. Czy dotrzymają słowa? Czy inni to zauważą? Czy Izrael stanie się światłem dla narodów, czy cierpiącym sługą? A może jednym i drugim równocześnie? I może na tym właśnie polega wybraństwo? Jest w tym też odrobina dumy: Pan jest naszym Bogiem. Ale przecież wiemy, że nie dla żadnych naszych przewag zostaliśmy wybrani, że Torę dał na pustyni, w miejscu publicznym, by nikt nie mógł powiedzieć, że została dana tylko jemu, czy tylko nam, a sprawiedliwi wśród narodów też mają swój udział w przyszłym świecie. „Nasz” oznacza jedynie, że myśmy uznali Go jako pierwsi. Wierzymy, że nadejdzie dzień, gdy nie będzie już nas można odróżnić od tych, którzy przyszli do Niego potem. I wcale nie jest powiedziane, że będzie tak dlatego, że wszyscy zapuszczą pejsy.

„Pan jest jeden”  i o to przede wszystkim, bardziej niż o interpretację innych wersetów Tory, toczymy spór z całym światem  no, może poza muzułmanami. Owszem, doznajemy Go na różne sposoby, jak wiązki światła rozszczepionej przez pryzmat  ale rozum i dusza, które nam dał (po hebrajsku emuna oznacza i prawdę, i wiarę), mówią, że ta różnorodność doznań jest z nas, a nie z Niego. To nie tylko teologiczna subtelność, lecz etyczny fundament. Jeśli On jest w jakikolwiek sposób zróżnicowany, to można bez popełniania błędu czy grzechu oddawać cześć jakiemuś Jego aspektowi. Tymczasem tędy właśnie wiedzie droga ku bałwochwalstwu. Nie temu nieomal naiwnemu bałwochwalstwu starożytnych, wykpionemu przez Izajasza i Psalmistę, lecz groźnemu bałwochwalstwu naszych czasów, zasadzającemu się na tym, że jakąś jedną wartość potrafimy postawić ponad wszystkie inne. Gdy tą wartością jest na przykład pieniądz czy władza, to wiemy przynajmniej, że czynimy zło. Ale gdy nade wszystko czcimy ojczyznę? naród? wiarę?  jakże łatwo zapominamy, że czynimy z nich wówczas bałwany. Stąd tylko krok od tego, by w imię dobra czynić zło. Dlatego właśnie Pan nas napomina nas, byśmy tylko Jemu Jedynemu oddawali cześć. To nie chodzi o to, by  jak piszą bezmyślni krytycy  zaspokoić Jego rzekomą próżność. Tu chodzi o to, by ocalić nas przed naszą.

„I będziesz kochał Pana, Boga twego” – nie, to nie nakaz. Miłości nie można nakazać. To stwierdzenie faktu, uznanie prostej logicznej zależności. Gdy usłyszysz, że jest Bogiem i że jest jeden  a więc, że On sprawił wszystko  to pokochasz. A dokładniej  słowem „miłość” określisz odpowiedź swojego rozumu i serca na to, czego doświadczysz, gdy pozwolisz sobie usłyszeć ten głos. Pokochasz mnie  mówi rodzic do niemowlęcia, które nie rozumie jeszcze nawet, że jakiś rodzic w ogóle jest. I dziecko pokocha ojca, nie dlatego, że zostało mu to nakazane, ale dlatego, że po prostu odwzajemni to, czego samo doświadczyło. To prawda, że nie zawsze rodzice kochają swe dzieci, a dzieci  rodziców. Ale Pan mówi: „słuchaj” nawet tym, którzy Go nie kochają. Którzy, jak Adam w raju, ukrywają się przed Jego głosem.

„Całym swoim sercem” – a więc także tym, co w tym sercu przyziemnego, doczesnego czy po prostu złego. To nie sztuka miłować Pana, gdy duszę się ma czystą jak koszula z telewizyjnej reklamy. Ale też takich dusz nie ma: każdy z nas nosi w sobie złą skłonność, ładunek nieprawości  cenę, jaką płacimy za to, że jesteśmy wolni. Otóż próbą tej wolności jest to, czy będziemy umieli naszą doczesność skierować ku dobru. Kuchnia koszerna, reguły czystości pożycia seksualnego, nawet to, jak całe ciało uczestniczy w modlitwie  wszystko to ma nam dopomóc w miłowaniu „całym sercem”.

„Całą duszą” – a więc także wówczas, gdy trzeba poświęcić ciało, by ocalić duszę. Od przyziemności poprzednich słów  a przyziemność ta, konkretność żydowskiej religii jest jedną z jej cech najbardziej mi drogich  Tora przenosi nas na biegun przeciwległy: męczeństwo. Są czyny, których wykonanie bruka duszę niemal nieodwołalnie: morderstwo, cudzołóstwo, bałwochwalstwo. Raczej należy wybrać wówczas śmierć ciała niż śmierć duszy. Żydowscy męczennicy niemieckich krzyżowców czy hiszpańskiej inkwizycji  gdy postawiono ich przed tym wyborem  woleli śmierć od krzyża. Szli na stos al kidusz haSzem, dla uświęcenia Imienia Pańskiego. W warszawskim getcie zaś Niemcy zmuszali Żydów, by bezcześcili święte zwoje Tory. Przyszli więc Żydzi do jednego z rabinów, by zapytać, czy powinni raczej iść na śmierć, niż ulec tym żądaniom. Odpowiedział im: – W Hiszpanii wróg chciał zrabować nasze dusze i w ich obronie musieliśmy oddawać nasze ciała. Tym razem jednak wrogowi nie o dusze chodzi. On nie wie nawet, że my mamy dusze, bo sam musiał w sobie zabić duszę własną, by czynić to, co czyni. A więc obowiązuje nas nie zasada uświęcenia Imienia, lecz kidusz haHajim  uświęcenia życia. Musimy bronić żywych ciał narodu Izraela. Naszym duszom ten wróg nie jest w stanie zagrozić.

„I ze wszech swych sił” – a więc nie tylko myślą i uczuciem, nie tylko gotowością do męczeństwa, ale konkretnym uczynkiem. Modlitwą. Studiowaniem Tory. I naprawianiem świata. Po to zostaliśmy stworzeni  by być Jego wspólnikami w dziele wspierania dobra w świecie. I to jest ostatecznym sprawdzianem naszej miłości do Niego. Jeśli nie modlisz się, to jesteś złym Żydem. Jeśli nie studiujesz Tory, to jesteś głupim Żydem. Ale jeśli nie wspomożesz potrzebującego, to nie jesteś Żydem. Ta chęć naprawy świata kierowała Żydami, gdy jako pierwsi zakładali towarzystwa dobroczynne i gdy walczyli o lepsze jutro na wszystkich niemal barykadach świata. Gdybyśmy bardziej kierowali się pamięcią o tym, czym jest bałwochwalstwo, mniej zapewne byłoby w tych walkach naszych pomyłek, mniej rozczarowań i mniej zła, do którego także przyłożyliśmy rękę. Ale nie myli się tylko ten, kto trwa w bezczynności. Ten bowiem pomylił się raz na zawsze.

Ostania litera pierwszego i ostatnia ostatniego słowa pierwszego zdania Szema układają się w słowo ed  świadek. Tym właśnie jesteśmy: świadkami. Świadkami Bożego objawienia. A nasze czyny świadczą o nas.

Konstanty Gebert
[Redaktor naczelny miesięcznika „Midrasz. Pismo Żydowskie”]