Drukuj

7-8 / 1998

Zabieram się do pisania tego tekstu z wielkim zażenowaniem. Nie przypuszczałem bowiem, że doczekam w wolnej Polsce pohańbienia ziemi, która była miejscem ogromnego ludzkiego cierpienia, miejscem zagłady znacznej części narodu żydowskiego, ale także męki i śmierci wielu ludzi innych nacji, przede wszystkim Polaków. Nie mogę zrozumieć, że pośród narodu polskiego, który podczas wojny został tak bardzo doświadczony cierpieniem  –  zarówno ze strony hitlerowskich Niemiec, jak i stalinowskiego Związku Radzieckiego  –  mogą obudzić się tak nienawistne, a zarazem tak prymitywne nastroje. A w dodatku dzieje się to pod pozorem obrony krzyża. Dochodzi zaś nie do obrony tegoż krzyża, lecz do jego profanacji. Niestety bowiem ta walka, którą prowadzą „oświęcimscy bojownicy”, przybiera taki właśnie charakter.

Zaledwie kilka lat temu szerokim echem nie tylko w naszym kraju, ale i daleko poza granicami Polski odbiły się spory wokół oświęcimskiego klasztoru sióstr karmelitanek. Ileż zgorszenia budziły wszystkie akcje podejmowane zarówno przez tych, którzy walczyli o istnienie klasztoru na terenie należącym do obozu, jak i po stronie żydowskiej w wykonaniu rabina Weissa i jego agresywnych zwolenników. Zdawać by się mogło, że sprawa została w końcu pomyślnie załatwiona, że nastroje się uspokoiły. Ale to były tylko pozory.

Wciąż pojawiają się nowe konflikty! Tak jakby ktoś czekał tylko na okazję, aby rozpętać awantury. Obecna dotyczy ogromnego, tzw. papieskiego krzyża, przy którym Jan Paweł II odprawił mszę św. w Oświęcimiu-Brzezince, a który przed dziewięcioma laty ustawiono na tzw. żwirowisku. To oświęcimskie żwirowisko, miejsce śmierci wielu ludzi, w tym 152 Polaków, integralnie związane z terenem obozu oświęcimskiego, powinno być  –  podobnie jak teren całego obozu  –  miejscem pokoju, zadumy, refleksji, ale także pełnego pokory i skruchy zachowania. Tak, także skruchy! Bo jakże nie myśleć ze skruchą o tym, że w chrześcijańskiej Europie, niemal w centrum kultury i cywilizacji rozwiniętej na gruncie ideałów chrześcijańskich, mogło dojść do takiego wynaturzenia ludzkich uczuć i myśli, że stworzono obozy koncentracyjne, obozy zagłady  –  „fabryki” śmierci, miejsca kaźni dla milionów ofiar.

Spokój tego miejsca, miejsca męczeńskiej śmierci tak wielu ludzi, został pogwałcony. Stało się ono widownią wydarzeń wywołujących najgorsze przeczucia. Najpierw głodówka Kazimierza Świtonia u stóp owego „papieskiego” krzyża, a potem hasło rzucone w kierunku fanatycznie usposobionych „obrońców” krzyża: Stawiajmy krzyże, jak najwięcej krzyży, co najmniej 152, tyle, ilu Polaków zginęło na owym żwirowisku! I samowolnie, bez porozumienia ze zwierzchnością kościelną i władzami Muzeum, krzyże te są stawiane. Jest ich coraz więcej, niektóre duże, bardzo duże i starannie wykonane, inne małe, zbite z dwóch desek krzyżyki. I to ma świadczyć o wierności Chrystusowi! A jest w istocie jej przeciwieństwem.

Nie pomagają uspokajające głosy hierarchów Kościoła rzymskokatolickiego, arcybiskupów Józefa Życińskiego i Henryka Muszyńskiego, nie pomaga wycofanie się ks. prymasa Józefa Glempa z niezręcznej wypowiedzi, nie pomagają ani argumenty, ani krytyczne słowa ludzi mądrych, zarówno duchownych, jak i świeckich. Następuje ciągła eskalacja manifestowania poglądów i stanowiska stosunkowo niewielkiej grupy ludzi. Ostatnio do tej grupy dobili w celu udzielenia jej poparcia polscy lefebryści, którzy znaleźli okazję, aby zamanifestować swoją „inność” w łonie Kościoła rzymskokatolickiego. Jeśli wszyscy ci ludzie postawią na swoim i zwyciężą w tym sporze, aż strach pomyśleć, jakie konsekwencje pociągnie to za sobą.

Nic więc dziwnego, że o tych sprawach wiele się mówi i pisze, że jest o nich głośno. Pragnę przytoczyć kilka wypowiedzi godnych uwagi jako świadectwo rozwagi i prawości ludzi światłych, którym zależy na tym, by Oświęcim nie był widownią gorszących zajść, lecz miejscem serdecznej pamięci o tych, którzy tam zostali zgładzeni.

Ks. abp Józef Życiński: Krzyż jest zawsze znakiem jedności i solidarności, nie można więc ranić w imię krzyża. (...) Z niepokojem patrzę na działanie emocjonalnych grup, które omijając hierarchię kościelną, chcą występować obecnie w roli głównych obrońców krzyża. Uważam, że ta droga prowadzi donikąd i spowoduje nowe rany i emocje.

Ks. abp Henryk Muszyński: ...Nie wiem, co tymi ludźmi powoduje, ale z pewnością nie chodzi im o istotne treści związane z krzyżem. Krzyż jest znakiem miłości, znakiem Tego, który umierał za innych, i nie wolno wykorzystywać tego znaku do walki z kimkolwiek.

Jan Karski, słynny kurier polskiego podziemia z czasów okupacji: ...Czyny te nie mają nic wspólnego z wiarą czy religią. Są przejawem nie licującej z katolicyzmem pychy i chęci poniżenia naszych „starszych braci” w wierze w Boga. Napawają dojmującym wstydem. Napawają wstydem, bowiem używanie religii i jej symboli dla celów politycznych jest świętokradztwem. (...) Przywoływanie tych słów [papieskiego wezwania „Brońcie krzyża”  –  Z. T.] na wsparcie indywidualnych żądzy poniżenia przedstawicieli innej religii jest zuchwałym bluźnierstwem. Te nowe krzyże są fałszerstwem Krzyża Chrystusowego. (...) Nigdy nie spodziewałem się, że u schyłku mego życia, którego część poświęciłem bezskutecznej walce o „naszych starszych braci” ginących w czasie Holocaustu, doczekam chwil, gdy moi rodacy podniosą bluźnierczo znak krzyża przeciw tym, przez których Bóg się nam objawił.

Nic więc dziwnego, że ks. Stanisław Musiał, znany z licznych odważnych wypowiedzi w sprawach chrześcijańsko-żydowskich, na łamach „Tygodnika Powszechnego” napisał m.in.: Niegodna zabawa w krzyże w Auschwitz trwa. Nie chodzi tutaj, oczywiście, ani o Pana Boga, ani o uczczenie pamięci ofiar pomordowanych w Auschwitz. Przez blisko 45 lat po wojnie miejscem tym nie interesowali się bowiem żadni katolicy i żadni patrioci. Porastała je wysoka trawa. (...) Nie może być tak, że każdy na własną rękę stawia w miejscach publicznych chrześcijańskie symbole religijne i żąda, żeby społeczność wiernych czy wręcz Kościół broniły tych znaków jako świętości chrześcijańskich. (...) Przecież można dzisiaj tak „bronić” krzyża, że się go w samej rzeczy profanuje. (...) Krzyż Chrystusa - to nie zaciśnięta pięść. A tym są krzyże na żwirowisku w Auschwitz.

Akcja wywołuje reakcję i strona żydowska również się w tę walkę angażuje. Że reaguje, trudno się dziwić, jeśli pomyśli się o tym, jak wielkie cierpienie jest z tym miejscem związane. Ale niektóre wypowiedzi mają charakter co najmniej kontrowersyjny, jeśli nie wręcz agresywny. Zrozumiała jest więc troska, jaką wyraził redaktor naczelny miesięcznika „W drodze” o. Paweł Kozacki, który poszukując pokojowego i rozsądnego rozwiązania tego problemu, opowiada się za postawieniem na żwirowisku postumentu upamiętniającego zamordowanych tam ludzi. I pisze: Nie do przyjęcia jest sytuacja, gdy strony twardo bronią swoich racji, bo może to prowadzić do zerwania dialogu polsko-żydowskiego i katolicko-judaistycznego. Obawiam się, że ekstremiści z obu stron storpedują także powyższą propozycję, wzniecając konflikt wokół wyglądu planowanego postumentu. Dodam od siebie, że twarda walka w obronie racji z obu stron może doprowadzić do bardzo niebezpiecznego zaognienia stosunków polsko-żydowskich.

Przykładem niebezpiecznej, bo nazbyt jednostronnej, moim zdaniem, argumentacji, była rozmowa red. Konstantego Geberta z ks. abp. Tadeuszem Gocłowskim w telewizyjnym „W centrum uwagi” na początku sierpnia br. Red. Konstanty Gebert powiedział  –  czemu nie sposób zaprzeczyć  –  że w imieniu krzyża działo się w przeszłości wiele złych, bardzo złych rzeczy. Że u podstaw antysemityzmu leży m.in. nazywanie Żydów bogobójcami i rozpowszechnianie w przeszłości poglądu, że do wyrabiania macy Żydzi używają krwi zabitych dzieci chrześcijańskich. Co gorsza, ten przesąd był szerzony jeszcze nie tak dawno, bo w lipcu 1946 r.  –  dla wzniecenia nastrojów antyżydowskich i dla sprowokowania potwornego w swej wymowie pogromu Żydów w Kielcach. Red. Gebert zauważył, że to właśnie wskutek rozwiniętego wśród chrześcijan antysemityzmu mogło w sercu Europy dojść do Holocaustu. Ale dla mnie jego słowa zabrzmiały, niestety, tak: do Holocaustu doszło w imię krzyża. Prawdę powiedziawszy, byłem tym wzburzony. Zbrodnia, jaką był Holocaust, dokonana została pod znakiem krzyża splugawionego i wypaczonego - hitlerowskiej swastyki. Wiem dobrze, że historia chrześcijaństwa obfitowała w wiele działań złych, tragicznych, nikczemnych, dokonanych w imieniu i w cieniu krzyża. A wymierzone były one nie tylko w Żydów. Ale w imieniu i w cieniu krzyża dokonywano też rzeczy wspaniałych, godnych najwyższego uznania. I także wobec Żydów. Gdy jednak o tym, co dobre, się zapomina, gorzka wypowiedź red. Geberta zaczyna, niestety, także oznaczać zaciśniętą pięść. Broń nas, Boże, przed zaciśniętymi pięściami przy rozstrzyganiu jakichkolwiek sporów.

Zamiast „twardej obrony swoich racji” należy zasiąść do negocjacji i rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać, dopóki nie osiągnie się porozumienia. Czy porozumienie się  –  przy dobrej woli obu stron  –  nie jest możliwe? Sądzę, że jest i że znajduje się w zasięgu ręki. A kluczem do niego są umowy już przed laty zawarte w związku z unormowaniem trudnych oświęcimskich spraw. Stefan Wilkanowicz, wiceprzewodniczący Międzynarodowej Rady Państwowego Muzeum w Oświęcimiu-Brzezince, napisał: ...trzeba szukać rozwiązań, które sprawiają wszystkim najmniej bólu. I trzeba energicznie przeciwstawiać się wszelkim próbom posługiwania się krzyżem do walk politycznych czy realizowania jakichś interesów (...) w Oświęcimiu krzyżują się bardzo różne interesy i bywa on często miejscem różnych prowokacji mających swoje źródła także za granicą. Red. Wilkanowicz podsuwa rozwiązanie: Najlepszym znanym mi projektem rozwiązania sporu o krzyż jest dawny pomysł zbudowania pomnika na żwirowisku zawierającego oczywiście krzyż. Wtedy inne krzyże będą tam niepotrzebne, a nawet szkodliwe. A tzw. krzyż papieski mógłby być przeniesiony na miejsce przewidziane przez ordynariusza diecezji.

Na koniec chcę przytoczyć fragment listu do działu religijnego „Gazety Wyborczej” („Arka Noego”): O tym, że problem wrażliwości Żydów nie zawsze jednak pozostawał dla Polaków, a przynajmniej dla hierarchii kościelnej, zamknięty, świadczy wydarzenie, które miało miejsce ponad trzysta lat temu w Ostrowcu Świętokrzyskim. Kiedy między domami chrześcijan i Żydów gorliwi mieszczanie ostrowieccy postawili krzyż, wizytator biskupi, który odwiedził miasto, kazał go rozebrać, aby nie zadrażniać stosunków między obu narodowościami. Można się o tym dowiedzieć z książki Waldemara Boćka, Adama Penkalli i Reginy Renz pt. „Żydzi ostrowieccy. Zarys dziejów”...

Oto jedno z możliwych rozwiązań. Problem wszakże w tym, że tam chodziło o miejsce obojętne, a tu chodzi o Oświęcim, cmentarzysko milionów ludzi. Tu sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Mam nadzieję, że rozsądni, mądrzy ludzie znajdą jej rozwiązanie. Mądrość jest tu w cenie! Jednego się tylko bardzo obawiam: czy kampania wyborcza przed październikowymi wyborami nie utrudni podjęcia mądrej decyzji? Czy ludzie, którzy powinni tu działać, nie nabiorą wody w usta?

Z niepokojem myślę, do czego dojdzie, jeśli sprawa krzyży w Oświęcimiu nie znajdzie wkrótce pomyślnego rozwiązania i będzie następować dalsza eskalacja nastrojów. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co w takiej sytuacji może się wydarzyć.

Ks. bp Zdzisław Tranda
18 sierpnia 1998 r.