Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11 / 1998

WŚRÓD KSIĄŻEK

Jesienią ub.r. w I Programie TVP nadano kilkuodcinkowy dokument Uzdrawianie przez zabijanie. Był, oględnie mówiąc, niełatwy w odbiorze. Pokazywał, jak sumiennie jedni ludzie czynili drugim to, co im samym bez wątpienia byłoby niemiłe. Na domiar złego ci pierwsi byli dyplomowanymi lekarzami, czyli – jak od 25 stuleci nawykło się uważać – spadkobiercami etyki Hipokratesa. Film dotyczył mianowicie rozmiarów wkładu niemieckich i austriackich lekarzy, którzy złożyli akces do narodowego socjalizmu, w przygotowanie i przeprowadzenie eutanazji wyselekcjonowanych grup ludności1 oraz w uruchomienie na podstawie tych chałupniczych eksperymentów mechanizmu zagłady na skalę masową.

Przedsięwzięcie natury biurokratyczno-techniczno-medycznej realizowano skrupulatnie. Lekarze np. wypełniali szczegółową ankietę o stanie zdrowia i sytuacji życiowej pacjentów, nie wiedząc, że na tej podstawie zapadały wyroki śmierci. Równolegle urabiano opinię społeczną. Warto przyjrzeć się mechanizmowi indoktrynacji na przykładzie ekspozycji sławiącej narodowo-socjalistyczną medycynę i higienę. Higienę rasową, ma się rozumieć. Wystawa miała powodzenie, zwiedzały ją całe rodziny i wycieczki szkolne. Prócz posągów muskularnych młodzieńców i dorodnych panien, ucieleśniających aryjski kanon urody i krzepy, studiowano realistyczne modele organów i części ciała dotkniętych schorzeniami i deformacjami. Tu piękno wcielone, nieskażone, obiekt podziwu i pożądania, tuż obok – siłą kontrastu – tym silniej odpychająca brzydota. A widz w poczuciu obcowania ze Sztuką i Nauką doznający na przemian zachwytu i zgrozy – wpadał w pułapkę.

Spektakl wyreżyserowali specjaliści od propagandy przy współpracy zaufanych lekarzy. Naprzemienne bodźce utrwalały przeciwstawne ciągi skojarzeń: choroba-brzydota-zło oraz zdrowie-piękno-dobro. Schorzenia i wrodzone wady, będące źródłem cierpienia czy kalectwa, prezentowano tak, by wywołać lęk i wstręt do osób nimi dotkniętych. Zamiast wyrabiać odruch współczucia i pomocy, zamiast krzewić wizję medycyny jako sojuszniczki w ratowaniu zdrowia i życia, budzono odrazę do chorych, kalekich i umysłowo upośledzonych, by zakodować poczucie zagrożenia i „obiektywnie” uzasadnić niechęć do nich. Wskutek czego już nie w muzealnych salach, lecz w zwykłych, codziennych kontaktach otoczenie mogło w instynkcie obronnym, na tyle silnym, by zagłuszyć sumienie, odwrócić się od osób uznanych za nieczyste i niepożądane. Stąd ledwie krok, by wyrzec się wszelkiej solidarności z nimi. Oraz przyzwalająca obojętność, jeśli nie aprobata, gdy ludzi tych izolowano, by „uzdrowić” ich raz na zawsze.

Nim ten nikczemny proceder przeniesiono na rubieże świata, przekształcając go w mechaniczną zagładę paru milionów ludzkich istnień – odbywał się w rdzennej Rzeszy, pod szacownym szyldem instytucji opieki zdrowotnej. Choć skrywany, był tajemnicą poliszynela; nie dało się ukryć skutków ubocznych, choćby specyficznego swędu dymu ze szpitalnego krematorium. Ale skoro jedynie w zdrowym ciele gości zdrowy duch, to aby wytępić w narodzie wszelkie miazmaty, chore członki należało zgładzić – pod patronatem sztuki medycznej i w zgodzie z obrządkiem proceduralnym.

W naturze nic nie ginie, zmienia tylko postać. Podobnie jest z ludzką myślą: „nie ma nic nowego pod słońcem” – powiada Kaznodzieja. Mentalność, której wykwitem była epoka pieców, nie wzięła się znikąd i nie rozpłynęła w nicości. W ub.r. na łamach „Dagens Nyheter” ujawniono, że w Szwecji od lat 20. po 70. przymusowo sterylizowano chorych psychicznie, upośledzonych umysłowo i wiodących nie akceptowany styl życia (na szwedzkich ustawach rasowych wzorowali się naziści). To samo działo się po wojnie w Austrii, w Czechosłowacji np. wobec Cyganek, we Francji czy USA. Dziś widmo eugeniki przybiera nową postać, stąd problem granic manipulacji genetycznych, ale stoi też za postulatem eutanazji. Jedynym krajem, w którym otwarcie, przy społecznej aprobacie – co nie znaczy, że bez sprzeciwów – praktykuje się eutanazję, jest Holandia. Analizie modelu społeczeństwa, jaki leży u podstaw dążenia do legalizacji tzw. dobrej śmierci, konsekwencjom jej stosowania i ocenie argumentacji jej zwolenników poświęcił książkę Eutanazja. Śmierć z wyboru?2 dr med. Ryszard Fenig-sen.

Zostaje się lekarzem, by ratować życie jako dobro najwyższe. Co dzieje się, gdy lekarz sprzeniewierza się powołaniu? Co dzieje się z rodziną i społeczeństwem, które wręcz żąda stosowania eutanazji? Bada to bez złudzeń lekarz starej daty, który umie tylko leczyć, przekonany, że świadome uśmiercenie bezbronnego człowieka, niezależnie od powodów, jest najstraszniejszym czynem, jaki człowiek może popełnić na tej ziemi, i najgorszym złem, jakie wyrządzić potrafi sobie samemu, swym pomocnikom i wszystkim nie sprzeciwiającym się naocznym świadkom.

Autor uświadamia nam, że mentalność, która pozwoliła nazistom zgładzić 80 tys. pacjentów szpitali psychiatrycznych i dalszych parę milionów „podludzi”, zaadaptowała się do nowych warunków, retuszując swój image i hasła propagandowe. Łatwości ich przyswajania, z reguły powierzchownego, sprzyja postawa wobec śmierci. W krajach rozwiniętych, gdzie żyje się dłużej, jej perspektywa oddala się. To zasługa medycyny, dobrobytu i bezpieczeństwa (spór o eutanazję toczy się w północno-zachodniej Europie, Ameryce Północnej i Australii, które co najmniej od półwiecza nie zaznały wojny na własnej ziemi). Jednak z rozwojem medycyny wydłuża się też proces umierania. A ludzie boją się umierania, zwłaszcza długiego i bolesnego. Oraz zdania się na łaskę-niełaskę innych, zwłaszcza obcych.

Zwolennicy eutanazji apelują więc o wolny wybór, prawo do samostanowienia, a nawet – do śmierci. Za tym sztafażem kryje się jednak wizja społeczeństwa zdrowego, sprawnego i silnego dzięki pozbyciu się ciężaru osobników słabych, niesprawnych i bezbronnych, skoro opieka nad nimi oznacza marnotrawienie ogromnych środków, nie mówiąc o dyskomforcie obcowania z osobami o rażącym wyglądzie. Mentalność promującą tę niehumanitarną i antydemokratyczną wizję społeczeństwa, mentalność, którą – od selekcji w obozach zagłady, gdzie władcy życia i śmierci w lekarskich kitlach arbitralnie wyrokowali, kto umrze, a komu śmierć zostanie na razie odroczona – nazywa się często selekcjonerską, autor określa mianem tajgetejskiej (w górach Tajgetu Spartanie mieli porzucać niemowlęta uznane przez urzędników za słabowite).

Wykonane na wniosek holenderskiego rządu badanie dobrowolnej i niedobrowolnej eutanazji (podział sztuczny, nie odpowiadający rzeczywistości, choć wedle klasycznej definicji eutanazja jest to aktywne pozbawienie człowieka życia na jego własną prośbę) ujawniło, że na 25 306 przypadków eutanazji (19,4 proc. ogółu zgonów) 5941 osób w 1990 roku straciło życie w wyniku aktywnej eutanazji dokonanej bez ich zgody i wiedzy; 8750 zmarło, gdyż bez ich zgody i wiedzy przerwano leczenie potrzebne, by utrzymać je przy życiu, albo leczenia takiego w ogóle nie rozpoczęto.

Cztery lata wcześniej sondaż wykazał, że eutanazję dobrowolną popiera 76 proc. Holendrów, a niedobrowolną – 77 proc. Łącznie 87 proc. miało „wiele zrozumienia” i „pewne zrozumienie” dla tych, którzy z litości zabijają własnego ojca lub matkę, nie pytając ich o zgodę. 43 proc. poparło aktywną niedobrowolną eutanazję osób nieprzytomnych z „niewielką szansą poprawy”, a 10 proc. „z całą pewnością” zażądałoby eutanazji dotkniętego demencją członka rodziny (dalszych 17 proc. taki krok przewiduje). Czy można się wobec tego dziwić, że ludzie starsi boją się zmowy rodziny i lekarzy, że z obawy przed podstępnym uśmierceniem w szpitalu nieraz odmawiają przyjmowania kroplówek i napojów. Pensjonariusze niektórych domów opieki skarżą się, że daje im się odczuć, iż są zbędni, i wywiera się na nich nacisk, by „poprosili o śmierć”. Zakrawa to na ironię wobec faktu, że opieka socjalna w Holandii stoi na bardzo wysokim poziomie.

Przeprowadzając wiwisekcję zjawiska eutanazji, dr Fenigsen pokazuje, że jest ona pułapką dla opinii publicznej, ujętej tzw. humanitaryzmem wspomaganej śmierci. Tymczasem, jak uczy życie, praktyka odbiega od teorii. Badania nt. eutanazji wykazały, że mające zapobiegać nadużyciom „reguły skrupulatnego postępowania” są lekceważone. Nie należy też przeceniać pobudek, jakimi kierują się eutanaści. Nie zawsze brak motywacji finansowej jest warunkiem bezinteresownego działania; uwolnieni od wszelkiej odpowiedzialności lekarze uśmiercają pacjentów według własnego „widzimisię” albo w gniewie, ze zniecierpliwienia i pod wpływem chwilowych nastrojów.

Pod osłoną wolnościowej frazeologii dr Fenigsen dostrzega nurt starszy i dominujący, który posługuje się tą retoryką dla celów taktycznych: dążenie do eksterminacji osób „niepełnowartościowych”. Zagraża to nie tylko medycynie (niszczy m.in. więź między lekarzem i pacjentem), ale i podstawom społeczeństwa: Legalizacja eutanazji zrozumiana będzie w jeden tylko sposób: jako obalenie zasady nietykalności życia ludzkiego. Skoro złamana zostanie ta ostatnia bariera prawna – i co jeszcze ważniejsze – podważone w sumieniach ludzkich hamulce powstrzymujące nas od zabijania, niczyje życie nie będzie już pewne. (...) Demokracja, która przed tylu uchroniła nas niebezpieczeństwami, przed tym niebezpieczeństwem nas nie uchroni: demokracja przestanie istnieć. Nie ma demokracji tam, gdzie wszyscy mają prawo głosować, ale nie wszyscy mają prawo żyć.

Przeprowadzona przez Ryszarda Fenigsena analiza eutanazji jest analizą tego, co kryje się na populistycznymi chwytami i propagandowymi wyobrażeniami. Jego czujność wobec indoktrynacji stosowanej przez rzeczników eutanazji wynika nie tylko z poszanowania etyki lekarskiej, ale i z faktu, że poznał komunistyczny: sowiecki i polski, a pośrednio i nazistowski, totalitaryzm z 0jego absolutną pogardą dla wszelkich praw, z prawem do życia na czele, z jego zafałszowanym językiem i fasadowymi hasłami. Zdziera więc eufemistyczne osłonki z eutanazji dokonywanej „dla dobra i we własnym interesie pacjenta”, bo jego „jakość życia” nie zadowala eutanasty. Obwinia takich lekarzy o różnicowanie chorych: wobec osób, którym odmawia się ratunku, używa się pojęcia „nadzwyczajnych”, „heroicznych” i „sztucznych” środków pomocy, będących standardowymi metodami postępowania wobec tych, co do których nie dokonano „uzgodnienia”, że mają umrzeć. Wyjaśnia, że pragnienie śmierci, wyrażane przez cierpiącego fizycznie i duchowo, przerażonego i pogrążonego w depresji człowieka, może być zrozumiane dosłownie, a nie jako krzyk rozpaczy, wołanie o pomoc i troskę. Mentalność eutanasty kwestionuje też wartość życia ludzi niepełnosprawnych, których możność upomnienia się o własny los jest ograniczona. Mimo że w Holandii nie słychać bezpośrednich odwołań do eugeniki, rasistowskie poglądy z I połowy wieku nie zostały zdeprecjonowane.

Uleganie propagandzie eutanazji wynika chyba stąd, że oferuje ona ucieczkę przed śmiercią. „Rozwiązanie” (...) jest oczywiście pozorne. Można wysadzić w powietrze statek, który nabiera wody, ale nie wolno nam twierdzić, że w ten sposób rozwiązaliśmy problem przecieku. Nie rozwiązuje się żadnego problemu przez zniszczenie jego substancji. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie leczył migreny gilotyną, a jednak...

Eutanazja jest pułapką. Pułapką okrutną. Ludzką śmierć, którą wszyscy umrzeć musimy – mówi lekarz, który śmierci nie wspomaga, lecz z nią walczy – zastępuje się jedynym nieludzkim rodzajem śmierci: uśmierceniem przez bliźnich. Wyższość eutanazji nad śmiercią naturalną na tym ma polegać, że oszczędza się cierpień umierającemu. Ale jeśli cierpienie jest naszym wrogiem, to cierpienie trzeba zwalczać, nie zaś życie. Cierpienia ciężko chorych często mogą być złagodzone, ale przede wszystkim są do zniesienia – i są przez setki milionów znoszone – dopóki człowiek pozostaje we wspólnocie ludzkiej, otoczony przez tych, którzy go pragną mieć pośród siebie (...). Krańcowym cierpieniem psychicznym, jakie sprowadza eutanazja, jest ekskomunika, wykluczenie już za życia ze wspólnoty żywych ludzi.

Nie sposób wreszcie nie spytać: jak doszło do tego, że w tym kraju, gdzie „duch protestancki” tak silnie jest zakorzeniony, że człowiek odrzuca wszystkich pośredników pomiędzy własnym sumieniem a Tym, którego uważa za Sędziego swych czynów, (...) pielęgniarki i lekarze akceptują podobne zlecenia, pozwalają innemu człowiekowi, by dysponował ich własnym sumieniem? Odpowiedź na to pytanie jest prosta – i przerażająca. Decydowanie o cudzym życiu lub śmierci przestało być uważane za sprawę sumienia, jest to sprawa służbowa i załatwia się ją w trybie urzędowym.

W plebiscycie na Kasandrę XX wieku bezapelacyjnie zwyciężył Franz Kafka – tak mógłby brzmieć werdykt kolejnego z popularnych u schyłku stulecia rankingów. Co dalej? Jak powiada dr Fenigsen, fakty mówią za siebie – spór o zasady trwać będzie nadal.

Monika Kwiecień

 

1 pacjenci szpitali psychiatrycznych, osoby upośledzone umysłowo, dotknięte demencją oraz dzieci z wadami wrodzonymi lub ciężkimi schorzeniami
2 Ryszard Fenigsen: Eutanazja. Śmierć z wyboru? Wydawnictwo „W drodze”, wyd. II, Poznań 1997, s. 160