Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 1999

Pielgrzymka czy festiwal?

Ekumeniczna wspólnota z Taizé jest współczesną legendą dla tysięcy młodych chrześcijan, ważnym duchowym ośrodkiem i miejscem pielgrzymek. Jej promieniowanie, dzięki organizowanym od ponad 20 lat na przełomie starego i nowego roku Europejskim Spotkaniom Młodzieży, przyciąga tysiące młodych ludzi różnych konfesji i z różnych krajów do którejś z europejskich metropolii. Jadą tam, by wspólnie się modlić i zastanawiać nad sensem swego życia w świetle ewangelii oraz by poczuć braterską wspólnotę z rówieśnikami i poznać inny kraj.

Niektóre z tych Spotkań opisywaliśmy, sporo uwagi poświęciliśmy zwłaszcza odbywającemu się po raz pierwszy w Polsce spotkaniu we Wrocławiu (zob. „Jednota” 3/96). W miarę jednak jak przedsięwzięcie to imponująco się rozrasta, zaczyna budzić pytania, czy spotkanie na taką skalę może również zapewnić jego uczestnikom szansę duchowego wzrostu. Inne pytanie dotyczy oblicza samego Taizé: czy nie staje się ono bardziej katolickie niż ekumeniczne? W kręgach młodzieży niekatolickiej obserwuje się więc także postawy sprzeciwu, a czasem wręcz odrzucenie formuły proponowanej przez organizatorów Spotkań. Solidaryzując się z krytyczną opinią młodzieży, włoski Kościół waldensów (ewangelicko-reformowany) nie uczestniczył w organizacji Spotkania w Mediolanie. W tej sytuacji, chcąc nie chcąc, jedynym organizatorem tegorocznego Europejskiego Spotkania Młodzieży był więc włoski Kościół rzymskokatolicki – oczywiście we współpracy ze wspólnotą z Taizé, która co roku opracowuje program tych dni. Mimo uwzględnienia elementów ekumenicznych w planie wspólnych modlitw liturgiczna strona włoskiego Spotkania została w praktyce niejako zdominowana przez katolicyzm.

Zrażony tym poczuł się nie tylko Krzysztof Skuza, o czym pisze w zamieszczonej obok wypowiedzi (nota bene, publikujemy także nieco odmienny głos innego ewangelika reformowanego, Piotra Niewieczerzała). Szwedzcy luteranie, białoruscy prawosławni po prostu przestali przychodzić na wspólne poranne modlitwy, które – zamiast trzymać się programu przygotowanego przez braci z Taizé – okazały się katolickimi mszami odprawianymi w miejscowym kościele parafialnym, gdzie jedynym ekumenicznym akcentem w katolickiej liturgii były pieśni z Taizé. Opowiedziało nam o tym na spotkaniu w redakcji troje młodych katolików – maturzystka i dwóch studentów z warszawskiej parafii pw. św. Jakuba, którzy również byli w Mediolanie. Ich głos jest oczywiście głosem trojga spośród aż 32-tysięcznej rzeszy Polaków (największa grupa narodowa, liczniejsza od Włochów!).

Joasia, Bartosz i Jakub już od początku listopada uczestniczyli, wraz z grupą 40 osób, w cotygodniowych spotkaniach w parafii. Rozpoczynały się wspólną modlitwą, a prowadził je ksiądz, który następnie towarzyszył im w podróży do Mediolanu i miał być ich duchowym opiekunem na miejscu. Na pierwszym spotkaniu obejrzeli film dokumentalny o Taizé i rozmawiali i swoich oczekiwaniach wobec spotkania mediolańskiego. Ponieważ okazało się, że ponad połowa grupy to osoby, które już brały udział w którymś z poprzednich Europejskich Spotkań (Bartosz i Jakub np. byli w Wiedniu), więc potem zajmowano się już głównie sprawami organizacyjnymi, a Joasia, „debiutantka”, swoje wyobrażenie o wyjeździe kształtowała pod wpływem opowieści kolegów. Żadne z nich nie zgłosiło się ani do zespołu „Praca” (pomoc służbom porządkowym w Mediolanie), ani do międzynarodowego chóru – kandydaci do niego wyjeżdżali dwa dni wcześniej, by wziąć udział w próbach na miejscu. Każdy otrzymywał kartę zgłoszenia i program modlitw porannych, a po przybyciu do Mediolanu szczegółowy program wszystkich dni z wszelkimi niezbędnymi informacjami i planami. Najważniejszy jednak z punktu widzenia celu tego sylwestrowo noworocznego Spotkania Młodzieży był wstęp do tego Programu:

„Przyjechaliśmy do Mediolanu jako pielgrzymi. Jesteśmy zaproszeni, aby iść do źródeł Ewangelii przez modlitwę, ciszę i wspólne poszukiwanie. Każdy z nas przybył tu po to, aby odkryć – może nie po raz pierwszy – sens swojego życia, aby nabrać nowego zapału i po powrocie do domu podjąć odpowiedzialne zadania.”

Ten dobrze pomyślany i ciekawy program wyznaczył w rezultacie zaledwie ogólne ramy Spotkania. Rozmiar przedsięwzięcia i liczebność uczestników przerosły, jak ocenili nasi rozmówcy, siły włoskich organizatorów. Już sam początek zapowiadał niezbyt miłe niespodzianki. Znikł gdzieś pilotujący grupę ksiądz, wyłoniły się trudności z zakwaterowaniem. Wedle wcześniejszych zapowiedzi uczestnicy mieli mieszkać u włoskich rodzin, ale nie wszystkim się poszczęściło i np. chłopcy znaleźli się w innej miejscowości, gdzie korzystali z gościny ośrodka parafialnego. Nie poznali więc codziennego życia Włochów, natomiast zaprzyjaźnili się z inną polską grupą – z Lublina, poznali Słoweńców, Białorusinów, Francuzów.

Planowane spotkania w małych grupach nie trzymały się wcale tematyki wyznaczonej przez program, rozmawiano o sprawach bezpośrednio interesujących młodzież: o narodowych zwyczajach (np. tradycjach bożonarodzeniowych), o kulturze i muzyce, nie wnikając w konfesyjne różnice, a raczej stwierdzając pogodnie, że „jesteśmy tacy sami”.

Droga z podmiejskich parafii do Mediolanu i zimny lunch zajmowały czas do 1330. Potem nadchodziła pora wspólnej modlitwy. Były to nabożeństwa przeważnie prowadzone przez braci z Taizé, połączone z dyskusjami, śpiewaniem i tańcami. Tu najbardziej dawały się we znaki: liczebność zgromadzeń, zła akustyka i niedostatek tłumaczy. Wprawdzie w teorii każde rozważanie było dostępne także w formie ulotek drukowanych we wszystkich językach, ale starczało ich dla niewielu. Tłumaczami stawali się ci członkowie grupy, którzy dobrze znali dany język i mogli skupionym wokół siebie kolegom przekazać główne myśli zawarte w kazaniu.

W tych warunkach trudno było spodziewać się, że treści rozważań trafią do słuchaczy, wywołają dyskusję, zmuszą do przemyśleń. Mimo tzw. miejsca ciszy i trzykrotnych w ciągu dnia wspólnych modlitw, ciągły ruch i gwar, konieczność przemieszczania się, marnotrawienie czasu w oczekiwaniu na posiłek („jedzenie z puszki” młodzi chwalili jako smaczne i wystarczające) sprawiały, że duchowe przeżycia ustępowały miejsca nastrojom festiwalowym. Nawet na atrakcje turystyczne, które były magnesem przyciągającym na Spotkanie wielu uczestników, w gruncie rzeczy także nie było czasu: godziny otwarcia katedry z arcydziełem Leonarda da Vinci „Ostatnia wieczerza” czy słynnej mediolańskiej La Scali i oddalenie terenów Targów Mediolańskich od śródmieścia, przy stale zatłoczonym metrze, utrudniały lub wręcz uniemożliwiały poznanie Mediolanu.

Czy więc osiągnęli to, po co jechali? Mówią, że „osiągnęli zjednoczenie”. Jak to rozumieją? Powiadają, że wszyscy jednakowo – Polacy i Chorwaci, Niemcy i Szwedzi, Ukraińcy i Francuzi – cierpieli z powodu bałaganu organizacyjnego, że musieli sobie radzić sami i nawzajem sobie pomagać, że stworzyli solidarną wspólnotę, choć powstałą w inny sposób, niż to sobie wyobrażali organizatorzy.

Młodzi katolicy okazali się też bardziej ekumeniczni od swych przewodników – rozumieli rozczarowanie protestantów i prawosławnych i gdyby to od nich zależało, dopilnowaliby, żeby ich koledzy innych wyznań czuli się bardziej docenienie w swojej tożsamości religijnej. „O ile Wiedeń dał mi wiele – mówi Bartosz – to tu niczego nowego nie otrzymałem. Sprawy świeckie zdominowały przeżycia duchowe.”

Czy to jednak oznacza, że i oni zniechęcili się do kolejnej „pielgrzymki”? Otóż nie. Na pewno pojadą w grudniu do Paryża. Mediolan uważają za „wypadek przy pracy” – włoski temperament nie sprzyjający żelaznej organizacji, dominująca rola włoskiego katolicyzmu, przewaga katolickich uczestników (chodzi zwłaszcza o Polaków, Włochów, Hiszpanów). Nie ukrywają także, iż głównie pociąga ich atmosfera Spotkań: spontaniczność, wzajemna życzliwość, a nawet... posiłki.

Czas dopiero pokaże, czy kolejne Europejskie Spotkanie Młodzieży w Paryżu będzie zasadniczo różnić się od zeszłorocznego spotkania młodych katolików z papieżem i w jakim stopniu Wspólnota z Taizé pozostaje ekumeniczna. Budowanie jedności na gruncie „fajnie być razem” to coś całkiem innego niż budowa na skale, którą jest Jezus Chrystus.

Krystyna Lindenberg

 

 

Ekumenizm daleki od ideału

– Jesteście Polakami? – zapytano naszą koleżankę, ewangeliczkę reformowaną, przed nabożeństwem noworocznym organizowanym podczas międzynarodowego Ekumenicznego Spotkania Młodych w Mediolanie.

Po odpowiedzi twierdzącej padła prośba:

– Przygotujcie modlitwę za papieża na noworoczną mszę!

– Ale my jesteśmy protestantami – odpowiedziała nasza koleżanka.

– To przygotujecie tę modlitwę?...

Muszę szczerze przyznać, że mój udział w spotkaniu wspólnoty z Taizé w Mediolanie był krótszy, niż to planowałem przed wyjazdem. Już drugiego dnia zacząłem sobie zadawać pytanie: co ja tutaj właściwie robię?

Zanim pojechałem do Mediolanu, Taizé znałem głównie z pięknych kanonów, często wykorzystywanych w EYCE, ekumenicznej organizacji młodzieżowej, w której działam. Słyszałem też sporo o Taizé we Francji od moich przyjaciół i znajomych różnych wyznań z całej Europy. O ekumenizmie Taizé krążą bardzo różne opinie: od pozytywnych aż po bardzo negatywne. Moi przyjaciele z włoskiego Kościoła waldensów mówią nawet, że Taizé to współczesna instytucja misyjna, której działalność jest ukierunkowana głównie na protestantów. Być może nie jest to obiektywna opinia, ale trudno nie zauważyć pewnej specyfiki Taizé, a mianowicie braku wrażliwości na różnorodność konfesyjną.

Życie duchowe koncentrowało się podczas spotkania w Mediolanie na mszach, które ze zrozumiałych względów mogą mieć tylko ograniczony ekumenicznie charakter. Oczywiście udział w mszach nie jest obowiązkowy, z drugiej jednak strony nie ma alternatywy (lub dopełnienia) w postaci ekumenicznych nabożeństw. Problemem był dla mnie też sposób aranżacji ogromnej hali przeznaczonej na skupienia modlitewne. Myślę, że umieszczanie ogromnych reprodukcji ikon Matki Boskiej i świętych oraz zapalanie przed nimi świec dowodzi, że nie zauważono obecności protestantów. Może tylko ja mam problem ze skupieniem modlitewnym przed ikonami, pragnąc jednocześnie dochować wierności mojej wierze. Myślę jednak, że wielu chrześcijan pochodzących z reformowanej tradycji kościelnej (ewangelicy reformowani, waldensi), dla których drugie przykazanie ma bardzo istotną wartość, o wiele lepiej czułoby się, gdyby zrezygnowano z wyobrażeń osób otaczanych kultem. Z mojego doświadczenia z pracy w EYCE wiem, że można tak zorganizować ekumeniczne nabożeństwo, aby wszyscy czuli się komfortowo.

Dużo mówiono o możliwości przystąpienia do katolickiej komunii świętej (dostępnej w myśl nauczania Kościoła rzymskokatolickiego tylko członkom tego wyznania), nie było natomiast żadnej możliwości przyjęcia Wieczerzy Pańskiej. Ja nie widzę żadnych przeciwwskazań natury teologicznej dla przyjęcia komunii świętej z rąk duchownego katolickiego, problem polega jednak na tym, że jemu nie wolno mi jej udzielić... Oczywiście mógłbym ją przyjąć nie informując nikogo, że jestem protestantem, ale czy byłoby to uczciwe z mojej strony? (...)

Ja wiem, że taki ekumenizm, jaki zaproponowała wspólnota z Taizé podczas mediolańskiego Spotkania Młodzieży, jest daleki od mojego ideału.

Krzysztof Skuza
[Tytuł od redakcji]

 

 

Radujmy się z naszej wspólnoty

Na noworoczne Europejskie Spotkanie Młodzieży organizowane co roku przez Wspólnotę z Taizé wybierałem się już kilkakrotnie. Za każdym jednak razem na przeszkodzie stawały tzw. Przyczyny obiektywne: brak urlopu, awaria samochodu, który miał być naszym środkiem transportu itp. Nareszcie w ubiegłym roku udało mi się szczęśliwie pokonać wszelkie przeciwności i znaleźć się w grupie młodzieży jadącej do Mediolanu.

Ze względów organizacyjnych uczestnicy Spotkań zorganizowani są w grupy. Ułatwia to przeprowadzenie wszelkich operacji związanych z rejestracją uczestników, organizacja przejazdów itp. Nasza niewielka, dziewięcioosobowa grupa, z nazwy ewangelicko-reformowana, miała charakter ekumeniczny. Weszły w jej skład osoby już wielokrotnie wcześniej uczestniczące w Spotkaniach i takie jak niżej podpisany, pierwszy raz mające to uczynić. Prawdę powiedziawszy, nie bardzo wiedziałem, czego mam się po tym wyjeździe spodziewać. Słyszałem nuż wiele – często sprzecznych – relacji ze Spotkań, ale wiadomo, że zupełnie czym innym jest osobiste doświadczenie.

Niestety, pierwsze zetknięcie z organizatorami imprezy nie wypadło najlepiej: po przyjeździe do miejscowości Busto Arisizio pod Mediolanem, w której mieliśmy być zakwaterowani, okazało się, że po pierwsze – wbrew wcześniejszym zapowiedziom nie dla wszystkich gości starczyło miejsca u rodzin, po drugie – dla niektórych zabrakło miejsca w ogóle. Na szczęście problem udało się dość szybko i skutecznie rozwiązać. W efekcie spaliśmy w salach miejscowego oratorium San Luigi w śpiworach i na karimatach, co jednak dla tego typu imprez jest rzeczą dość typową. Czuję się przy tej okazji w obowiązku zaznaczyć, że pomimo pewnych (czasem dość dokuczliwych) niedociągnięć organizacyjnych gościnność gospodarzy i ich zaangażowanie nie podlegały dla nas ani przez moment dyskusji.

Tym, co zrobiło na mnie w czasie trwania Spotkania największe wrażenie, była ich masowość. Bierze w nich udział regularnie co roku kilkadziesiąt tysięcy ludzi, z czego znaczną część stanowią Polacy. Olbrzymie tłumy ludzi na terenie Targów Mediolańskich, stanowiących główną bazę imprezy, zrobiły na mnie piorunujące wrażenie. Tłumy wypełniały hale, w których wydawano posiłki, oraz hale, w których odbywały się modlitwy i rozważania. I tu potwierdziły się moje obawy: tak jak przewidywałem, obiekt wypełniony kilkoma tysiącami ludzi, z których część właśnie wchodzi, wychodzi lub przesiada się, nie jest miejscem dającym możliwość skupienia się i spokojnej modlitwy. Dla mnie uczestnictwo w modlitwach, rozważaniach i nabożeństwach w halach targowych nie miało, niestety, charakteru przeżycia religijnego, służyło raczej zaspokojeniu ciekawości. Na szczęście codziennie mieliśmy okazję uczestniczyć w porannych modlitwach, odbywających się w kościele San Giovanni Battista w miejscu naszego zamieszkania. Miały one raczej kameralny charakter, prowadzone były przez uczestników Spotkania w ich ojczystych językach.

Jednym z celów, jakie stawiają sobie bracia z Taizé, organizując kolejne Europejskie Spotkania Młodzieży, jest chęć integracji młodych ludzi z różnych rejonów Europy. Osobiście jestem sceptycznie nastawiony do skuteczności tej idei. Myślę, że nawiązanie bliższych kontaktów wymaga jednak bardziej kameralnych warunków. Możliwe jest jednak, że są tacy, dla których nie ma to znaczenia.

Nastąpiła natomiast wewnętrzna integracja naszej małej grupy, nawiązane zostały nowe znajomości oraz utrwalone te stare i jest to niewątpliwie pozytywny efekt naszego wspólnego wyjazdu.

Do tej pory wypowiadałem się w tonie raczej krytycznym, ale mimo to uważam, że jednak dobrze uczyniłem, wyjeżdżając na Sylwestra do Mediolanu. Co więcej, doradzam wszystkim młodym wiekiem i duchem, aby w tegorocznych planach noworoczno-sylwestrowych uwzględnili wyjazd na kolejne Spotkanie. Dlaczego? Ponieważ pomimo wielu zastrzeżeń miałem poczucie uczestniczenia w wielkim i naprawdę ważnym wydarzeniu. Sam fakt, że co roku dziesiątki tysięcy, głównie młodych, ludzi zjeżdżają się z całej Europy po to, by wspólnie uczestniczyć w spotkaniach o charakterze duchowo-religijnym, musi robić wrażenie.

Trzeba zaznaczyć, że Spotkania są przygotowywane w zasadzie wyłącznie rękami ochotników, zarówno miejscowych, jak i przyjeżdżających specjalnie kilka dni wcześniej z całej Europy. Kilkudniowe, nawet bierne uczestnictwo w tych wydarzeniach daje poczucie wspólnoty z ludźmi podobnie myślącymi i czującymi, wyznającymi wiarę w tego samego Boga. Różne są wyznania, z którymi jesteśmy związani, sposoby, jakimi wyrażamy swoją wiarę, języki, którymi się posługujemy, ale jeden jest Bóg, w którego wierzymy. Radujmy się z naszej wspólnoty i wynieśmy z niej poczucie wewnętrznej siły, która będzie dla nas motywacją do dalszego codziennego życia w duchu Ewangelii. Myślę, że to właśnie jest najważniejsze przesłanie Europejskich Spotkań Młodzieży, mniej lub bardziej świadomie odbierane przez wszystkich uczestników, nawet tych, którzy wzięli w nich udział wyłącznie ze względu na walory turystyczne i niską cenę wyjazdu.

Piotr Niewieczerzał
[Tytuł od redakcji]