Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4 / 2000

Przed majową sesją Synodu publikujemy refleksje ewangelika reformowanego z Niemiec w nadziei, że przyczynią się do dyskusji nad sytuacją i zadaniami polskiej Jednoty (red.).

 

Status quo

Dominującą cechą dzisiejszego społeczeństwa jest coraz większa pluralizacja. Wpływa na to sytuacja poszczególnych ludzi, których związki z tradycją i różnymi instytucjami są coraz luźniejsze, a styl życia i poglądy coraz bardziej zróżnicowane. W każdej dziedzinie istnieje dziś coś w rodzaju „rynku” oferowanych możliwości i człowiek sam musi zdecydować, którą z nich wybierze. Można nawet powiedzieć, że istnieje dziś „przymus wyboru”. Dotyczy to także religii. Kościoły w Niemczech również znajdują się dziś na rynku i z ich punktu widzenia jest to frustrujące. Większość niemieckich Kościołów zajmowała bowiem, przynajmniej w swoim społecznym środowisku, pozycję monopolisty, a monopoliści niechętnie aprobują pojawienie się konkurencji. Istnieją jednak głębsze albo, jeśli kto woli, szlachetniejsze przyczyny tego złego samopoczucia. Jeżeli religia przestaje być wyznaczoną przez los tradycją i jeżeli traktuje się ją jako jedną z ofert na rynku różnych możliwości, oznacza to z pewnością jej strywializowanie. Amerykanie określają przynależność do jakiejś religijnej wspólnoty jako „religious preference”. Podobnie jak wtedy, gdy mówimy, że wolimy kawę bez mleka – jest to stwierdzenie wyboru, ale również powierzchownej raczej preferencji konsumenta.

Dla porównania: stwierdzenie „jestem wyznania ewangelickiego” zawiera w sobie świadectwo, pełne zaangażowanie, być może nawet gotowość poniesienia męczeńskiej śmierci. Natomiast powiedzenie: „wolę być ewangelikiem”, sugeruje niezobowiązującą przynależność, w obronie której raczej nie byłbym gotów na męczeństwo. Ongiś Marcin Luter przed Sejmem Rzeszy w Augsburgu oświadczył: „Tak oto stoję, inaczej nie mogę”. Dziś pani domu idzie do supermarketu, w dziale „Religia” ogląda różne konserwy, czyta etykiety i zastanawia się. Trafia na puszkę z napisem „Kościół luterański”...

Nie należy jednak oceniać sytuacji zbyt pochopnie. Każdy stan rzeczy ma dwie strony. Na przykład niebezpieczeństwo trywializacji religii może okazać się drugą stroną pożądanego uwolnienia się od prowadzenia za rączkę przez Kościół. Zerwanie z tradycją może wywołać gwałtowne poszukiwanie innych religii, co obserwuje się zwłaszcza wśród młodzieży. Trzeba przy tym wystrzegać się lekceważenia problemów, jakie stają przed zborem i Kościołem w procesie pluralizacji. Oto przykład pastoralny. Dziewczyna, która kiedyś aktywnie brała udział w życiu Kościoła, przychodzi do pastora, który ją konfirmował, z prośbą, żeby udzielił jej ślubu. Wprawdzie nie ma już żadnego kontaktu ze zborem, ale powodem nie jest konflikt ze współwyznawcami ani wewnętrzny kryzys. Więc co? Dosłowna odpowiedź brzmi: „Mam teraz inne zainteresowania”. Mówi to tak, jakby odejście od Kościoła i zajęcie się czymś innym było sprawą najzwyklejszą w świecie. I w społeczeństwie pluralistycznym rzeczywiście tak jest. Z punktu widzenia socjologii zaangażowanie chrześcijanina w pracę Kościoła jest formą spędzania wolnego czasu, rodzajem hobby. A hobby można zmieniać. Taki fakt każe pastorowi zwątpić w sens jego pracy i we własną przydatność. Tego rodzaju przeżycia należą do codziennych doznań pastorów, którzy przekonują się, że w społeczeństwie pluralistycznym ich Kościół rzeczywiście jest tylko jedną z ofert rynkowych.

Co ciekawe, podobne problemy mają pastorzy na przykład w Czechach, a więc w kraju, w którym proces pluralizacji, trwający w Niemczech od lat czterdziestu, przebiega w bardzo szybkim tempie. Czeski pastor Daniel Pfann, mówiąc o sytuacji kaznodziei w Czechach, stwierdził, że po rozgromieniu Praskiej Wiosny wygłaszanie odważnych kazań wymagało wprawdzie hartu ducha, ale w gruncie rzeczy było proste. Bo w sytuacji zagrożenia i ucisku kazanie trafiało prosto do serc, niosąc pociechę, mogło ludzi podtrzymać na duchu i wskazać im drogę. Wielkie zdolności kaznodziejskie nie były wtedy niezbędne, by przykuć uwagę słuchaczy, potrzebna była za to odwaga, bo wygłaszanie takich kazań było niebezpieczne. Po roku 1989 natomiast można już powiedzieć wszystko i nic za to nie grozi, jednak właśnie teraz duchowny stoi przed trudniejszym zadaniem, bo ludzie pytają: „A po co mi to kazanie? Dlaczego mam w niedzielę pójść do was, a nie do salonu odnowy biologicznej, gdzie przynajmniej zrobią coś dla mojego ciała?”. W ten sposób Kościół, będący dziś jedną z ofert rynkowych, staje nieustannie przed wyzwaniem.

W przeszłości istniały dwa miejsca, gdzie Kościołowi może nie tyle żyło się łatwiej, ile łatwiej było o wytyczne: katakumby i pałac. Życie w pałacu było wygodne, w katakumbach – niebezpieczne, ale i tu, i tam Kościół był monopolistą i w katakumbach nie mógł, a w pałacu nie potrzebował wystawiać się za pokaz. Dla porównania: tak komfortową sytuację zajmował Kościół w Republice Federalnej Niemiec w latach 50. i 60. Jako powszechnie szanowana instytucja religijna. I ani w Kościele zakazanym, ani w oficjalnie uznawanym nie istniał problem, z którym zetknął się św. Paweł na ateńskim Areopagu: ludzie słuchają świadectwa, a gdy słyszą o zmartwychwstaniu, śmieją się i mówią: „O tym będziemy cię słuchali innym razem”.

Ci, którzy lubią proste rozwiązania, mówią, że wobec takich trudności należy zacieśnić szeregi, wszystko ujednolicić, a więc – precz z wyznaniowym zróżnicowaniem! Jest to bzdura. Innym uproszczeniem jest twierdzenie, że dzisiejszy kryzys Kościoła spowodowany został tylko i wyłącznie przez sam Kościół. To nieprawda! Jeden ze współczesnych teologów powiedział, że ludzie, gdyby tylko mogli, wstąpiliby również z państwa. Kościół jest dziś dotknięty ogólnym kryzysem, obejmującym wszystkie wielkie instytucje społeczne, a więc i partie czy związki zawodowe, z których występują miliony członków. Jest to zastanawiający trend społeczny, wymagający wnikliwej analizy, ale jest to właśnie trend społeczny, a nie specyficzny problem Kościołów. Należy więc unikać zbyt pochopnego i wybiórczego przypisywania komuś winy i konstruowania łańcuszka przyczyn. Nie wolno mówić, że gdyby Kościoły nadal wiernie głosiły Ewangelię, to nie miałyby dziś problemów. Brzmi to pobożnie, ale jest zbyt proste, by mogło być prawdziwe.

Przyglądając się działalności kościelnej, widzimy dwa rodzaje prób opanowania sytuacji „rynkowej”. Pierwsza to uszczelnienie Kościoła, by nic z zewnątrz nie miało do niego przystępu. Ale wtedy znajdzie się on w sytuacji komórki, która musi zginąć, ponieważ warunkiem życia jest wymiana informacji i stały dopływ energii. Druga próba to z kolei bezkrytyczne otwarcie na wszystko, co przychodzi z zewnątrz. W takiej sytuacji komórka też musi zginąć, bo zmieni się w bezkształtną masę luźnych molekuł.

O tych dwóch drogach pisał już Karol Barth, krytykując pierwszą za prowadzenie Kościoła ku fundamentalizmowi, który nie może sprostać ani żywemu Słowu Bożemu, ani potrzebom ludzi, a drugą za prowadzenie go do rozmycia się w społeczeństwie.

Jak uniknąć zejścia na którąś z tych dróg? Inaczej mówiąc: jak Kościół może żyć nie dla pluralizmu, nie przeciw niemu, ale pośród niego?

Zadanie i wolność Kościoła

Szósta teza Deklaracji teologicznej z Barmen zawiera osobliwe stwierdzenie. W powszechnym przekonaniu początek służby oznacza koniec wolności. Szósta teza zaprzecza temu: Kościół będzie wolny, gdy postawi sobie pytanie: po co istnieję? Do czego zostałem powołany? A odpowiedź brzmi:
„Posłannictwo Kościoła, będące podstawą jego wolności, polega na przekazywaniu wszystkim ludziom poselstwa o wolnej łasce Boga...”1.

Takie jest więc nasze zadanie. Należymy do tych szczęśliwców, którzy mówiąc o Bogu – wiedzą, o czym mówią. Wierzymy bowiem w Boga, którego mogliśmy poznać w słowach Pisma Świętego, w historii wybrania ludu Bożego – Izraela, w przyjściu Syna i w wylaniu Ducha Świętego. Możemy przekazywać innym Dobrą Nowinę.

To, co mówię teraz, nie jest pobożnym kontrargumentem na wcześniejszą konstatację o socjologicznym uwarunkowaniu Kościoła w pluralistycznym społeczeństwie. To raczej Deklaracja teologiczna z Barmen ma również wymiar socjologiczny, zachęcając Kościół do odstąpienia od przymusu zaspokajania ludzkich potrzeb i do przestawienia się na realizowanie własnego zadania. Przestańmy trwożnie szukać na rynku jakiejś niszy i skoncentrujmy się na pytaniu: „Do czego jesteśmy powołani? Za co jesteśmy odpowiedzialni?”. Albo, co protestanci uznają być może za niezwykłe: „Z czego możemy być dumni?”. Możemy być dumni z tego, że mówiąc o Bogu, nie bąkamy pod nosem o czymś, co tylko nam się wydaje, że wiemy, nie opowiadamy rozwlekle o Wielkim Nieznajomym tam, w górze, ale że wiemy, o czym mówimy. Zbór, który czuje pełną wdzięczności dumę, że ma do powiedzenia coś istotnego – jest zborem wolnym, bo istnieje dla ludzi, którym przekazuje słowem i czynem Dobrą Nowinę o wolnej łasce Boga.

Zasadniczą sprawą jest, byśmy na początku naszej drogi zadali sobie pytanie: do czego jesteśmy powołani, za co jesteśmy odpowiedzialni? Odpowiedź na nie przywróci nam wolność działania.

Przykładem negatywnym niech będzie tu nasze działanie sprzed ok. 30 lat, kiedy w społeczeństwie niemieckim pojawiły się pierwsze oznaki odchodzenia od tradycji religijnej. Zdecydowaliśmy wtedy, że łatwiej będzie trafić do ludzi, oszczędzając im „mocnego uderzenia”, czyli w pewnym sensie przemilczając Biblię. W rezultacie coraz rzadziej pojawiała się ona w nauczaniu, duszpasterstwie, a nawet w zwiastowaniu. Dzisiaj musimy przyznać, że w ten sposób tylko przyspieszyliśmy proces, któremu chcieliśmy się przeciwstawić, a Biblia – nawet w obrębie Kościoła – popadała w coraz większe zapomnienie. Sprawiło to, że Kościół coraz bardziej tracił głos i wolność.

Jeżeli Kościół nie uświadamia sobie wciąż od nowa, do czego jest powołany, to grozi mu uprawianie krytykanctwa i nie jest w stanie pozostawić ludziom należnej im wolności. Będzie usiłował dotrzeć do człowieka, wykorzystując jego cierpienie. Zadanie Kościoła polega na łagodzeniu cierpienia, a nie na używaniu go jako furtki dla swoich misjonarskich celów. Byłoby to pełnieniem misji za pomocą niegodnych środków. Mając poczucie, że powiedziano nam coś cudownego, co koniecznie musimy przekazać innym ludziom, nie będziemy unikali tych, którym powodzi się dobrze i którzy nie czują potrzeby spotkania się z nami, choć może właśnie dlatego będą ciekawi, co mamy im do powiedzenia i pokazania. Będziemy wolni, gdyż żyjąc w pluralistycznym społeczeństwie, będziemy żyli dla ludzi. A Kościół zyska też wolność sięgania po pomoc do nauk o sprawnym działaniu, do których dziś zalicza się również menedżerstwo. Zbór w swojej pracy powinien chwalić Boga również profesjonalizmem w działaniu.

Zwiastowanie wolnej łaski Boga

Spróbujmy teraz ująć w czterech punktach powierzone nam zadanie. Będą to wytyczne przydatne zarówno w zwiastowaniu, jak i w życiu zboru reformowanego na drodze ku przyszłości.

1. „...cudownie mnie stworzyłeś” (Ps. 139:14).
Powołany zostałeś do życia przez Boga, twego Stwórcę, który koniecznie chciał mieć ciebie. Obdarzył cię godnością, której nikt nie może ci odebrać. Bóg wiele się po tobie spodziewa, ale w Jego oczach jesteś czymś więcej niż tylko sumą twoich osiągnięć czy niedociągnięć. Jesteś istotą, którą Bóg kształtuje. Możesz rosnąć i rozwijać się pod opieką Boga.
To pierwsze poselstwo, które trzeba przekazywać, bo w dzisiejszym społeczeństwie człowiek musi najpierw udowodnić, że jest coś wart. A młodzież często dowiaduje się, że jest problemem i że byłoby lepiej, gdyby młodych ludzi było nieco mniej.
Jesteś cudowną istotą... Każdy człowiek potrzebuje takiej zachęty, dodania odwagi do życia. Zbór, który żyje tym przesłaniem, pracuje zarazem nad wytworzeniem kultury afirmacji: każdy, kto do niego przychodzi, czuje się chciany i akceptowany, a we wspólnocie rośnie, staje się piękniejszy, mądrzejszy, odkrywa w sobie zdolności, z których wcześniej nie zdawał sobie sprawy. Taki zbór, który pomaga człowiekowi odkryć, że jest cudowną istotą – jest zborem przyszłości.
2. Jesteś ułaskawionym grzesznikiem.
Łaska Boża objawia się również w tym, że Bóg nie zmusza swoich cudownie stworzonych istot, by były takie, jak On chce (co nieraz zdarza się rodzicom). Bóg nie odwraca się od ludzi, mimo że łamią Przymierze, schodzą na manowce, wadzą się z Bogiem i między sobą. To jest poselstwo o usprawiedliwieniu bezbożnych.
Kościół, który tego naucza, jest wolny. Otwarcie mówi o grzechu, ma odwagę nazywać go po imieniu i w ten sposób rozwija się w nim kultura prawdomówności. Za wielką zasługę należy mu poczytać, że w czasach, gdy prawdę ukrywano za zasłoną dymną, Kościół powiedział: „Zbłądziliśmy”. Wyznanie winy – i to uczynione publicznie – działa oczyszczająco. Willy Brandt tym, że uklęknął [przed pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie – red.], walnie przyczynił się do pojednania. Kulturę prawdomówności cechuje odwaga przyznania się do własnych błędów, a nie wywlekanie cudzych. Zbór, w którym panuje kultura prawdomówności, jest dobrodziejstwem dla swojego otoczenia.
3. Nie jesteś przypadkiem beznadziejnym.
Jezus powiedział: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a ja wam dam ukojenie”. Wszystkie historie zapisane w Ewangeliach świadczą o tym, że dla Jezusa nie istnieją przypadki beznadziejne. Jeżeli zbór żyje również tym przesłaniem, rozwija kulturę czujności i troskliwości. Bo nie o to chodzi, czy większość, to znaczy ci, którym dobrze się wiedzie, czuje się w naszej wspólnocie dobrze, ale o to, czy ci, którzy przez społeczeństwo są pomijani, mogą u nas znaleźć swoje miejsce. To, czy tzw. przypadki beznadziejne zyskają dzięki nam nową nadzieję, zadecyduje o wiarygodności naszego zwiastowania wolnej łaski Boga.
Od człowieka uznanego za przypadek beznadziejny odwracają się najlepsi przyjaciele. Przestają na przykład odwiedzać nieuleczalnie chorego pod pozorem, że chcą go zachować w pamięci takim, jaki był dawniej. To nonsensowna wymówka! Powodem jest wyłącznie to, że odsuwamy się od ludzi, których widok ukazuje nam naszą własną bezsilność. Nie myślimy o tym, jak wielką pociechą byłoby dla chorego chociażby potrzymanie go za rękę i wspólna modlitwa.
Ten jednostkowy przykład można przenieść na szerszą płaszczyznę, stawiając społeczeństwu pytanie o całe grupy ludzi, którzy stają się „przypadkami beznadziejnymi” z powodu korozji systemu opieki społecznej. Bądźmy zborem, który słowem i działaniem wstawia się za tymi, za którymi nie stoi żadne lobby.
4. Jesteś wolną istotą w świeckim świecie.
Człowieka, który otrzymał  wolną łaskę Boga, poznaje się po tym, że jest człowiekiem wolnym, że jest zdolny przeciwstawiać się złu, a żywego Boga nie myli z bożkami. O globalizacji na przykład mówi się dziś tak, jakby ustanawiane przez nią prawa były prawami Boskimi, od których nie ma odwołania i których nie wolno zmieniać. A przecież ludzie mogą mieć wpływ na stan rzeczy spowodowany i zatwierdzony przez innych ludzi. I dlatego mówić o wolnej łasce Boga znaczy również przypominać o tym, że jesteśmy przez Boga powołani do kształtowania świeckiego oblicza tego świata i nie wolno nam pozwalać na ogłupianie ludzi.
Zbór, który żyje wolną łaską Boga, rozwija kulturę oświecania. Docieka się tu, analizuje, dyskutuje na tematy społeczne, czyta się i Biblię, i gazety.

Sądzę, że dla nas, ewangelików reformowanych, nadszedł czas, byśmy przemyśleli też na nowo zakaz czynienia obrazów przedmiotem kultu. Żyjemy bowiem w społeczeństwie dezinformowanym i  wprowadzanym w błąd za pomocą obrazów będących rzekomo informacją i dokumentem, a służących do ukrywania prawdy. Jeżeli kanclerz Niemiec i amerykański prezydent spotykają się z uciekinierami z Kosowa [wiosną ub.r. podczas interwencji NATO – red.] i media pokazują, jak bardzo obaj są wstrząśnięci tym, co słyszą, a kanclerz mówi, że obywatele niemieccy, by zrozumieć politykę rządu, powinni częściej oglądać takie spotkania – to jest to z jego strony nieprzyzwoite, bo insynuuje, że obywatele są albo nieczuli, albo głupi. Obywatel wie, co dzieje się w Kosowie, i bierze to sobie do serca, a mimo to uważa wojnę za politycznie błędną drogę. I to z przyczyn racjonalnych! Tak jak dyskutując o chemioterapii, kiedy uwzględnia się ryzyko i działania uboczne, ale również skuteczność, a ktoś mówi: „No, owszem, ale spójrz, jak ten biedny człowiek cierpi”, wiem, że zamiast wysuwać rzeczowe argumenty, chce mi pokazać, że jest wstrząśnięty. A to mnie nie interesuje, bo ja chcę poznać argumenty. Gdy chodzi o wojnę czy pokój, nie wolno ludzi ogłupiać i maskować prawdy obrazami. My z kolei, mając od Boga zlecenie kształtowania tego świata, musimy bronić się przed irracjonalnymi działaniami, bo Duch Święty ceni zdrowy rozsądek.

Małe i duże źródło pociechy

Jeżeli zbór zwiastuje wolną łaskę Boga całym swoim życiem, z wdzięcznością, ale również z pewnością siebie, musi zyskać akceptację ludzi, bo to poselstwo jest dobre, interesujące i ważne. Jest potrzebne. I to jest to małe źródło otuchy. Jednakże w gruncie rzeczy niebezpieczeństwo zagraża Kościołowi nie z zewnątrz, ale rodzi się w nim samym: czy jesteśmy Bogu wierni? Czy doceniamy wolną łaskę Boga? Czy ewangelizacja spoczywa u nas we właściwych rękach?

W pewnym kościele w Afryce Południowej zobaczyłem kiedyś wiszącą na kazalnicy chustę, na której wyhaftowane było: „Przyjacielu, po co przychodzisz?”. Tym pytaniem Jezus powitał Judasza, który podszedł, aby pocałunkiem wydać Go oprawcom. I teraz każdego, kto przestępuje próg tego kościoła, aby słuchać, mówić, śpiewać i modlić się, witają słowa: „Przyjacielu, po co przychodzisz?”. Chcesz Bogu służyć czy Go zdradzić? Pełne znaczenie tego pytania wychodzi na jaw dopiero, gdy się wie, że greckie słowo paradosis ma dwojakie znaczenie: zdradzieckie wydanie Jezusa Jego wrogom oraz apostolskie przekazywanie Ewangelii. Jedno i drugie wyrażone jest tym samym słowem! Ludzi przychodzących do kościoła wita więc bardzo poważne pytanie: czy przychodzimy po to, aby przekazując – wydać? W gruncie rzeczy zwiastując, postępujemy tak samo jak Judasz: to, co święte, wydajemy w ręce ludzi. Kto wie, czy nasza służba nie przynosi szkody Ewangelii; może dlatego, że głosząc ją, mamy na uwadze własne samolubne cele, a może dlatego, że przez tych, do których trafia, zostaje odrzucona lub zmanipulowana?

Na tym polega prawdziwe niebezpieczeństwo grożące Kościołowi. Mimo to – i to jest tym dużym źródłem pociechy – Bóg okazuje łaskę swemu zagrożonemu Kościołowi i dochowuje mu wierności. Znakiem Jego łaski jest dwojakie znaczenie słowa „przekazywać”. Bo Bóg nadal powierza ludziom swoje Orędzie, a ono ma większą moc niż ci, którzy mu szkodzą. A my, pytając: „Przyjacielu, po co przychodzisz?”, nadal ufamy przyrzeczeniu: „oto ja jestem z wami po wszystkie dni...”

Na zakończenie przywołajmy myśl Jana Kalwina z czasów, gdy jego Kościołowi nie wiodło się dobrze. Napisał wtedy, że chociaż Kościół ledwie się dziś różni od zmarłego albo okaleczonego człowieka, to nie wolno poddać się zwątpieniu, ponieważ Pan nagle podniesie swoich tak, jak wskrzesza z grobu umarłych.

Pamiętajmy o tym, bo gdy Kościół nie promieniuje światłością, to zaczyna nam się zdawać, że zgasł na zawsze. Ale on zostanie zachowany, bo powstanie nagle z martwych i zdarzą się różne inne cuda. Trzymajmy się więc mocno tego przekonania: „Nie ma życia Kościoła bez zmartwychwstania. Więcej – bez wielokrotnego zmartwychwstawania”.

Peter Bukowski
Tłum. i oprac. W. M.

[Opracowanie referatu moderatora Związku Kościołów Reformowanych w Niemczech, wygłoszonego 26 maja ub.r. w Veldhausen z okazji 150-lecia Ewangelickiego Kościoła Staroreformowanego, na podstawie wersji opublikowanej w „Reformierte Kirchen Zeitung” 1999, nr 12]

______
1 Deklaracja Synodu Kościoła Wyznającego (1934) będąca teologicznym sprzeciwem wobec reżimu hitlerowskiego i tzw. niemieckich chrześcijan. Tekst dokumentu i okoliczności jego powstania przypomniała „Jednota” w nr. 9 z 1994 r. (red.).