Drukuj

4 / 2000

WŚRÓD KSIĄŻEK

W niedzielny poranek spóźniony wierny, mijając po drodze do kościoła cmentarz, zauważa, że na jednym z nagrobków siedzi, zanosząc się płaczem, jakaś skulona postać. Podszedłszy bliżej, z niedowierzaniem spostrzega, że ów płaczący to diabeł. Klasyczny: z ogonem, racicami, rogami. „Co ci się stało? Dlaczego płaczesz?” – pyta zdumiony. „A bo oni... tam... – mówi diabeł przez łzy, wskazując w stronę kościoła – cały czas o wszystko mnie oskarżają!...”

Pozornie niefrasobliwa anegdota z kazania pewnego Anglika przypomniała mi się przy pierwszym zdaniu książki Rüdigera Safranskiego Zło. Dramat wolności: Żeby zrozumieć zło, nie musimy fatygować diabła. I dalej: Zło przynależy dramatowi ludzkiej wolności. Jest ceną tej wolności. Człowiek nie sprowadza się bez reszty do natury (...). Świadomość rzuca człowieka w czas – w przeszłość, która go przygniata, w teraźniejszość, która mu się wymyka, w przyszłość, która może stać się dlań źródłem trosk, majacząc przed nim jako groźba. (...)

Zło nie jest pojęciem, lecz nazwą zagrożenia, z którym swobodna świadomość może się spotkać i które sama może wytworzyć. Spotyka się ona z nim w naturze, tam, gdzie natura nie chce się poddać roszczeniu sensowności, w chaosie, w przypadkowości, w entropii, w pożeraniu i w byciu pożeranym. Gdzieś hen, w kosmicznej pustce, ale także w nas samych, w czarnej dziurze istnienia. Świadomość może też wybrać – dla nich samych – okrucieństwo i zniszczenie, a to skutkiem otchłani, jaka otwiera się w człowieku1.

Mimo to w jego mniemaniu źli są inni, on padł ich ofiarą, bo się przeciw niemu sprzysięgli (niepotrzebne skreślić): los, okoliczności, rodzina, system, partia, przywódcy, dwulicowi pseudochrześcijanie, diabeł, Żydzi, masoni... On sam wypiera się, wskazuje palcem wszystko i wszystkich, byle nie siebie: „Kobieta, którą mi dałeś, (...) dała mi [owoc] z tego drzewa” lub „Wąż mnie zwiódł”. Lecz jeśli przestanie unikać konfrontacji z prawdą i wyzna: „ja (...) znam występki moje i grzech mój zawsze jest przede mną”, wówczas... To, co rozgrywa się w przestrzeni ludzkiego serca, w głębi ludzkiego sumienia między Bogiem i człowiekiem, gdy staje przed Nim bez kłamstw i wymówek, w nagiej świadomości swej winy, jest tajemnicą łaski i wiary, która tej łasce zawierzyła. Tylko w ufności w nieskończone Boże miłosierdzie można wytrzymać spojrzenie na własną nieskończoną winę (ks. M. Deselaers: Bóg a zło...).

Próbować zrozumieć zło, chcieć stawić mu czoło, nie fatygując diabła, lecz uznając własną wolność wyboru i odpowiedzialność za ten wybór, to jedno. I nie jest to łatwe. A co począć w sprawie nieporównanie trudniejszej: jak sprawić, by człowiek nie był tak skłonny wyręczać diabła w czynieniu zła? Innymi słowy: Jak można ocalić miłość? Czy będzie też można zapobiec temu, żeby ludzie (...) nie stawali się mordercami? Pytania te padły w niedawno wydanych książkach, które dotykają problemu zła: zbrodni i winy, ale także skruchy i przebaczenia. Pierwsza, Bóg a zło w świetle biografii i wypowiedzi Rudolfa Hössa, komendanta Auschwitz2, to praca doktorska niemieckiego teologa katolickiego, ks. Martina Deselaersa, członka „Akcji Znaków Pokuty – Służby dla Pokoju”, który pracuje w jednej z oświęcimskich parafii oraz w Państwowym Muzeum Oświęcim-Brzezinka. Druga to Słonecznik Szymona Wiesenthala3, opowieść o wydarzeniu, jakie miało miejsce podczas jego pobytu w obozie koncentracyjnym pod Lwowem, na prośbę autora opatrzona komentarzami autorytetów politycznych i religijnych oraz intelektualistów.

W co ma wierzyć człowiek w świecie opuszczonym przez Boga, w którym Kain zamordowanego Abla nie uważa nie tylko za brata, ale w ogóle za istotę ludzką? Czy wszyscy naprawdę byliśmy ulepieni z jednej gliny? (...) Przecież między nami, między mordercą i ofiarą, między naszym komendantem obozu Wilhausem i torturowanym Żydem rzeczywiście nie istniała żadna osobista więź. (...) Zaczynasz wierzyć, że Bóg jest na urlopie. Bo inaczej to wszystko tutaj nie mogłoby istnieć. On musiał być nieobecny. A nie ma przecież zastępcy.

Głód, umęczenie, apatia, bicie, upokorzenia, nieustannie wisząca nad głową śmierć to nie całe piekło, jakiego doświadczył Wiesenthal. Podczas wyjścia z Arbeitskommando narrator opisuje, jak czuje się na ulicy okupowanego miasta: We Lwowie całkowicie przyzwyczajono się do widoku maltretowanych Żydów. Patrzono na nas jak na stado bydła, pędzonego na wypas – albo do rzeźni. W takich momentach ogarniało mnie czasem uczucie, jakby cały świat sprzysiągł się przeciwko nam i przystał bez sprzeciwu, ba nawet bez współczucia, na nasz los. (...) Czy ci ludzie byli w ogóle jeszcze zdolni do jakiegokolwiek prawdziwego odruchu serca? (...) Nawet we wspólnym nieszczęściu istniały jeszcze bariery, których nie mogliśmy przełamać. Ta obcość i oschłość jest tak ostro odczuwana ze względu na polski, także tuż przedwojenny antysemityzm, którego bohater opowieści doświadczył na lwowskiej Politechnice. Wspomnienia te ożywają, gdy pod nadzorem askarysów, strażników z rosyjskich sił pomocniczych, idzie w kolumnie żydowskich więźniów do pracy na terenie zamienionej w lazaret uczelni.

Tam staje się świadkiem (Świadkiem?) wydarzenia, którego pamięć go odtąd nie opuści. Wezwany przez pielęgniarkę, zostaje zaprowadzony – nie po kawałek chleba, na co liczył – do sali przekształconej w izolatkę dla umierającego esesmana. Ten, w obliczu śmierci, pragnie wyspowiadać się z popełnionej zbrodni – był członkiem oddziału, który spalił żywcem Żydów w Dniepropietrowsku. Trwało to jakiś czas, zanim uświadomiłem sobie rozmiary mojej winy. (...) Nie urodziłem się mordercą. Zrobiono ze mnie mordercę... – mówi młody esesman, który prosi o przebaczenie Żyda, by móc umrzeć spokojnie. Wiesenthal, który wysłuchał tej spowiedzi do końca i uwierzył w jej szczerość, wychodzi bez słowa. Gdy nazajutrz znów trafia do szpitala, nie przyjmuje rzeczy przeznaczonych dlań przez zmarłego tej nocy esesmana. Wątpliwości, czy słusznie odmówił konającemu pociechy (choć wierzy, że nie miał prawa jej udzielić), nurtują go jednak nawet w baraku śmierci w Mauthausen, gdzie doczekał wyzwolenia. Odwiedza matkę owego Karla (ojciec, niechętny nazistowskim sympatiom syna, zginął w zbombardowanej fabryce), której nie wyznaje prawdy, bo odebranie jej ostatniej otuchy – wiary, że miała dobrego, kochanego syna – chyba też byłoby zbrodnią.

A przebaczenie? Po wojnie – pisze gorzko Wiesenthal – natychmiast zabrali (...) głos księża, filantropi i filozofowie i wezwali świat, by wybaczył nazistom. Wypowiadający się (...) byli w większości pięknoduchami, którzy sami nigdy nie wybaczyliby nikomu wymierzonego im osobiście policzka, którym jednak z łatwością przychodziło przebaczać w imieniu milionów niewinnie pomordowanych. Księża mówili o tym, że zbrodniarze muszą przecież stanąć przed obliczem Bożej sprawiedliwości i dlatego nie powinno się jej im wymierzać tu na ziemi. To oczywiście było na rękę nazistowskim zbrodniarzom. Nie wierzyli w Boga, ale akceptowali ochoczo sędziego w niebie, bo bali się ziemskiej sprawiedliwości. Czy ów esesman był inny? Czy nie uodporniłby się na zbrodnię? Czy odważyłby się wyznać przed sądem to, co wyznał na łożu śmierci? Czy w ogóle okazałby skruchę? Taka postawa była rzadkością. W procesie lwowskim uczynił to tylko jeden z oskarżonych, inni żałowali jedynie, że przeżyli jacyś świadkowie. Choć żaden z hitlerowskich zbrodniarzy mordercą się nie urodził, odbierając mundury SS, zostawiali ze swoim cywilnym ubraniem także sumienie. Wiesenthal zaprasza jednak do refleksji nad winą i przebaczeniem, bo wydarzenia, z których owo pytanie się zrodziło, mogą się powtórzyć.
...nie chodzi o to, by odpowiadać na takie pytania, ale by je stawiać. Jeżeli dziś, po wszystkim, co Pan przeżył, ciągle jeszcze dręczy Pana pytanie, czy powinien był Pan przebaczyć temu faszystowskiemu mordercy, to jest ono znacznie bardziej przekonywającym świadectwem nienaruszonej moralności, niż gdyby mu Pan przebaczył. Ta nieskazitelna moralność (...) daje nam przewagę nad wszystkimi innymi, a więc i nad zbrodniarzami, i tymi, którzy milczeli i milczą wobec zbrodni (Friedrich Torberg).
...Amnestia dla nieukaranych morderców oznacza współudział w zbrodni. Nie wspomaga przebaczenia, ale je uniemożliwia. (...) gdy ktoś samowolnie pozbawił życia kogoś innego, pokuta jest warunkiem przebaczenia. Pokuta i przebaczenie, poparte miłością i sprawiedliwością, służą temu samemu celowi: egzystencji bez nienawiści... (Hans Habe).
...podstawowym znakiem skruchy jest „odwrócenie się” (teshuvah) od zła w kierunku dobra. (...) sądzę, że gdybym był żydem, poczekałbym choćby przez jedno pokolenie, by przekonać się, czy oficjalne dokumenty i oświadczenia Kościołów rzeczywiście doprowadzą do przemiany, do której wyraźnie zmierzają. (...) Kościoły muszą kontynuować swe dzieło, poprawiając podręczniki i tłumaczenia Nowego Testamentu, dbając o lepsze kazania do wiernych i lepszą katechizację. Ambona i klasa szkolna są bowiem głównymi „pasami transmisyjnymi” Kościoła, dzięki którym w przyszłości może się coś zmienić.... (Eugene J. Fisher).
...można i należy zrezygnować z zemsty, ale nie z poznania prawdy i z pociągnięcia do odpowiedzialności bezpośrednich i pośrednich sprawców zła. Uważam to za słuszne między innymi z zasadniczych względów wychowawczych. (...) Sam Wiesenthal (....) naznaczony został raz na zawsze doświadczeniami, których nie można sprowadzić do formuły tak-nie, słuszne-niesłuszne. I to jest też ważny element prawdziwego końca wielkiej wojny, która dla pokolenia ofiar i świadków do końca ich życia nie zostanie zakończona. I będzie ich nadal obciążać pytaniami, na które nie ma odpowiedzi (Władysław Bartoszewski).

Wiele napisano o mechanizmach przemiany zwykłych, dobrych ludzi w zbrodniarzy, o nazistowskim wychowaniu, o urabianiu mentalności rzemieślników zbrodni. Praca ks. Deselaersa o procesie przemiany esesmana Rudolfa Hössa, który z pobożnego nastolatka z ortodoksyjnie katolickiego domu, księdza in spe, stał się sumiennym i pełnym inwencji realizatorem hitlerowskiego programu Zagłady, a potem, po klęsce, dane mu było stanąć na progu odzyskiwania człowieczeństwa, którego się wyrzekł i które zabijał (analiza nawrócenia Hössa i pojednania z Kościołem), pisana jest z dwojakiego punktu widzenia: odpowiedzialności wobec ofiar Zagłady (Tematu „Auschwitz” nie można należycie pojąć, jeśli nie ugodzi on człowieka w samo centrum jego duszy. (...) gdyby nie częsta modlitwa, prawdopodobnie nie udźwignąłbym tego brzemienia, jakim było codzienne pytanie siebie o moją odpowiedzialność „po Auschwitz”) i odpowiedzialności Kościoła oraz refleksji o fundamentach, jakich potrzebujemy, by (...) na bazie pamięci o czasie, który nas rozdzielił, budować przyszłość, która nas połączy.

Badanie wiarygodności zeznań i innych autobiograficznych wypowiedzi Hössa, skrupulatny ogląd jego drogi życiowej (dom rodzinny i typ pobożności, kształtowanie się nazistowskiego światopoglądu, kariera w SS, okres służby w Oświęcimiu, postawa podczas procesu: dobrowolne i wyczerpujące składanie zeznań, uznanie swojej odpowiedzialności jako komendanta obozu; znacznie później Höss zaczął uświadamiać sobie zbrodniczość własną i całego systemu), śledzenie procesu zakłamywania własnego człowieczeństwa i trwania w zbrodni, zło-czynienia, ujęta została w drugiej części pracy w kategoriach teologiczno-filozoficznych: stosunku do Boga i do zła. Autor wykorzystał w niej przede wszystkim myśl filozoficzną Emmanuela Lévinasa, a także refleksje Paula Ricoeura i Sorena Kierkegaarda oraz filozofii niemieckiej, a następnie z tej perspektywy przeanalizował świadectwa Hössa.

Głównym jego grzechem – wnioskuje ks. Deselaers – była zdrada „głosu swego serca”, rozbrat z Bogiem, oderwanie się od boskiego głosu sumienia. Głosu, który, choć dławiony, nie przestał mówić. Ponieważ jednak wzywające do miłości (miłości Boga i nierozerwalnie z nią związanej miłości człowieka) człowieczeństwo i związany z nim boski głos sumienia mogą tak łatwo zostać stłumione, potrzebujemy kultury, która by je chroniła i wspierała – konkluduje autor. – Potrzebujemy wyraźnej obecności w naszej kulturze judeochrześcijańskiego Objawienia. Zadaniem Kościoła jest być wśród ludzi sakramentem serdeczności. (...) Wymaga to stałej gotowości do wyznania win, do skruchy i nawrócenia. Wierne nasłuchiwanie głosu serca zapobiega zejściu chrześcijaństwa i katolicyzmu na manowce ideologii. Biografia Hössa ukazuje wyraźnie, jak wielka jest w tym względzie odpowiedzialność [podkreślenie moje – M. K.].

Monika Kwiecień

_______
1 Rüdiger Safranski: Zło. Dramat wolności. Przełożył Ireneusz Kania. Seria „Nowy Sympozjon”. Czytelnik, Warszawa 1999, s. 5-6.
2 Ks. Manfred Deselaers: Bóg a zło w świetle biografii i wypowiedzi Rudolfa Hössa, komendanta Auschwitz. Przełożył Juliusz Zychowicz. Wydawnictwo WAM, Kraków 1999, s. 473 oraz ilustracje.
3 Szymon Wiesenthal: Słonecznik. Opowieść i komentarze. Przełożyły Magdalena Kurkowska i Katarzyna Sendecka. PIW, Warszawa 2000, s. 175.