Drukuj

6 / 2000

DZIŚ I JUTRO KOŚCIOŁA EWANGELICKO-REFORMOWANEGO W POLSCE

Kościół Ewangelicko-Reformowany w Polsce, mimo swej historii sięgającej XVI stulecia, nigdy nie był dużym Kościołem. Nawet w najpomyślniejszym okresie Reformacji nie rozwinął się zgodnie z ówczesnymi pragnieniami, oczekiwaniami i ambicjami. Gdy ogląda się mapę szesnastowiecznej Polski z oznaczonymi na niej miejscowościami, gdzie istniały ewangelicko-reformowane zbory, można odnieść wrażenie, że był dużym, pomyślnie rozwijającym się Kościołem. Według mojego przekonania jednak wrażenie to jest złudne. W tamtym okresie bowiem nasz Kościół był Kościołem szlachty, magnatów, a więc warstwy uprzywilejowanej, zainteresowanej bardziej politycznym wpływem na Rzeczpospolitą aniżeli rozwojem religijnym. Warstwy mieszczańskie i chłopskie (z nielicznymi wyjątkami) nie zostały, niestety, pozyskane dla Reformacji kalwińskiej. W dobie kontrreformacji wielu przedstawicieli polskiego kalwinizmu nie pozostało wiernymi ewangelickiemu rozumieniu Ewangelii i powróciło do Kościoła rzymskokatolickiego. Kościół reformowany stopniowo malał i gdyby nie trzy fale migracji braci czeskich – w XVI w. z Jerzym Izraelem, w XVII w. z Janem Amosem Komeńskim oraz w wieku XVIII – w wyniku których bracia czescy w znaczący sposób zasilili polski Kościół reformowany, dziś prawdopodobnie by go w Polsce nie było.

Zadziwiające jest więc, że mimo trudnych, i bardzo trudnych, okresów w historii naszego Kościoła istniejemy do dziś. II wojna światowa i okres powojenny: utrata polskiej Jednoty wileńskiej, zniszczenie ośrodka parafialnego w Warszawie, rozproszenie współwyznawców po Powstaniu Warszawskim, reemigracja do Czech większości członków pochodzenia czeskobraterskiego to przyczyny gwałtownego zmniejszenia się i tak niewielkiego Kościoła Ewangelicko-Reformowanego. Istniejemy nadal, ale jako jeden z najmniejszych Kościołów w Polsce. Istniejemy chyba dlatego, że idee reformacyjne Jana Kalwina i jego spadkobierców nie przestały być dla części społeczeństwa polskiego atrakcyjne, oraz dlatego, że mimo niewielkiej liczby wyznawców Kościół wydawał z siebie w każdym okresie zdolnych, ofiarnych ludzi, gotowych wiele sił poświęcić, wiele serca włożyć, aby trwał on nadal i działał. Jednota miała też zawsze tylu wiernych i oddanych członków, żeby móc odgrywać – na swoją miarę – znaczącą rolę w naszym kraju.

Gdy na tegorocznej sesji Synodu pytamy o „dziś” Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce, nie wolno nam zapominać o tej, jakże ważnej, przeszłości, a obecną sytuację musimy rozpatrywać na tle przeszłości całego ewangelicyzmu reformowanego – nie tylko w Polsce. Gdy zaś pytamy o „jutro”, to powinniśmy oczywiście myśleć o szansie rozwoju tego Kościoła pośród społeczeństwa polskiego, a jednocześnie musimy zapytać, czy ta szansa nie byłaby o wiele większa, gdyby w Polsce działał jeden Kościół ewangelicki, skupiający w swoich szeregach co najmniej trzy tradycje: luterańską, reformowaną i metodystyczną.

Razem czy osobno

W tym roku mija 430 lat od Ugody sandomierskiej i 30 lat od jej odnowienia przez Synody Kościołów: Ewangelicko-Augsburskiego i Ewangelicko-Reformowanego. W 1970 r. odbyła się również w naszym kościele w Warszawie uroczystość poświęcona rocznicy Ugody sandomierskiej, podczas której duchowny luterański, ks. Waldemar Preiss sen. wygłosił referat o potrzebie zjednoczenia ewangelicyzmu polskiego i przedstawił plan stopniowej realizacji tego celu. Podobno jego propozycje zostały uprzednio zaakceptowane przez zwierzchników obu Kościołów, księży biskupów Andrzeja Wantułę (lut.) i Jana Niewieczerzała (ref.). Była to więc propozycja programu daleko szersza aniżeli idea jednego człowieka. Niestety, nie było dalszych kroków zmierzających do jej realizacji, choćby powolnej. Nie została nawet podjęta dyskusja w Kościołach na ten temat. Uważam, że inicjatywa przedstawiona w 1970 r. warta jest podjęcia obecnie, przemyślenia na nowo i zastanowienia się nad nową wizją wspólnoty ewangelickiej w Polsce. Tkwią w nas, po obu stronach, jakieś uprzedzenia, które dawno powinny zostać przezwyciężone. A może nie czynimy dostatecznych wysiłków, by do tego doprowadzić?

Młodzi w Kościele

Stosunkowo mało dzieci i młodzieży bierze udział w lekcjach religii i lekcjach przedkonfirmacyjnych oraz kursach katechetycznych i obozach. A oferta jest właściwie dość duża, w związku z czym do rodziców i osób odpowiedzialnych za prowadzenie zajęć kieruję pytanie o to, czy nie należałoby zastanowić się nad zmianą modelu nauczania religii, zwłaszcza w parafiach wielkomiejskich, gdzie ogranicza się ono do zajęć szkoły niedzielnej. Wydaje mi się również, że nauka religii nie powinna kończyć się z chwilą konfirmacji.

Z nauczaniem dzieci i doprowadzeniem do konfirmacji wiąże się „gubienie” młodzieży już konfirmowanej. Chociaż w akcie konfirmacji młodzież ma w sposób dojrzały ślubować wierność Chrystusowi i Kościołowi, często – oceniając rzecz po fakcie – można odnieść wrażenie, że ślubowanie to słowa, po których niewiele pozostaje. Może to sposób przygotowania do konfirmacji jest niewłaściwy, nastawiony raczej na przekazanie wiadomości niż na rozbudzenie wiary i więzi wspólnotowej?

Istnieją jednak także zjawiska budzące optymizm. Do Konsystorza wpłynęły dwa listy od młodzieży. Odbywające się 3-4 razy w roku zjazdy młodzieżowe zajmują się poważnymi problemami dotyczącymi spraw moralnych, społecznych oraz życia naszego Kościoła. Głos młodych o pracy i funkcjonowaniu Kościoła zostanie na Synodzie przedstawiony, chcę więc tylko wyrazić radość z tego, że wnoszą oni bardzo pozytywny wkład w naszą debatę nad jutrem Kościoła, chociaż nie ze wszystkimi ich stwierdzeniami się zgadzam.

Z młodzieżą wiąże się też sprawa druga: przebudowa „Kalwinki” w Pstrążnej. Imponujący jest wkład łódzkiej młodzieży, jej pracy i pomysłów – co roku podczas wakacji przeznacza ona kilka tygodni na pracę społeczną nad stworzeniem ośrodka turystycznego o charakterze schroniska. „Kalwinka” będzie służyła nie tylko miejscowej parafii, będzie też miejscem międzynarodowych spotkań młodzieżowych. Już teraz pracują tam nie tylko młodzi Polacy, ale także młodzież z Holandii i Niemiec oraz zamieszkali w Niemczech Koreańczycy. Podkreślić tu trzeba ogromne zaangażowanie ks. Toralfa Spiessa z Chemnitz w pracę koncepcyjną, współpracę przy budowie i wysiłki na rzecz pozyskania środków na sfinansowanie tego projektu.

Opieka duszpasterska

Nasze zbory są na ogół położone daleko od siebie (z wyjątkiem czworokąta wokół Łodzi), co wpływa na małą częstotliwość kontaktów. W dużych miastach parafianie nie stykają się ze sobą na co dzień. Okazją do spotkań są nabożeństwa, a jednak frekwencja i na nabożeństwach, i na studiach biblijnych (tam, gdzie się one odbywają), nie jest najlepsza. W pewnym stopniu wpływają na to odległości od kościoła i kosztowne dojazdy. Czy jednak nie bywa i tak, że to duchowni – swoim sposobem wygłaszania kazań, prowadzenia nabożeństw i studiów biblijnych – nie czynią wystarczająco wiele, by ludzi do udziału w nich zachęcić?

Tym, co określa styl pracy w Kościele i stanowi o jego kondycji, jest duszpasterstwo. Odkąd przyszedłem do Warszawy na studia, a więc wkrótce po wojnie, zawsze powracał problem niedomagań w pracy duszpasterskiej. Widzę zarówno obiektywne przyczyny utrudniające wykonywanie tych zadań, jak i oczywiste zaniedbania. Ważnym pytaniem jest, czy na studiach teologicznych studenci są należycie przygotowywani do tej pracy. Duszpasterstwo jest służbą bardzo trudną i odpowiedzialną, czy więc niedostatki w tej dziedzinie nie są powodem tego, że księża w pewnym sensie uciekają od spraw, które ich przerastają?

Innym źródłem kłopotów jest zbiurokratyzowanie życia parafialnego i pracy samego księdza. Praca biurowa zabiera duchownemu zbyt dużo czasu. Nie rozwiąże tego rygorystyczny podział obowiązków: praca duszpasterska, kaznodziejska, katechetyczna w rękach księdza, administracyjno-finansowo-biurowa w gestii Kolegiów Kościelnych i administratorów. Odpowiedzialność za zbór muszą dźwigać wspólnie i Kolegium, i duchowny.

Jeszcze inną przyczyną słabości pracy duszpasterskiej są zaniedbania lub niepodejmowanie zadań duszpasterskich. Tymczasem przez właściwe podejście do tej służby dajemy poznać, że zależy nam na kontaktach z parafianami, że obchodzi nas ich los, że jesteśmy gotowi im pomóc bądź w sensie duchowym, bądź w praktycznym, gdy zachodzi potrzeba. Ludzie tak często potrzebują rozmowy, pociechy, wspólnej modlitwy! Od pracy duszpasterskiej zależy prawdziwa znajomość parafian. Gdyby w zborach prowadzona była lepsza praca duszpasterska,  to i na nabożeństwach byłoby więcej uczestników.

A co z ordynacją kobiet? Mamy kandydatkę, która gorąco tego pragnie, mgr teologii Wierę J. Jelinek, na którą w związku z wypadkiem męża spadł cały ciężar pracy w zborze zelowskim i ten praktyczny egzamin zdała celująco.

Jest też przeszkodą w normalnej pracy udział duchownych w reprezentowaniu Kościoła w życiu publicznym. Bywamy zapraszani na spotkania, konferencje, utrzymujemy kontakty, które nie są obojętne dla życia Kościoła, ale pochłaniają dużo czasu. Jeśli się nie pojawimy tu czy tam, pytają nas o to tak ludzie spoza Kościoła, jak i współwyznawcy. Nie wolno się izolować! – mówią. – Nie możemy z Kościoła tworzyć zaścianka, oddalonego uczuciowo i mentalnie od społeczeństwa.

W przeciwieństwie do wewnętrznych niedostatków trzeba zauważyć, że nigdy nie było nas tak wiele w mediach jak w ostatnich latach. Obraz Kościoła widziany z zewnątrz malowany jest bardzo dla nas korzystnie. Należy się z tego cieszyć, ale nie wolno nam zaniedbywać pracy nad naszym wnętrzem – należy właściwie wyważyć proporcje. Naszą dobrą legitymacją na zewnątrz od lat jest „Jednota”, przysparzająca nam wyrazów uznania z różnych stron. W ubiegłym roku redakcja została uhonorowana medalem „Zasłużony dla tolerancji”, otrzymując to wyróżnienie w gronie wybitnych osobistości. Ale jak jest ona przyjmowana w naszym środowisku? Znikoma liczba prenumeratorów i odbiorców, mimo niskiej ceny. To bardzo niepokojąca sprawa: nasze pismo, u nas zbyt mało czytane. Czasem wygląda to na obojętność, brak solidarności. Oczekujemy od duchownych i Kolegiów propagowania i zachęcania do czytania „Jednoty”. Ambicją nas wszystkich powinno być zabieganie o rozwój naszego pisma.

Nadzieja

Byłbym jednak niesprawiedliwy w ocenie naszego życia kościelnego, gdybym dostrzegał jedynie to, co smutne i negatywne. O aktywności młodzieży już mówiłem. Bardzo wzrosła rola też Kolegiów Kościelnych w życiu zborów. Wykazują one coraz więcej odpowiedzialności nie tylko za poszczególne parafie, ale i za cały Kościół. Podejmują różne starania, by znaleźć źródła finansowania wydatków administracyjnych i wykonują wiele pracy społecznej. Duże znaczenie dla społeczności lokalnych mają Dom Zborowy w Zelowie, tworzone muzeum braci czeskich oraz ośrodek OPiRO w Bełchatowie. Powstały one z inicjatywy proboszczów dzięki ofiarnej współpracy członków Kolegiów Kościelnych. Mamy w Kościele wiele osób, nie tylko w Kolegiach, które gotowe są dużo czasu i pracy poświęcić, aby zapewnić zborom dobre funkcjonowanie i rozwój. To jest ogromny skarb.

Dużo się musi zmienić, by nasz Kościół mógł owocnie, energicznie i skutecznie działać. Osobom, które wybrały go ze względu na doktrynę, rozumny system nauki kościelnej i odpowiadający im sposób manifestowania religijności, powinniśmy poświęcać wiele uwagi, uważnie wsłuchując się w to, co mają nam do powiedzenia. W przyszłości w naszym Kościele będzie bowiem więcej ludzi, którzy go wybrali, niż tych, którzy się w nim po prostu urodzili. Już teraz część z nich żywo angażuje się w pracę kościelną i odgrywa dużą rolę w naszej społeczności.

Nasza oferta

Co mamy do zaoferowania dzisiejszemu człowiekowi? Przede wszystkim Ewangelię. Dlatego sposób jej przekazywania musi być przejrzysty, ukazujący zarówno jej wieczną aktualność, jak i to, że odpowiada ona potrzebom współczesnego człowieka. Mamy do zaprezentowania otwartość na drugiego człowieka, jego problemy, konflikty, smutki i radości. Ta otwartość powinna być widoczna w każdym kontakcie z ludźmi, musi cechować duszpasterstwo i kaznodziejstwo oraz działalność publiczną. Mamy też do zaoferowania określony wzorzec etyczno-moralny, oparty na Dekalogu i Ewangelii. Jego szczytowym wyrazem jest przykazanie miłości, która musi być prezentowana nie w teorii, lecz w praktyce codziennego życia członków Kościoła.

Mamy do zaprezentowania naszą praktykę tolerancji. Nie oznacza ona tolerowania wszystkiego, nawet zła, lecz uszanowanie poglądów innego człowieka i dostrzeganie w nim brata, nawet jeśli dzielą nas poglądy lub postawy życiowe. Mamy do zaoferowania ducha ewangelicznej pobożności i proste formy kultu wraz z prostym porządkiem nabożeństwa. Mamy prostą doktrynę, wywodzącą się z przesłania biblijnego i umożliwiającą rozumne praktykowanie i pielęgnowanie wiary. Mamy otwartość ekumeniczną i ducha braterstwa we współpracy lub kontaktach z ludźmi innych wyznań i innymi Kościołami. Szkoda, że nie mogę powiedzieć, iż mamy do zaprezentowania ducha ewangelizacyjnego i misyjnego, prężności w dzieleniu się z innymi doświadczeniami wiary.

Mamy wreszcie podstawową zasadę ecclesia reformata, semper reformanda – Kościół reformowany i stale reformy potrzebujący. Ta słuszna i pożyteczna zasada musi znów znaleźć konkretne odbicie w praktyce naszego Kościoła.

A zmiany są potrzebne. Po pierwsze, w liturgii. Istnieją w naszych zborach dwa porządki liturgiczne: jeden bardzo prosty, polegający na monologu księdza (zbór tylko śpiewa oraz głośno zmawia wyznanie wiary i Modlitwę Pańską), i drugi, wprowadzony przed wojną tylko w Warszawie, w którym udział zboru jest zdecydowanie większy. Zmiany w liturgii wprowadzać trzeba jednak ostrożnie i z rozwagą. Ponadto gdy myślimy o zasadniczych zmianach w życiu Kościoła, to należy pamiętać, że muszą się one opierać na przemianie wewnętrznej, na przeobrażeniu duchowości, budowaniu ich na żywej, głębokiej wierze. Nic nie zdołamy zrobić, nic się nie zmieni w życiu naszego Kościoła, jeśli nie postawimy jasno sprawy nawrócenia, odrodzenia i nowego życia, powiązania naszego życia z działaniem Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego i zmartwychwstałego oraz z działaniem Ducha Świętego.

Inne ważne zagadnienie to sprawa częstotliwości sprawowania Wieczerzy Pańskiej. W niektórych zborach jest ona udzielana bardzo rzadko, 4-6 razy w roku, w Warszawie z kolei pojawiają się postulaty sprawowania jej nawet co tydzień. Jest to wyraz wzrastającej potrzeby duchowej parafian, a nie dewocji.

Odpowiedzi wymaga także pytanie, co możemy zrobić, by odpowiadać na potrzeby otaczających nas ludzi. W jaki sposób możemy stanąć po stronie najbiedniejszych. W jednym ze zborów Kościoła Chrystusowego na Śląsku zajęto się tworzeniem rodzin zastępczych dla dzieci, wspomina o tym w „Jednocie” nasz współwyznawca, pan Tomasz Polkowski z Fundacji „Nasz Dom”. Jak i my moglibyśmy wykorzystać jego doświadczenia? Może polem do działania byłaby także mądra ekologia, posiadamy w tym względzie pewne doświadczenia w Zelowie i Bełchatowie. Świat, który ma swoje problemy, oczekuje też od Kościołów odpowiedzi na swoje pytania, szczególnie dotyczące dylematów moralnych. Kościół jutra powinien je znać.

Za chwilę będziemy mieli wiek XXI i kolejne tysiąclecie. Dla jednych jest to powód do pesymistycznych prognoz, jednak Luter na pytanie: „Co byś zrobił, gdybyś dowiedział się, że jutro będzie koniec świata?”, odparł: „Posadziłbym w ogrodzie jabłonkę”. Sadźmy więc nasze jabłonki – z myślą o jutrze. Jeśli przetrwaliśmy od czasów Reformacji, jeśli ostaliśmy się w okresie kontrreformacji, jeśli podźwignęliśmy się po licznych burzach, idźmy śmiało naprzód. Budujmy naszą przyszłość w ufności, że jesteśmy w rękach Bożych, budujmy ją w wierności Chrystusowi i Jego Słowu.

Ks. bp Zdzisław Tranda
[Skrót redakcyjny referatu wygłoszonego na posiedzeniu Synodu, 6 maja br.]