Drukuj

Nr 1/2001

W styczniu br. mija 75 lat od ukazania się pierwszego numeru „Jednoty”. Z tej okazji chcemy przypomnieć fragmenty publikowane na jej łamach wypowiedzi (red.).

„W niektórych nabożeństwach modlitewnych odbywających się w Kościołach ekumenicznych uczestniczyli oficjalni przedstawiciele rzymskokatolickiej Kurii Metropolitalnej Warszawskiej. Fakt ten nie ma precedensu w dotychczasowych stosunkach między Kościołem rzymskokatolickim a innymi wyznaniami w Polsce. W inauguracji i zakończeniu rzymskokatolickiej oktawy modlitewnej uczestniczyli niektórzy działacze Kościołów ekumenicznych, udział ich wszakże nie był oficjalny” (Ekumeniczny Tydzień Modlitwy w Warszawie, 18-25.I.1963 r., „Jednota” 3/1963).

*

„Charakter ekumenizmu rzymskokatolickiego jest plagiatorski. Ze strony rzymskokatolickiej nie neguje się źródeł pochodzenia nowoczesnego ekumenizmu ani się ich nawet nie przemilcza. A jednak w tym rzymskokatolickim zabiegu ekumenicznym jest coś z plagiatu. Jest uznanie problemu dotychczas obcego, z zewnątrz, za swój własny problem; jest próba rozwiązania tego problemu nie na tym gruncie, na którym powstał, ani nie w ramach tej społeczności, która jest wynikiem ruchu ekumenicznego, tzn. nie w ramach Światowej Rady Kościołów, w której Kościół rzymskokatolicki miałby prawo zajęcia stanowiska równorzędnego z innymi Kościołami; jest za to próba rozwiązania problemu na własnym warsztacie i zaserwowania gotowego rozwiązania tym, którzy od dziesięcioleci tym problemem żyli, którzy go w ogóle postawili i którzy wnieśli konkretny i ogromny wkład w jego interpretację. Co więcej, można powiedzieć, że po stronie rzymskokatolickiej dano nie próbę, lecz rozwiązanie problemu ekumenicznego, które się streszcza w propozycji: szukacie jedności – wróćcie do Kościoła rzymskokatolickiego, tam ją odzyskacie. Że to jednak nie jest rozwiązaniem problemu, wiedzą nie tylko ekumeniści, z tego zdają sobie również sprawę co trzeźwiejsze umysły w Kościele rzymskokatolickim” (Witold Benedyktowicz, Ekumenia rzymskokatolicka – plagiat szlachetny, „Jednota” 6/1964).

*

„Nie ma autentycznej, żywej i ożywiającej ekumenii bez uczciwej, rzetelnej pracy wewnątrz zborów. (...) Robotę tę należy zacząć »od podstaw«, od wychowania chrześcijańskiego zboru, z którego wyjdą głęboko wierzący ludzie, świadomi jedności wszystkich chrześcijan, a zarazem wierni swojemu wyznaniu i treściom nauki, głoszonej przez swój Kościół” (Każdy zbór kolebką ekumenii, „Jednota” 10/1974).

*

„...ruch ekumeniczny ma sens właśnie dlatego, że istnieją trudne problemy i głębokie podziały, dlatego, że jedni chrześcijanie są wrogo usposobieni do drugich, dlatego, że wzajemnie sobie wydzierają „dusze”, dlatego, że mają różne zatargi, dlatego, że są ekskluzywni i tylko swój Kościół uważają za ten jedyny i prawdziwy. Gdyby było odwrotnie, to Światowa i inne Rady Ekumeniczne mogłyby zwinąć swoje namioty, a cały sztab pracowników odesłać do domu” (Po co ruch ekumeniczny?, „Jednota” 12/1975).

*

„Muszę skorzystać ze sposobności i mówić o winie, która ciąży na nas wobec pierwszego pokolenia przywódców ruchu ekumenicznego, pokolenia założycieli i pionierów, którzy ponosili odpowiedzialność za ruch w latach dwudziestych.(...) Jakie motywy nimi kierowały? Sądzę, że najlepiej można je wyrazić niezwykłym słowem, które w latach 20. odegrało osobliwą rolę – słowem „panchrześcijański”. Kto czytał encyklikę (papieską) „Mortalium Animos” z 1928 r., ten przypomina sobie, że w dokumencie tym zwolennicy współpracy i jedności Kościołów nazwani zostali „panchrześcijanami”. Gdy Söderblom to przeczytał, doszedł do wniosku, że ta nieznana mu nazwa jest nowotworem językowym stworzonym po to, by ośmieszyć ruch ekumeniczny. W rzeczywistości przymiotnik „panchrześcijański” pojawia się już w encyklice Konstantynopola z 1920 r. Jest to słowo, którym posługiwano się często w greckim języku kościelnym dla określenia przedsięwzięć, w których uczestniczyli chrześcijanie wszystkich kierunków religijnych. Söderblom, wcale o tym nie wiedząc, odpowiedział: „»Panchrześcijański« określa chrześcijan, którzy stoją na straży przestrzegania całej Ewangelii. I w rzeczywistości na tym polega właśnie istota naszego ruchu. Chcemy z powagą potraktować ważne elementy poselstwa chrześcijańskiego, które uległy zapomnieniu lub zaniedbaniu. Encyklika w sposób nie zamierzony nadała nam zaszczytny tytuł” (Willem A. Visser’t Hooft, Ekumenii potrzebne są Kościoły, „Jednota” 1/1981).

*

„Nasza praca i postawa ekumeniczna nie mogą wynikać z poczucia konieczności, zwłaszcza konieczności uwarunkowanej zagrożeniem czy to ze strony zsekularyzowanego świata, czy to ze strony ateizmu, czy też ze strony własnego rozbicia wewnętrznego i płynącej stąd niemocy. Musimy stawiać sobie pytanie, czy siebie nawzajem potrzebujemy. Czy ja, jako reformowany, potrzebuję baptysty, luteranina lub prawosławnego, i odwrotnie, czy oni mnie potrzebują. Musimy sobie także stawiać pytanie, czy mamy czym sobie służyć i pomagać oraz czy chcemy i możemy to robić” (Ks. bp Zdzisław Tranda, Ekumenizm w dobie sekularyzacji, „Jednota” 1/1981).

*

„Od jakichś dwóch lat lektorzy telewizyjnych dzienników nie zacinają się już przy wymawianiu słowa ekumeniczny (...). Określenie to wyraźnie zadomowiło się w polszczyźnie, a nawet zaczęło żyć własnym życiem, o czym świadczy różnorodność kontekstów, w jakich się pojawia. (...) Oto parę przykładów z jednej gazety ogólnopolskiej: karp ekumeniczny (tytuł recenzji książki o kuchni galicyjskiej), spotkanie ekumeniczne [rozmowa prezenterów z trzech konkurencyjnych stacji telewizyjnych], z opowieści o ekscentrycznym milionerze: Aleksander Gudzowaty otrzymał metalowy wieszak ręcznej roboty za „ekumeniczne mistrzostwo w energetyzowaniu materii pieniężnej”. Uzasadnienie jest zgrywne, jak na okoliczność przystało. (...)

Aby ideę ekumenizmu – choć nieraz wydaje się niedościgłym ideałem lub nawet nierealną mrzonką – chronić przed dewaluacją, nie trzeba jej traktować z namaszczeniem i wynosić na piedestał. Naprawdę groźne są dla niej pustosłowie i fikcyjność. Może więc dewaluacja tego pojęcia, stawanie się przezeń czymś pół żartem, pół serio, traktowanym z przymrużeniem oka – jest zwykłą reakcją na niedostateczną przystawalność praktycznych postaw do pobożnych deklaracji i okolicznościowych gestów? Reakcją na inflację mówienia o ekumenii, z którego wynika zbyt mało konkretnych i trwałych zmian? (Żartobliwe słowo na „e”, „Jednota” 1 2/1998).