Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 3-4 / 2001

– Z okazji jubileuszu napisz coś o potyczkach „Jednoty” – powiedziała pani redaktor naczelna, a widząc mój brak entuzjazmu, dodała: – Bo jak nie ty, to kto?

Rzeczywiście, pomyślałam, kto? Przecież tylko ja w redakcji przepracowałam ponad trzydzieści lat, aż do połowy 1995 roku, kiedy przeszłam na wcześniejszą emeryturę. Przez te wszystkie lata byłam świadkiem i uczestniczką niejednej potyczki w obronie wolności słowa. Nigdy jednak nie prowadziłam dziennika, dlatego chcę jedynie przedstawić kilka spośród wielu zdarzeń, tak jak zachowały się w moim wspomnieniu, i opatrzyć je krótkim komentarzem.

Żeby odświeżyć pamięć, przejrzałam wyrywkowo roczniki „Jednoty” z lat 60., 70. i 80. Przed oczami przesunęły mi się twarze współpracowników i autorów, dziesiątki, a może nawet setki nazwisk, inicjałów i pseudonimów. Nie wszystkie potrafię dziś rozszyfrować, ale większość pamiętam. Ludzie przychodzili i odchodzili. Wielu już nie żyje. Zmieniały się realia polityczne i mechanizmy. Kurs państwa wobec Kościoła raz zaostrzał się, raz łagodniał. Ewoluowały poglądy i postawy. Tylko wybory moralne – w swojej istocie – pozostawały zawsze takie same, choć czasem były trudne, bo wymagały odwagi. Cały ten skomplikowany obraz, bynajmniej nie zawsze w sposób oczywisty czarno-biały, znajduje odbicie na łamach „Jednoty” zarówno w doborze i ujęciu tematów, jak i w sposobie redagowania. Z dziesięciolecia na dziesięciolecie pismo stawało się coraz bardziej niepokorne, podejmujące niewygodne tematy, szerzej otwierające się na współpracę z ludźmi różnych wyznań, nie wyłączając katolików z kręgu „Znaku” i „Więzi”. W zależności od aktualnie panującej wokół Kościoła aury, pisywali oni do „Jednoty” albo pod własnymi nazwiskami, albo pod pseudonimami, żeby nie narażać redakcji na szykany ze strony władzy państwowej, która niechętnym okiem patrzyła na takie bratanie się i robiła, co mogła, by nie dopuścić do nawiązania oficjalnych stosunków ekumenicznych między tzw. Kościołami mniejszościowymi a Kościołem rzymskokatolickim, w czym znajdowała zresztą sojuszników wśród części zwierzchników kościelnych.

Jeszcze w drugiej połowie lat 70. cenzura w całości zatrzymała napisany specjalnie dla „Jednoty” tekst – „Chrześcijanin a polityka”. Miał się on ukazać obok innych tekstów w numerze poświęconym tematowi „Chrześcijanin a różne zawody”. Artykuł nie zawierał nic, do czego cenzor mógłby się przyczepić, z wyjątkiem... nazwiska autora. Należało ono do katolickiego posła z Koła Znak, który jako jedyny wstrzymał się w sejmie od głosu nad wpisaniem do konstytucji deklaracji o sojuszu i przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Nastąpiło małe trzęsienie ziemi. Do Urzędu ds. Wyznań wezwano nie tylko redaktora naczelnego, ale i biskupa. Sprawie nadano wymiar polityczny, a Kościół reformowany oskarżono o to, że godzi w sojusze i interesy socjalistycznego państwa.

Ten i inne incydenty, do których nawet nie chce mi się wracać, nie powstrzymały jednak inicjatyw redakcji zmierzających do stworzenia nieformalnej płaszczyzny porozumienia i dialogu ze środowiskami katolickimi w Polsce na długo przed nawiązaniem oficjalnych stosunków ekumenicznych między Kościołami należącymi do Polskiej Rady Ekumenicznej a Kościołem Rzymskokatolickim. Celowi temu służyły także spotkania w „Jednockim kręgu” – dyskusje międzywyznaniowe poświęcone tematyce teologicznej, eklezjologicznej, ekumenicznej i społecznej.

Jednakowoż przypominam sobie, że jeden jedyny raz cenzura na Mysiej okazała się naszym sprzymierzeńcem. Otóż wskutek donosu Urząd ds. Wyznań dowiedział się – dla nas na szczęście zbyt późno – że w „Jednocie” ma się ukazać krytyczna recenzja pewnej nierzetelnej, obarczonej błędami merytorycznymi książki o II Soborze Watykańskim. Zaczęły się naciski, by recenzję wycofać. Redakcja nie ustępowała, a numer (wolny zresztą od ingerencji cenzorskich) już się drukował. Zanim funkcjonariusze wyznaniowi i „bracia podłączeni” uruchomili mechanizmy blokujące, zdążyliśmy uzyskać zezwolenie na rozpowszechnianie. Do dziś nie wiem i nie rozumiem, jak to się stało, że – mimo żądań Urzędu ds. Wyznań – Główny Urząd Kontroli Prasy itd. nie cofnął swojej decyzji, lecz zachował się niczym Piłat: „Com napisał, tom napisał”. Nakładu nie skonfiskowano.

Pamiętam, że poczuciu satysfakcji z wygrania tej potyczki towarzyszył niesmak – wszak donieśli na nas ludzie będący członkami innego Kościoła. Nie oceniam, jakimi pobudkami się kierowali akurat oni i im podobni: czy wysługiwali się władzy z własnej woli i dla doraźnych korzyści, czy też dlatego, że zostali zastraszeni. Nie zamierzam ani ich sądzić, ani kompromitować. Jedynie ze smutkiem stwierdzam, że byłam świadkiem niejednego aktu nielojalności i donosicielstwa ze strony – jak ich zwaliśmy – „braci podłączonych”. Część z nich już nie żyje, część zaś sprawnie dostosowała się do reguł gry w nowej polskiej rzeczywistości – nadal ludzie ci publicznie funkcjonują na orbicie kościelnej i mają się całkiem dobrze, choć nigdy nie wyznali głośno swoich win ani nie okazali skruchy.

Spośród licznych potyczek „Jednoty” z instytucjami ograniczającymi wolność słowa szczególnie mocno wryła mi się w pamięć moja osobista utarczka o artykuł przekornie zatytułowany „Herezje heretyczki” (1979, nr 9), zawierający moje refleksje z pierwszej wizyty Jana Pawła II w Polsce. Interwencje cenzora tak okaleczyły tekst pierwotny, że nie nadawał się do druku – nie miał rąk i nóg, a co gorsza głowy, gdyż usunięto jego główne przesłanie: że wizyta papieska jest sprawą wielkiej wagi dla całej Polski, że nadaje nowy wymiar egzystencji Polaków i że wywrze znaczący wpływ na stosunki społeczne w kraju. Nienawidziłam rozmów i tzw. uzgodnień z cenzorami, ale tym razem z poświęceniem walczyłam o każde słowo i akapit. Część własnego tekstu zastąpiłam cytatami z homilii papieskich, bo wiedziałam, że był zakaz ich cenzurowania, kilka niestrawnych dla cenzury fragmentów przeredagowałam w taki sposób, by zasadniczy sens pozostał dla czytelników oczywisty (od czego wieloletnia wprawa w czytaniu między wierszami!), a tam, gdzie była mowa o wpływie tej pielgrzymki na Polskę lub o reakcjach Polaków czy społeczeństwa, dodałam określenia: „wierząca część...” lub „większość”. No i udało się. Przepuścili, z wyjątkiem jednego czy dwóch krótkich akapitów, których brak nie naruszył wymowy artykułu.

Gdy teraz, po przeszło dwudziestu latach, sięgnęłam po „Herezje heretyczki”, stwierdziłam, że warto było stoczyć tę potyczkę. Obszerne fragmenty artykułu przedrukowała kościelna prasa katolicka. W całości czytał go (o ile dobrze pamiętam, za sprawą siostry Joanny Lossow) Jan Paweł II i osobiście przekazał pozdrowienia „dla Pani Jednoty“.

Zmierzam do końca tych wspomnień. Stawiam im tamę, bo one raz poruszone toczą się jak lawina. A przecież to już wszystko minęło i współczesnemu czytelnikowi, który żyje w demokratycznym państwie i nie pamięta mrocznych klimatów tamtych lat, mechanizmów wywierania presji, zastraszania czy tylko „podszczypywania” ludzi myślących niezgodnie z jedynie słusznymi wytycznymi partii, w głowie się nie mieści, że to, co dziś nazywamy „potyczkami”, stanowiło dla mojego i starszego pokolenia kryterium przyzwoitości i należało do kategorii wyborów moralnych. Że nawet zaznaczanie interwencji cenzury zgodnie z ustawą z lat 80. – dającą przecież takie uprawnienia – było dla czasopisma wydawanego przez niewielki Kościół, za którym nie stała żadna siła polityczna ani hierarchia, swoistym składaniem chrześcijańskiego świadectwa.

Jak najdalsza jestem od pisania laurki dla „Jednoty” z okazji jej 75-lecia. Miała ona w swej długiej historii okresy dobre i złe, a my, redaktorzy, będąc ludźmi wiary, mogliśmy zapewne lepiej i gorliwiej naśladować Nauczyciela z Nazaretu, odważniej głosić Jego Ewangelię. Wiem jednak, że parę razy dane nam było doświadczyć łaski działania Ducha Świętego i otrzeć się o cud: pośród głębokiego mroku mogliśmy dojrzeć Światłość. Tak właśnie, jak w marcu 1968 roku, gdy wobec fali prześladowania młodzieży studenckiej, wobec kampanii oszczerstw i antysemityzmu podniósł się głos polskiego Kościoła ewangelickiego, któremu próbowano zamknąć usta lub zmusić go do poświadczenia nieprawdy. Tymczasem na łamach „Jednoty” ten Kościół przemówił słowami męczenników za wiarę – modlitwą niemieckiego pastora Dietricha Bonhoeffera i duńskiego pastora Kaja Munka. Akurat w kwietniu 1968 roku przypadała 25. rocznica egzekucji na pierwszym z nich i 27. rocznica skrytobójczego zamordowania drugiego. Te rocznice nasunęły ks. Mieczysławowi Kwietniowi, ówczesnemu faktycznemu współredaktorowi „Jednoty”, pomysł, by posłużyć się słowami ewangelickich księży, cierpiących za swoje przekonania i nieugiętą postawę wobec totalitaryzmu nazistowskiego, do wyrażenia naszych własnych myśli i przekonań. Tak też zrobiliśmy. Teksty obu modlitw opatrzyliśmy stosownymi przypisami i wspólnym tytułem zaczerpniętym z Izajasza: „...aby wypuścić uciśnione na wolność...”. Ilustrację stanowił plastyczny drzeworyt przedstawiający skutego łańcuchami człowieka, trzymanego jak w klatce najeżonej gwoździami.

Jakaż była nasza radość i zdumienie, gdy 4. numer „Jednoty” przeszedł przez cenzurę bez skreśleń! Stał się cud: w kwietniu 1968 roku, gdy rozum spał i szalały rozbudzone upiory, nasi czytelnicy czytali wolne słowo chrześcijańskiego świadectwa: „...w Domu Bożym Słowo nie jest skrępowane; nieskrępowane nie w tym sensie, że my panujemy nad nim, ale że ono nad nami panuje i rozkazuje nam. Pod tym dachem obowiązuje tylko cenzura Ducha Świętego, nakłaniająca nas nie do milczenia, lecz do mówienia (...) teraz lepiej niż kiedykolwiek przedtem zrozumieliśmy, że (...) Kościół (...) nie jest właściwym instrumentem, za pomocą którego wprowadzałoby się (...) ideologię państwa, ale jest i pozostanie tym miejscem, w którym bezprawie zostaje napiętnowane, kłamstwo zdemaskowane, a zabójcza złość przezwyciężona; jest tym miejscem, w którym spełnia się miłosierdzie jako źródło życia i (...) daje o sobie znać bijące serce ludzkości. Gdyby więc nauczano w nim czegoś innego, to zwiastowano by dżunglę i śmierć. Amen”.

Takiej samej wdzięczności dla Boga, poczucia sensu i satysfakcji z wykonywanej pracy, a także nadziei w sytuacjach trudnych – czego niejednokrotnie doświadczał w przeszłości zespół redakcyjny „Jednoty” – życzę Ci, droga Redakcjo, na dziś i jutro.

Redaktorzy naczelni “Jednoty”

1926-1936 ks. Stefan Skierski
1937-1939 ks. Ludwik Zaunar
1956-1969 ks. Jan Niewieczerzał
1969-1993 ks. Bogdan Tranda
1994-1995 Barbara Stahl
1995-1997 ks. Jerzy Stahl
1998- Monika Kwiecień