Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 3-4 / 2001

POLSKIE LOSY

OPOWIEŚĆ O ANNIE CZARNOCKIEJ-WASZCZUK, WILNIANCE

„Nasz kościół – mówi – był przestronny, jasny, nie taki ciemny, jak wasz”. I spostrzegłszy się, poprawia pospiesznie: „Co ja mówię – wasz. To przecież także mój kościół. Tylko że tamten, przy ulicy Zawalnej, tak głęboko wrył się w moje serce...” A w gruncie rzeczy neoklasycystyczny kościół wileński ma dużo ciemniejsze wnętrze od późniejszego, neogotyckiego kościoła w Warszawie.

Od ponad trzydziestu lat warszawianka – nie z własnego wyboru, lecz wskutek powikłań naszej historii; ewangeliczka reformowana, czyli – jak mówiono na Kresach – kalwinka, od urodzenia aż do dziś związana jest z Wilnem. Anna Czarnocka-Waszczukowa, urodzona 7 czerwca 1911 r., córka Szymona i Stefanii z Dzięgielewskich.

Ojciec

Najważniejszą osobą w jej życiu, która ukształtowała jej widzenie świata, wiarę, poglądy moralne, zainteresowania intelektualne, postawę patriotyczną i stosunek do innych ludzi, był ojciec – Szymon Czarnocki. Znany w kręgach polskiej inteligencji z przełomu wieków i dwudziestolecia międzywojennego literat, piszący pod pseudonimem Stanisław Renard, wywodził się z ewangelickiego rodu na Wołyniu. Studia jednak kończył i szlify literackie zdobywał w Warszawie. Tu uzyskał wielką popularność jako konferansjer kabaretu „Momus” i tu, w 1910 r., zawarł małżeństwo z młodszą o 15 lat od siebie wielbicielką jego talentu – Stefanią.

Młodzi małżonkowie przenieśli się następnie do Wilna, gdzie Szymon Czarnocki został aktorem jedynego polskiego teatru „Lutnia” (pisywał dla niego utwory dramatyczne), uprawiał dziennikarstwo i zamieszczał swoje prace literackie na łamach wydawanego po polsku „Kuriera Litewskiego” oraz, w późniejszych latach trzydziestych, „Szlakiem Reformacji” – piśmie ewangelicko-reformowanej Jednoty wileńskiej. W środowisku dał się poznać wkrótce nie tylko jako artysta, ale i człowiek rzetelnej pracy, odpowiedzialny, obowiązkowy, otwarty wobec ludzi i skory do pomocy.

Jednym z pierwszych jego działań na terenie kościelnym było zorganizowanie, wraz z przyjacielem, artystą malarzem Janem Bohusz Siestrzeńcewiczem, Towarzystwa Historii Reformacji Polskiej im. Jana Łaskiego. Przedmiotem studiów i działalności popularyzatorskiej Towarzystwa stała się historia Jednoty litewskiej i Wilna. Dowodem zaufania, jakie zdobył, był jego wybór na kuratora Synodu. Funkcję tę, wybierany wielokrotnie, pełnił do końca życia.

Na naukowe zebrania Towarzystwa, na poważne posiedzenia Konsystorza Szymon Czarnocki zabierał swoją małą córeczkę. Wchłaniała atmosferę Kościoła, ale jednocześnie rosła w poczuciu, że ekumenia (choć nie znała tego słowa) jest naturalnym sposobem współżycia z innymi ludźmi, bo Wilno było miastem Polaków, Litwinów, Żydów, Białorusinów, chrześcijanin różnych wyznań, Karaimów, muzułmanów. I nie liczyło się, kto jakiej jest narodowości czy religii, ale jakim jest człowiekiem.

Gdy w 1914 r. wybuchła wojna, w głąb Rosji ewakuowano wszystkich urzędników aparatu administracyjnego i pracowników przedsiębiorstw rosyjskich – wyjechało wtedy z Wilna wielu Polaków, także ewangelików reformowanych. Do miasta natomiast napłynęły tłumy uciekinierów z miejscowości objętych walkami. Wówczas Konsystorz w osobach ks. dra Konstantego Kurnatowskiego, Szymona Czarnockiego, Karola Przygodzkiego, Zygmunta Nagrodzkiego i innych postanowił powołać we współpracy z innymi Kościołami Komitet Pomocy Ofiarom Wojny. Wielu koczujących na dworcach ludzi znalazło dach nad głową w budynku służącym dotąd za kościelne magazyny przy Zawalnej 11. Urządzono tam także prowizoryczną kuchnię, w której gospodarzyły panie: Przygodzka, Ostachiewiczowa, Eplerowa. Z kościelnego majątku w Omelanach, z posiadłości Jundziłłów, Czyżów, a także katolików Tyszkiewiczów, jechały do miasta furmanki z mąką, kaszą, warzywami, bańkami mleka. Mleko było tylko dla dzieci i dla wileńskiego Szpitala dla Nieuleczalnie Chorych. Hania Czarnocka, jak inne dzieci, dostawała codziennie jedną szklankę mleka. Bo głód dosięgnął nie tylko uchodźców, ale i mieszkańców miasta.

Oczami dziecka

Swój chrzest Anna Czarnocka dobrze zapamiętała, choć miała wtedy niecałe cztery lata. Udzielał go przyjaciel ojca – ks. Konstanty Kurnatowski. Ojcem chrzestnym był Stanisław Bohusz-Siestrzeńcewicz. Ksiądz trzykrotnie położył na jej głowie dłoń umoczoną w wodzie, a potem uniósł obie ręce do góry, błogosławiąc.

To był jeszcze dobry czas: wczesnojesienny i wczesnowojenny. Potem nastały zimno i głód. Nie było czym palić w sześciu wielkich kaflowych piecach w kościele, więc nabożeństwa przeniosły się do sali zborowej. Do domu przyszli tzw. pilarze, by pociąć kupione jeszcze latem bale na szczapki zdatne do palenia. Babcia nie miała czym poczęstować robotników, gdy skończyli pracę. Znalazła w końcu jakieś suche skórki od chleba i zalała je gorącą wodą, którą wpierw wypłukała słoik po smalcu. Pilarze – ojciec z kilkunastoletnim wyrostkiem – rzucili się na tę „zupę”, a gdy zjedli, starszy powiedział: „My tu sobie pojedli, a w domu mam jeszcze troje...”.

Wilno było pod niemiecką okupacją od 1914 do 1918 r. Dziecko oglądało wiele drastycznych scen. Widziało, jak w 1918 r. kilkunastoletni chłopcy z biało-czerwonymi opaskami na rękawach rozbrajali niemieckich żołnierzy. Niemcy oddawali broń bez oporu, a nawet dość skwapliwie. Z okien domu przy ul. Katedralnej można było to oglądać jak przedstawienie teatralne. Przedstawienie, które miało tragiczny epilog. W nocy rozległ się warkot motocykli. Szymon Czarnocki wyjął dziecko z łóżka i przyniósł je do okna: „Patrz, będziesz o tym opowiadać swoim dzieciom”. Czerwonoarmiści w postrzępionych płaszczach i spiczastych czapkach rekwirowali odebraną wcześniej niemieckim żołnierzom broń i rozstrzeliwali chłopców z biało-czerwonymi opaskami.

Jeden z tych chłopców załomotał do drzwi państwa Czarnockich:„Gonią mnie, ukryjcie!”. Ukryć nie było gdzie, ale matka wyprowadziła go przez kuchenne schody. Pobiegł dalej, ogrodami, niewidoczny dla prześladowców.

Trudna niepodległość

105 dni panoszyli się w Wilnie bolszewicy. Na Wielkanoc 1919 r. nadciągnęła odsiecz – niewielkie polskie oddziały pod dowództwem generałów: Beliny-Prażmowskiego i Orlicz-Dreszera. Hania po raz pierwszy poszła do szkoły. W klasie tłoczyło się około pięćdziesięciorga dzieci. Było ciasno, brudno i biednie, ale i dzieci, i nauczyciele nie zważali na to – uczono po polsku, śpiewano patriotyczne piosenki, recytowano wiersze w tej pierwszej polskiej szkole.

Na powszechną biedę i głód starała się przyłożyć plasterek nie- znana dotąd chrześcijańska organizacja – amerykańska YMCA. Ubrania, buty, kakao – to były w oczach dzieci cuda. Suszone kartoflane płatki, z którymi dorośli nie wiedzieli, co robić. Więc gotowali z nich okropnie niesmaczne zupy, dzieci ukradkiem wyciągały z worków i chrupały – dziś pani Anna wie, że były to tak obecnie popularne chipsy.

Szymon Czarnocki stał się gorącym propagatorem Polskiej Organizacji Wojskowej. Na jej temat wygłaszał do młodzieży pogadanki po nabożeństwie. Jeszcze podczas wojny ulotki POW przywiozła po kryjomu do Wilna ciotka, Wanda z Cumftów Czarnocka. Teraz znów bolszewicy zbliżali się do miasta, które potrzebowało obrońców.

Ojciec zaciągnął się do Wojska Polskiego, Hania z matką, podobnie jak wiele wileńskich rodzin, zostały ewakuowane „do Polski”. W roku, gdy front bolszewicki zbliżał się do Warszawy, a potem znów cofał się na wschód, Hania wędrowała przez Świecie, Toruń do Śniegocina k. Kutna, gdzie następnie spędziła w majątku ciotki Stasi Niegocińskiej prawie cztery lata. Okres ten odsunął ją od burzliwych wydarzeń w Wilnie i przyniósł jej wiele pożytecznych umiejętności – od gruntownej znajomości francuskiego i niemieckiego po nowoczesną uprawę roli. Ciotka bowiem, wykształcona w Szwajcarii, od każdego rezydenta w majątku wymagała solidnej pracy. Gdy uznała, że 14-letniej panience należy się bardziej systematyczna nauka, ojciec wybrał szkołę: elitarne, na wysokim poziomie, gimnazjum sióstr nazaretanek w Wilnie. Siostry przyjęły ewangeliczkę serdecznie i nie robiły trudności, by naukę religii pobierała w swoim kościele. Po latach oddalenia Hania znalazła swoją Jednotę nieco zmienioną.

Okres powojenny był dla Wileńszczyzny trudnym czasem. Wilno przechodziło z rąk do rąk, odbywały się migracje ludności, swoje piętno wycisnęły zniszczenia i głód. Gdy jesienią 1920 r. gen. Żeligowski odbił Wilno z rąk bolszewików, na terenach tych powstała Litwa Środkowa. W jej Tymczasowej Komisji Rządzącej ministrem skarbu został Szymon Czarnocki (przez lata podstawą egzystencji rodziny była jego praca w Izbie Skarbowej, a nie twórczość literacka). O dalszym statusie tych ziem miał zdecydować plebiscyt, do udziału w którym miały prawo jedynie osoby zameldowane na tych terenach w 1914 r. W głosowaniu zdecydowana większość opowiedziała się za przyłączeniem do Polski. Plebiscyt po zbrojnej interwencji gen. Żeligowskiego potwierdził – dla potrzeb polityki zagranicznej – włączenie Litwy Środkowej do Polski. W odczuciu Litwinów, którzy wówczas stanowili tam mniejszość, było to niesłuszne i krzywdzące. W przyszłości zaś stało się źródłem konfliktów z państwem litewskim.

Na uroczystej inauguracji Uniwersytetu im. Stefana Batorego ks. superintendent Kurnatowski siedział w pierwszym rzędzie gości honorowych obok rzymskokatolickiego biskupa. W kościele rozwijało działalność Towarzystwo Miłośników Historii, powstał znakomity zespół instrumentalny, którego gwiazdą był harfista, mecenas Witold Jodko. Młodzież ucząca się mogła liczyć na kościelne stypendia. Podstawę ekonomicznie pomyślnej sytuacji Jednoty stanowił dochód z sześciu własnych kamienic, a także z opłat, które wnosili „konwertyci”.

Działy się bowiem w Kościele rzeczy, które nie wszystkich budowały. Liberalne podejście do spraw rozwodów spowodowało masowy napływ „konwertytów” (zwłaszcza z Warszawy, m.in. ze sfer rządowych) w całkiem widocznym celu – uzyskania orzeczenia rozwodu małżeństwa zawartego w Kościele rzymskokatolickim. Protesty wobec tej praktyki płynęły z Jednoty warszawskiej od ks. superintendenta Stefana Skierskiego, protestował na miejscu ks. Kazimierz Ostachiewicz, ks. Aleksander Kurnatowski najwyraźniej z tego powodu przeniósł się na Litwę do Birż i Szawli, a jego miejsce zajął ks. superintendent Michał Jastrzębski, dobry duszpasterz, ale człowiek słaby. Szymon Czarnocki na kościelnym urzędzie „obrońcy węzła małżeńskiego” (defensor vinculi matrimonium) nie szczędził czasu i trudu, by zwaśnionych godzić, skrzywdzonych skłaniać do wybaczania, zapalczywych uspokajać. Dom przy Katedralnej zawsze pełen był ludzi i kwiatów – dowodów wdzięczności od pogodzonych małżonków.

Hania Czarnocka konfirmowana została w 1927 r., maturę zdała w 1930 r., ukończyła trzyletni Instytut Gospodarczo-Handlowy i w 1934 r. wyszła za mąż. Nauka nie pozwalała jej bardziej angażować się w działalność powstałego w latach trzydziestych Polskiego Związku Młodzieży Ewangelicko-Reformowanej. Ta grupa, licząca około sześćdziesięciu osób, z całą energią i entuzjazmem na nowo integrowała wileńską społeczność, w której obok przedstawicieli rodów od setek lat tworzących Jednotę znaleźli się ludzie prości, napływowi, rzuceni do Wilna przez wydarzenia wojenne i powojenne. Synody, które były zawsze wielkim świętem dla całej Wspólnoty, gromadziły nie tylko delegatów, ale i tłumy zainteresowanych współwyznawców. Uboższym z kasy kościelnej opłacano noclegi. Uchwały Synodu, tzw. kanony, wpisywano do wielkiej, ozdobnej „Księgi kanonów”. Przez ostatnie dwa lata poprzedzające wybuch wojny wpisywała je Hania. Gotykiem, z iluminowanymi inicjałami.

Ślub Anny Czarnockiej z Eugeniuszem Waszczukiem, asystentem na wydziale medycznym Uniwersytetu Wileńskiego, odbył się w kościele przy ul. Zawalnej. Ich dzieci jednak miały być wychowane po katolicku. Taki był warunek uznania tego związku przez rodzinę pana młodego, która szczyciła się posiadaniem w swoim gronie księdza prałata.

Obrońca węzła małżeńskiego Szymon Czarnocki zmarł nagle w styczniu 1937 r. Osierocił nie tylko córkę i dwuletniego wnuka, ale i Jednotę, której służył z oddaniem przez ponad trzydzieści lat. Na wileński cmentarz odprowadzały go tłumy.

W służbie Ojczyźnie

Wybuch wojny w 1939 r. zapełnił Wilno, jak przed laty, uciekinierami. Tylko że tym razem byli to głównie warszawiacy. Jak w czasie wojny, tak i teraz Kościół pospieszył im z pomocą i otworzył kuchnię. Najpierw miasto zajęli Litwini, wkrótce jednak wkroczyli bolszewicy i wszelka działalność społeczna została zabroniona. Rozpoczęły się różne prześladowania „polskich panów”. O mających nastąpić wywózkach uprzedziła Anię siostra koleżanki od nazaretanek, dziennikarka i komunistka Irena Dziewicka-Sztachelska, dzięki czemu Waszczukowie schronili się na Litwie. W miejscowości Jeziorosy (lit. Eżerenai) młody lekarz otrzymał posadę ordynatora miejskiego szpitala, a jego żona została przyjęta jako pielęgniarka. Szybko przyuczyła się do zawodu i później w Armii Krajowej mogła pełnić służbę sanitariuszki. Po wkroczeniu Niemców ziemie centralnej Litwy znalazły się pod okupacją niemiecką, choć Litwinom bardzo zależało na uzyskaniu statusu eksterytorialności. Jednocześnie powstało tam silne zgrupowanie AK, obwód „Jabłko”.

Oboje z mężem włączyli się do pracy konspiracyjnej. Anna, znająca doskonale zarówno język niemiecki, jak i litewski, zatrudniana była przez Niemców jako tłumaczka, co z jednej strony dało jej dostęp do pewnych informacji, z drugiej zaś obroniło konspiracyjną działalność. Jako kurierka AK kursowała po całej Litwie, w Kownie przeszła przeszkolenie w zakresie szyfru. W tej działalności nic nie było w stanie jej powstrzymać, nawet urodzenie w 1943 r. córki Małgorzaty. Dopiero niemieckie rozporządzenie z 1944 r., że za zabicie jednego Niemca lub Litwina pozostającego w niemieckiej służbie, rozstrzelanych zostanie dziewięciu Polaków, zmusiło 23 Brygadę AK ( w ramach której działali Waszczukowie) do wycofania się na Białoruś. Tam, na Bracławszczyźnie, Eugeniusz Waszczuk został lekarzem polowym jednego z oddziałów, a mieszkająca z dziećmi, początkowo u chłopów, a później u dalszej rodziny męża, Anna biegała dalej jako łączniczka z meldunkami i sanitariuszka z opatrunkami. Zimę 1944/45 mieli nadzieję spędzić w Wilnie. Tymczasem podążające na Wilno jednostki 23 i 24 Brygady AK zostały otoczone przez wojska sowieckie. Los Armii Krajowej na Wileńszczyźnie opisany już został przez polskich historyków, więc tu tylko wspomnijmy, że dr. Waszczukowi udało się wydostać z sowieckiego obozu w Kałudze i cała rodzina znalazła się w końcu w Wilnie. Działała już tam – jako przedstawiciel nowej władzy radzieckiej – komórka Związku Patriotów Polskich, która organizowała ewakuację Polaków na tereny uznane przez radzieckie władze za polskie. Zapisali się do czwartego transportu.

Ta straszna ewakuacja zakończyła się dla Anny – podobnie jak po I wojnie – w Toruniu.

Świadczyć

Przez lata nie wolno było mówić o Wilnie. Przez lata nie wolno było wspominać o przynależności do wileńskiej AK. Przez lata trzeba było tkwić na podrzędnej posadce, by zarobić na jakie takie utrzymanie. W Toruniu, Malborku, w końcu w Warszawie pani Anna pracowała i wychowywała dzieci. Najstarszy, Staś, zginął tragicznie w wieku 14 lat. W Malborku, w 1951 r., urodził się Bogdan. A była jeszcze Małgosia. To dla niej, aby mogła studiować medycynę, pani Anna przeniosła się w 1960 r. do Warszawy. Zmarł mąż, dzieci dorosły. Małgorzata, lekarz radiolog, wyszła za mąż za Szweda i wyjechała. Pani Anna przeszła na emeryturę i mieszka z synem, jego żoną i dziećmi.

Nie od razu po przyjeździe do Warszawy trafiła do kościoła przy (wówczas) al. Świerczewskiego 74. Teraz przychodzi tu regularnie i przyznaje, że jest to jej kościół. Ale naprawdę ucieszyła się, gdy pewnego dnia usłyszała w parafii język litewski. To nasi współwyznawcy z Litwy, studenci teologii na warszawskiej Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, rozmawiali między sobą. Język litewski właściwie na dobre rozwiązał język Annie Czarnockiej. Najpierw z młodymi Litwinami, a teraz także z innymi uczestnikami nabożeństw, chętnie rozmawia o Wilnie, o jego zabytkach, atmosferze. I o Jednocie wileńskiej, która była prawdziwą Jednotą wierzących, domem ewangelików reformowanych na tamtej ziemi, której przeszłość tym świadectwem pragnie przybliżyć młodym pokoleniom.