Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 6 / 2001

Środkiem lub w poprzek ulicy biegnie niezbyt szeroka, brukowana linia, której zastosowania czy celu trudno się w pierwszej chwili domyślić. Czasami lekko skręca, potem znowu prostuje się, niestrudzenie biegnąc dalej.

„W ciągu jednej nocy, z 13 na 14 sierpnia 1961 r, drut kolczasty, który pod osłoną ciemności rozciągało 40 tysięcy osób, podzielił Berlin na dwa światy. Zamknięto metro i szybką kolej” – mówi Michał, gdy zatrzymaliśmy się przy jednej z ulic z taką właśnie wybrukowaną linią. „Bariera ta nie była jednak dostatecznie mocna – ciągle zdarzały się ucieczki. W związku z tym kilka dni później zaczęto budować mur z cegieł i betonu, który nierzadko był prowadzony nonsensownie, dzieląc domy, ulice, place, rzeki” – kontynuuje Michał, zwracając się do słuchającej go grupy młodych ludzi. Mur podzielił także, albo przede wszystkim, ludzi, rodziny. Mimo iż zburzono go już prawie dwanaście lat temu, wiele z tych podziałów w psychice i mentalności ludzi pozostało.

Grupa posuwa się dalej wzdłuż resztek ocalałego i „podreperowanego” muru, aż do miejsca, gdzie na tablicy w kilku prostych zdaniach mowa jest o tym, co się tutaj działo.

Tak rozpoczęła się ich wędrówka po Berlinie, do którego przyjechali na kilka zaledwie dni. Przywiodła ich do tego miasta nie tylko chęć bycia razem w grupie, poznania nowego miejsca, lecz także temat tych kilku dni rekolekcyjnych: „Starajcie się o pomyślność miasta”. To słowa proroka Jeremiasza, „osoby sfrustrowanej zawodowo”, jak to określiła jedna z dziewcząt. „Prześladowany przez rodaków za swoje proroctwa, zwłaszcza za przepowiednię zburzenia świątyni, podczas uwięzienia zyskał łaskę w oczach króla babilońskiego Nebukadnesara. Potem życie zmusiło go, aby uciekał do Egiptu. Był to więc człowiek, który poznał już wiele kultur i niewiele mogło go już zaskoczyć” – napisała Ewelina w swoim krótkim komentarzu dotyczącym postaci proroka. „Starajcie się o pomyślność miasta, do którego skazałem was na wygnanie – nawoływał prorok Jeremiasz, jakby na przekór własnemu wygnaniu i tęsknocie za ojczyzną i świątynią. – I módlcie się za nie do Pana, bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność” (Jer. 29: 7n).

Takie znamienne prorockie słowa, nietypowe dla pasyjnych rozważań, wybrali w tym roku ks. Ireneusz Lukas i Annegret Lunk. Wybrali też specyficzne miasto, leżące względem Polski jakby „tuż za miedzą”, w którym wygnańców rzeczywiście nie brak. Jeremiaszowe wezwanie rozbrzmiewało dość często w kościołach ewangelickich Berlina Wschodniego i Zachodniego w czasach, gdy miasto było podzielone. Dla wielu chrześcijan słowa te były motywacją, by o to miasto – przecież nadal swoje – się troszczyć.

Berlin stał się też tłem i punktem odniesienia dla refleksji nad innym wielkim miastem, z którego przyjechali młodzi ludzie.

Annegret nie pochodzi z Berlina, ale czuje się z nim bardzo związana. Tutaj studiowała, tutaj obecnie mieszka, w czasie jakby przejściowym, pomiędzy jednym etapem życia a drugim. Niedawno wróciła z Warszawy, gdzie była na rocznym stypendium, i wkrótce rozpocznie pracę jako wikariusz w jednej z parafii na wyspie Usedom w północnych Niemczech.

To ona, wraz z ks. Lukasem, przygotowała z wielką starannością program zwiedzania Berlina dla ponad dwudziestoosobowej grupy młodzieży z warszawskiej ewangelicko-augsburskiej parafii Św. Trójcy. Program został tak ułożony, by dawał możliwie jak najszersze spojrzenie w głąb historii tego miasta, na nie samo; by oddał chociaż trochę jego charakter i ducha.

Mur to było pierwsze silne doznanie. Potem długi spacer po Oranienburgerstrasse, gdzie nie sposób przeoczyć pilnie strzeżonej okolicy gminy żydowskiej i synagogi. Unter den Linden wiodła wprost do Bramy Brandenburskiej, której obecnie nie można zobaczyć, gdyż cała osłonięta jest specjalną siatką i poddawana renowacji. Ponieważ każdy z uczestników jeszcze przed wyjazdem miał przygotować jakiś temat związany z Berlinem, np. zabytkami, Uniwersytetem, Katedrą, wydarzeniami kulturalnymi itp., wędrówka ta miała liczne przystanki tematyczne. W Tiergarten można było nieco odpocząć i ochłonąć, przysiąść na ławce lub porzucać „talerzem” – by potem ruszyć na Kreuzberg.

„Wybrałam Kreuzberg, bo to ciekawa i wielokulturowa dzielnica, zamieszkana głównie przez Turków. Kreuzberg należał do Berlina Zachodniego i był wówczas uważany za dzielnicę dekadencji” – Annegret wprost z dworca prowadzi grupę do restauracji, gdzie czeka zamówiony obiad. Restauracja jest oczywiście utrzymana w charakterze całej dzielnicy, a menu stanowi mieszankę smaków z różnych stron świata. Po drodze mijamy liczne kafejki i zadymione lokale, których nazwy są wypisane tylko po turecku, a klientela to sami mężczyźni.

Zoologischer Garten to słynny dworzec ZOO, o którym było kiedyś bardzo głośno za sprawą książki Christiane F. pt. „My, dzieci z dworca ZOO”, dającej smutny i przejmujący obraz pokolenia młodych berlińczyków szukających sensu życia, często w tych poszukiwaniach pozostawionych samym sobie, sięgających w akcie desperacji po narkotyki.

Powoli zmierzcha się, gdy przemierzamy jeszcze migotliwy i ruchliwy Ku’damm. W ciekawym pod względem architektonicznym Kaiser-Wilhelm-Gedächtnis-Kirche, usytuowanym tuż obok „starego” kościoła o tej samej nazwie, trafiamy na nieszpory organowe – wieczorne nabożeństwo muzyczne, formę, która w Kościele Ewangelickim w Niemczech jest dość popularna. To bardzo refleksyjne i jednocześnie wyciszające zakończenie dnia. Nastrój ten udzielił się niemal wszystkim, którzy w skupieniu spędzili w tym kościele ponad 1,5 godziny.

Kończy się ten dzień pełen wrażeń i obrazów, powoli układających się w całość. Kończy się wieczornym spotkaniem i dyskusją, której tematem przewodnim są słowa proroka Jeremiasza: „Starajcie się o pomyślność miasta”. Miasta, w którym teraz żyjecie, nawet jeżeli nie o tym marzyliście. To jest teraz wasze miejsce. Tu macie być, żyć i działać – tak można by sparafrazować słowa proroka. Niemal wszyscy dostrzegli, że Berlin to teraz stolica w budowie, że jego wizerunek dopiero się kształtuje i że tysiące ludzi nad tym wizerunkiem pracują. Także dla rodzin z Turcji stał się on miejscem życia i działania, choć nie zawsze oznacza to przecież asymilację. Jak z dystansu, z tej bezpiecznej w pewnym sensie odległości, postrzegamy swoje miejsce w swoim mieście? – pytają prowadzący to wieczorne spotkanie: Danka i Robert.

Fritjof Timm ukończył w Berlinie teologię ewangelicką. Od jakiegoś czasu jest związany z Partią Zielonych i zajmuje się polityką. On nam „załatwił” wejście oraz przewodnika po budynku Reistagu, gdzie obraduje Bundestag (Parlament Związkowy), izba niższa dwuizbowego parlamentu, który sprawuje w Niemczech władzę wykonawcza. Spod szklanej kopuły można objąć spojrzeniem niemal cały Berlin, zobaczyć połączenie starego z nowym, dostrzec rosnące niemal w oczach nowe budynki, a nawet dzielnice. Fritjof również związał na razie swoje życie z tym miastem, choć nie jest rodowitym berlińczykiem. Tutaj żyje i troszczy się o jego pomyślność, jak umie najlepiej.

Gdy wieczorem robimy koleją rundę pytań i odpowiedzi, które tym razem podsumują nasze wrażenia z pobytu w Berlinie, a także dadzą nowe impulsy do starania się o pomyślność własnego miasta, zaskakuje nas sceptycyzm wielu młodych warszawiaków.

Okazuje się, że często nie widzą związku ani nie czują, by mogli wywrzeć jakikolwiek wpływ na życie swego miasta. „Myślę, że my jesteśmy za młodzi na to, żeby cokolwiek zmienić, ponieważ w Warszawie nie słucha się jednostki ani grupy, ale tych, co mają władzę” – zabrzmiał jeden z głosów. Wielu czuje się dumnych, iż są warszawiakami, ale ta duma z reguły nie wiąże się z poczuciem odpowiedzialności za swoje miasto. Jest to raczej duma z tego powodu, że już dziadkowie i rodzice urodzili się w Warszawie i w niej mieszkali.

Magda z kolei ma nieco inne spojrzenie na tę sprawę: „Miasto to jego mieszkańcy i przestrzeń, w której się znajdują. To oni kształtują wizerunek swojego miejsca. Powinnam więc kontynuować swoje kształcenie, rozwijać osobowość i kulturę osobistą. Być może na tej podstawie uda mi się stworzyć coś, co przyczyni się do pomyślności miasta” – mówi. Bartek, choć może na co dzień nawet podniesie papierek, a sam stara się nie zaśmiecać ulic, nie sądzi, by jego dbałość o porządek mogła coś zmienić. Troska o najbliższe otoczenie to zbyt mało, by móc zmienić cały świat – uważa.

Wielu żyjących w Warszawie od urodzenia, nie zauważa niesamowitego pośpiechu i tempa życia w tej aglomeracji lub przyjmuje je za rzecz oczywistą. O wiele ostrzej widzą to i odczuwają ci, którzy przyjechali tu na studia albo ze względu na pracę. Warszawa jest dla nich molochem, w którym trwa nieustanna pogoń za lepszą pracą, większymi pieniędzmi, czyli jak to nazywają socjologowie i publicyści – „wyścig szczurów”. Uważają, że trudno w stolicy pozostać sobą, gdyż miasto narzuca własne wzorce, swój chaotyczny, nerwowy styl. Presja ta jest dla wielu nie do wytrzymania.

Wielu chciałoby, by Warszawa była czysta, miała dobrą komunikację itd. Temu życzeniowemu myśleniu często nie towarzyszyła głębsza refleksja nad własnym miejscem tu i teraz. Może to też szczególna cecha życia w tak wielkim skupisku, że brakuje przestrzeni na głębszą refleksję. Co jest jednak ważne, wiele osób po raz pierwszy sformułowało tego rodzaju myśli, po raz pierwszy tak właśnie spojrzało na swoje miasto – z odległości i z perspektywy innego wielkiego miasta, które zdaje się żyć, mimo wszystko, znacznie wolniej.

Jeremiasz z całym przekonaniem zachęca jednak, by zaakceptować swoją sytuację i starać się o pomyślność miejsca, w którym przyszło komuś żyć. Ponieważ ta pomyślność wiąże się nierozerwalnie z własnym szczęściem i pomyślnością. Nikt nie pozostanie w miejscu wygnania osamotniony, bo – jak mówi Bóg ustami proroka – „gdy mnie będziecie szukać, znajdziecie mnie. Gdy mnie będziecie szukać całym swoim sercem. (...) Odmienię wasz los i zgromadzę ze wszystkich narodów i ze wszystkich miejsc, do których was rozproszyłem, i sprowadzę was z powrotem do miejsc, skąd skazałem was na wygnanie (Jer. 29:7.13-14)”.