Drukuj

Nr 7 / 2001

Ks. Przemysław Koroza
[Proboszcz parafii łódzkiej Kościoła Ewangelicko-Reformowanego]

Bycie duchownym wymaga posiadania daru, który to umożliwia (...). Ten dar zobowiązuje... Pojmuję go trochę tak, jak ortodoksyjni Żydzi spoglądają na naturę Przymierza zawartego z nimi przez Boga. Postrzegają Je nie tyle jako przywilej i wywyższenie spośród innych narodów, ile raczej jako odpowiedzialność, dodatkowy obowiązek, który wyznaczył im Bóg.

Tak samo, jak sądzę, jest z urzędem duchownego. Jest to przywilej tylko o tyle, o ile stanowi dodatkowe zobowiązanie wobec wspólnoty, w której jest realizowany. Wywiązanie się z tego „daru” stanowi obowiązek człowieka wobec powołującego go Boga i oferującej sprawowanie urzędu wspólnoty. (...) Czuję się odpowiedzialny najpierw przed Stwórcą, potem przed wybierającą mnie wspólnotą wierzących.

Jeżeli jest coś, co mnie ogranicza w mojej odpowiedzialności w sprawowaniu urzędu, to jest to jedynie moja ludzka niedoskonałość.

Nie oczekuję niczego w zamian za odpowiedzialne sprawowanie urzędu. Powinnością człowieka jest siać ziarno bez oglądania się na to, czy to jego właśnie wyznaczy Bóg do zbierania plonów – tego nauczył mnie kiedyś ks. Jerzy Stahl, mój pastor z Łodzi. Poza tym Bóg, w swej łaskawości, daje mi dość satysfakcji, na przykład dzięki dzieciom moich pierwszych konfirmantów, które chrzczę, czy ślubów, udzielanych ludziom, których dane mi było (...) kształtować dla Boga.

Ceną, którą przychodzi często płacić w naszym Kościele za odpowiedzialność, jaką stanowi sprawowanie urzędu, jest niezrozumienie i nierzadko śmieszność, na jaką się narażam, choćby upierając się przy czymś oczywistym, moim zdaniem, „biblijnie”, ale nie oczywistym z „codziennego punktu widzenia”. Tyle że powinno to być bardziej udziałem każdego chrześcijanina aniżeli specyficzną cechą urzędu duchownego. Wszyscy jesteśmy śmieszni dla świata, jeśli wierzymy, choćby dlatego, że poprzez grzech pierwszych ludzi, „świat” nie jest już siedliskiem dobra (patrz np. De servo arbitrio Lutra). „Bo głupstwo Boże jest mędrsze niż ludzie, a słabość Boża mocniejsza niż ludzie”. (I Kor. 1:25).

*

Piotr Nowak
[Filozof, wykładowca na Uniwersytecie Białostockim, współautor programu telewizyjnego „Ogród sztuk”]

Chodzi mi po głowie chasydzka przypowieść o pewnym pachciarzu, który, przez całe swoje długie życie, zajmował się głównie sprawami przyziemnymi. A to, że krowa małodojna, że zbiór tegoroczny niepewny, że dzieci niedomagające, podczas gdy urwisy sąsiada niczegowate – jego skargom i lamentom po prostu nie było końca. Poradził mu więc reb Dawid Lelower, cadyk z Lublina, by „nocą zostawiał w sypialni otwarte okno, bo brak świeżego powietrza rodzi zatwardziałość duszy”.

Nie bardzo wiem czemu, ale poruszyła mnie ta opowieść. Co złego w tym – myślałem sobie – że pachciarz lubelski miał dębowe uszy dla spraw górnych albo że troszczył się wyłącznie o swoje dziadki, że spędzało mu sen z powiek wyjątkowo dżdżyste lato? Dlaczego – pytałem sam siebie – troska o krowę, jedyną żywicielkę ubożuchnej familii, rodzić ma od razu w duszy zatwardziałość?

Dziś chyba umiałbym wyjaśnić sens tej przypowieści. Jej tematem jest różnica między dwoma stanami duszy, między dwoma jej nastrojami – troską i odpowiedzialnością. Czym bowiem jest troska? Troska to odruch naturalny, nie wymagający od nas szczególnej odwagi. Dzielimy ją pospołu ze światem zwierząt: każda samica przecież wie, że pisklak swoją glistę musi zjeść na czas, ponieważ inaczej sczezłby z głodu. Wie o tym także pachciarz. Można tedy powiedzieć, że troska przychodzi nam łatwo, naturalnie. A odpowiedzialność? Z tym bywa różnie. Przede wszystkim odpowiedzialność tym różni się od troski, iż jest „uczuciem” specyficznie ludzkim, zakłada bowiem pamięć o innych – erozji pamięci zawsze w sposób nieuchronny towarzyszy erozja odpowiedzialności. Jeśli da się jej umknąć, to tylko za cenę ucieczki przed sobą i innymi ludźmi – w niebyt. Stąd już blisko do wniosku, że odpowiedzialnym można być tylko przed człowiekiem, choć ludzie wierzący skłonni są przyznać, że ponosi się ją tak naprawdę dopiero przed obliczem Pana Boga. Tak czy inaczej odpowiedzialność zakłada dobrą pamięć, o którą należy dbać. Jak? Ano choćby wietrząc od czasu do czasu, zatęchły od nadmiaru naturalnej troski, wypełniony tysiącem codziennych zmartwień, pokój.

*

Alicja Wasiak
[Emerytowana bibliotekarka; mieszka w Warszawie razem z mężem, córką, synem, synową, wnuczką i 97-letnim ojcem]

Bardzo ciężka jest praca matki, trwa przez całe życie, wyniszcza, spala, stresuje, przynosi radości, jest nieodłączną częścią matczynej egzystencji. Z mojej strony odpowiedzialność to bezustanne dyskretne czuwanie, aby wszyscy członkowie mojej rodziny byli szczęśliwi, pogodni, przechodzili przez życie z podniesioną głową.

Czy jako kobieta mogę zrzucić z siebie obowiązek odpowiedzialności za bliskich mi ludzi? Moje serce i sumienie mówią, że nie. To ja i mój mąż stworzyliśmy tę rodzinę i chcemy być za nią odpowiedzialni dotąd, dopóki starczy nam sił. Przedstawiając swoje życie, bo rodzina to nasze życie, nasza odpowiedzialność, troski i radości, chcę pokazać, że mimo obowiązków każdego z nas ja staram się zawsze być „na posterunku”. Moja odpowiedzialność polega na tym, że czuwam nad sprawami swoich dzieci. Nie jest to wtrącanie się – tego nie toleruję; moje czuwanie polega na obserwacji mojej rodziny, na rozmowach, na wzajemnej tolerancji i przekonaniu dzieci, że zawsze mogą na mnie polegać. W ten sposób staramy się być blisko siebie, ja czuję się potrzebna, wiem, że mogę jeszcze coś dać swojej rodzinie.

Każdy z nas ma problemy, często nie chodzi o potrzeby fizyczne czy finansowe. Czy moje dzieci zdadzą kolejny egzamin, czy poradzą sobie z trudnościami w pracy, w społeczeństwie, w którym żyją, czy ojciec nie czuje się samotny wśród nas - wiecznie zabieganych? Często ta matczyna odpowiedzialność ulega wyciszeniu, są to sytuacje, w których ja nie mogę pomóc, wtedy następuje moment zwrócenia się do Boga, u którego szukam opieki i wsparcia.

Odpowiedzialność za dorosłe dzieci to przywilej bycia kobietą, matką, to są blaski życia... A cienie? Nie warto o nich wspominać, żeby nie wywołać smutku przemijającego czasu, uciekających wspomnień…

*

Dr Roksana Iwanicka-Nowicka
[Adiunkt w Zakładzie Biochemii Drobnoustrojów Instytutu Biochemii i Biofizyki PAN]

Refleksja nad odpowiedzialnością w pracy wymaga przede wszystkim odpowiedzi na pytanie, czy bez odpowiedzialności za to, co się robi, wykonywanie zawodu ma w ogóle sens. Dla mnie, naukowca zajmującego się pracą badawczą, poczucie odpowiedzialności za prezentowane wyniki pracy jest jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszą, sprawą. Istotą pracy naukowej jest poznanie. W przypadku biologa-genetyka jest to poznanie, często trudnych do zrozumienia, mechanizmów molekularnych kierujących życiem.

Ponoszę odpowiedzialność za przeprowadzane przez siebie eksperymenty, począwszy od wyboru tematyki badawczej, zaplanowania doświadczeń, staranności ich wykonania aż po interpretację wyników. Często zamiast prostej, jednoznacznej odpowiedzi na zadane w eksperymencie pytanie otrzymuję wynik wymagający wielu dalszych badań, często także dostarczający trudnych, niezrozumiałych danych. I tu właśnie poczucie odpowiedzialności ma największe znaczenie. Nie można prezentować wyników, które są być może atrakcyjne, na przykład rozbudzają nadzieje na epokowe czy przełomowe odkrycie, ale mogą prowadzić do mylnych wniosków. Opublikowanie, a wiec udostępnienie ich innym badaczom, świadczy o braku odpowiedzialności za wykonaną pracę. Naukowiec odpowiedzialny jest przede wszystkim przed sobą, ale i przed tymi, którzy mogą korzystać z wyników jego pracy.

Poczucie odpowiedzialności powinno ograniczać, ale także mobilizować do poszukiwania rozwiązań eksperymentalnych, umożliwiających jasną interpretację wyników. Często warto poczekać z ich upublicznieniem niż narażać siebie i innych na przedstawienie nieprawdy. Kierowanie się takimi zasadami powoduje, że także od innych oczekujemy publikowania sprawdzonych i wiarygodnych wyników. Cena takiej postawy to czas poświęcony na prowadzenie kolejnych badań, a nierzadko także zeszyt pełen wyników, których ciągle jeszcze nie można zaprezentować. Satysfakcja z tych, które się przedstawia, nadaje badawczej pracy sens.

*

[Przewodnik górski, taternik i alpinista, nazwisko do wiadomości redakcji]

Przewodnik górski odpowiada za grupę ludzi, którą prowadzi. To jego podstawowe zadanie. Jestem odpowiedzialny przed własnym sumieniem, przed sobą. Ważne jest, by przez popełnione przeze mnie błędy ktoś nie został poszkodowany lub nie zginął. Mniejszą odpowiedzialność mam przy taterniku niż przy “zwykłych turystach”. Taternicy wiążą się liną, ale każdy z nich ma pewne umiejętności, które pozwalają pokonywać trudne drogi. Odpowiedzialność rozkłada się na dwie osoby. W przewodnictwie nie ma współodpowiedzialności, ponieważ tylko przewodnik podejmuje decyzje dotyczące celu, wyboru drogi, powrotu, zachowania się w określonej sytuacji w górach. Jestem odpowiedzialny tylko i wyłącznie przed sobą.

Czy coś mnie zwalnia z odpowiedzialności? Może sytuacja, gdy człowiek zachowa się wbrew podstawowym regułom bezpieczeństwa obowiązującym w górach, może niebezpieczeństwa obiektywne: urwana skała, piorun, nagłe załamanie pogody.

Za swą odpowiedzialność oczekuje pieniędzy, płacę za nią stresem.

Zebrała Agnieszka Jędrzejczak-Sprycha