Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 8-9/2001

„Diaspora” w Biblii

     „Diaspora” to słowo, które do religijno-kościelnego słownictwa trafiło z języka greckiego. Oznacza „rozproszenie” i dotyczy ludzi, którzy kiedyś żyli w swoim środowisku religijnym (Dz. 8:1) lub narodowościowym (Jn 7:35), lecz zmuszeni zostali (Dz. 8:4) prowadzić życie w zupełnie innym otoczeniu.
     Opis emocji, odczuć i doświadczeń związanych z tą jakościowo nową sytuacją wydaje się zależeć w dużym stopniu od kontekstu. Ucieczka chrześcijan, opisana w 8. rozdziale Dziejów Apostolskich jako rozproszenie po śmierci Szczepana, przedstawiona jest z dużym nagromadzeniem dramatycznych akcentów, opisujących zagrożenie życia członków zboru jerozolimskiego.

Tymczasem ta sama przyczyna rozproszenia przytoczona jest w narracji 11. rozdziału tej księgi jako powód podjęcia przez grono uczniów Pańskich, niedoświadczone jeszcze w działaniach misyjnych, nowej szansy i nowego zadania, w realizacji którego Pan ich prowadzi, błogosławi świadectwu wędrowców, łaskawie obdarzając wiarą kolejno spotykanych ludzi.
     Ważny aspekt znaczenia słowa „diaspora” ujawnia analiza kontekstu, w którym jest ono użyte w Ewangelii Jana 7:35. Ewangelista odwołuje się do wielowiekowej historii Izraela, który do pewnego momentu swoich dziejów żył na ziemiach wyznaczonych każdemu z dwunastu plemion (z wyjątkiem Lewitów, którzy nie otrzymali własnego działu ziemi i od samego początku byli rozproszeni pośród innych plemion). Ewangelista ma jednak na myśli rozproszenie innej części narodu, które zaczęło się z chwilą upadku państwa północnego w wyniku najazdu asyryjskiego (733/732 r. p.n.e.). Asyryjczycy uprowadzili wówczas wielu ludzi do niewoli. Podobne deportacje miały miejsce w czasie niewoli babilońskiej (597 i 586 r. p.n.e.). Cyrus, władca perski, który pokonał imperium babilońskie, wydał edykt zezwalający mniejszościom narodowym i religijnym na powrót do ich prastarych siedzib. Liczna diaspora żydowska powróciła wówczas do Judei, do Jerozolimy i podjęła trud odbudowy organizacji państwowej, miasta i zburzonej Świątyni. Według proroków ów powrót i dzieło odbudowy były zadaniami, przez które Bóg prowadził swój naród wybrany.
     Zmiany polityczne na obszarach Śródziemnomorza po śmierci Aleksandra Wielkiego (323 r. p.n.e.), połączone z podziałem jego imperium, spowodowały, że także w samej Palestynie nastąpiła wędrówka mieszkańców, co według Filona Aleksandryjskiego zaowocowało w czasach nowotestamentowych powiększeniem się diaspory żydowskiej w Egipcie (około miliona ludzi). W Nowym Testamencie, a szczególnie w Dziejach Apostolskich, mamy obraz życia zorganizowanych religijnie grup żydowskich (posiadały one swoje synagogi) w Egipcie, Syrii, Azji Mniejszej, na Cyprze oraz w Grecji i Rzymie. Mimo hermetyczności tego środowiska, jego misyjny wpływ na życie narodów pogańskich był tak wyraźny, że Nowy Testament mówi o specjalnej kategorii ludzi zainteresowanych religią judaizmu: „bojących się Boga”, jako o kandydatach oczekujących na przyjęcie do żydowskiej społeczności religijnej. Opis misyjnej działalności apostoła Pawła ujawnia, że doszło do konfliktu interesów diaspory chrześcijańskiej z istniejącą w basenie Morza Śródziemnego diasporą Żydów . Ekskluzywizm ludu Izraela zaowocował, pod wpływem rabinów z Palestyny, rozwojem w kierunku judaizmu talmudycznego, podczas gdy chrześcijaństwo – po kilku wiekach prześladowań na terenie Imperium Rzymskiego – stało się religią państwową. Z biegiem stuleci diasporę zaczęto uważać za wyraz woli Boga, który pragnie, by świadectwo wiary zostało zaniesione do ludzi różnych narodowości, kultur i języków.
     W słownikach możemy jeszcze znaleźć informację, że „w znaczeniu metaforycznym terminu tego używa się na określenie chrześcijan jako ludzi, których życie doczesne ma charakter przejściowy, a ich ojczyzną jest nie ziemia, lecz niebo” 1. W niektórych krajach mianem „diaspory” określa się członków społeczności, która żyje jako mniejszość pośród większości odmiennej religijnie czy wyznaniowo. W Niemczech, na przykład, zwykło się mówić o diasporze protestanckiej w landach o przewadze rzymskokatolickiej i odwrotnie. W Kościele Ewangelicko-Reformowanym w Polsce używamy tego pojęcia w podobny sposób, chociaż mamy świadomość, że praktycznie wszystkie nasze zbory żyją w diasporze. Sytuacja rozproszenia zborowników w takich miastach jak Warszawa i Łódź jest jednak odmienna od życia pojedynczej rodziny w miejscowości odległej o kilkaset kilometrów od pastora i zboru reformowanego. Dlatego pojęciem diaspory obejmujemy współwyznawców, którzy na co dzień żyją z dala od zorganizowanych parafii.

Nawiązanie do pierwowzoru

     Zwykliśmy z dumą mówić, że Pismo Święte jest jedyną normą wiary i życia chrześcijanina, ale najczęściej myślimy wówczas o własnej społeczności wyznaniowej. Jeżeli tak, to czy próbujemy myśleć o życiu codziennym naszych współwyznawców w diasporze, o organizacji pracy Kościoła na rzecz diaspory, o potrzebie wzajemnego udzielania sobie pomocy i korzystania z darów, którymi – także w diasporze – zostaliśmy przez Pana Kościoła pobłogosławieni, w kategoriach biblijnego wzorca postaw: ewangelicznej odpowiedzialności i miłości bliźniego?
     Kościół daje wyraz dumie z faktu posiadania diaspory, przyznając jej prawie 10% miejsc w zgromadzeniu synodalnym. Prezydium Synodu stara się przygotować obrady tak, by było w nich miejsce także na radosne spotkanie ze współbraćmi z diaspory, na dzielenie się dobrymi i trudnymi wiadomościami, nawiązywanie osobistych znajomości oraz wspólną modlitwę. Czy planując swoją przyszłość, Kościół myśli także o diasporze? W czasie obrad Synodu w 2000 r., w treści tez do dyskusji pt. „Dziś i jutro Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce” słowo „diaspora” nie wystąpiło ani razu. Może oczekiwano, że takie uzupełnienia wniosą delegaci diaspory, że upomni się o nią jeden z duchownych, którzy tam dojeżdżają? Sama atmosfera odświętnego, synodalnego spotkania nie wystarcza. Potrzeba jeszcze świadomości gremiów decyzyjnych, decyzji finansowych i decyzji w sferze kontaktów z konkretnymi osobami. Staramy się, by przedstawiciele diaspory reprezentowali Kościół na spotkaniach krajowych i międzynarodowych, uczestniczyli we wspólnych wyjazdach do pracy kościelnej i na wspólny wypoczynek. Czy diaspora te nominacje traktuje jako przywilej, czy jako obciążenie? Czy jest w stanie bardziej aktywnie zgłaszać swoje inicjatywy, czy też pozostanie adresatem zaproszeń, których nie podejmują środowiska parafialne?
     Diaspora zboru jerozolimskiego była w tym szczęśliwym położeniu, że mogła go wspierać finansowo (Dz. 11:29.30). Rozumiemy, że taki wzorzec nie może być traktowany jak kalka: przesyłanie pomocy w jedną stronę. Dlatego diakonia (szczególnie w Warszawie) prowadzi akcję pomocy dla diaspory na szeroką skalę. Dobrze by było, gdyby inne zbory naprawdę interesowały się losami „swojej” diaspory, utrzymywały z nią kontakt (szczególnie w zakresie nauczania katechetycznego) i jednocześnie stwarzały możliwość wzajemnego poznawania się i wspólnych przeżyć religijnych. Jadąc z zelowską wycieczką do Cieszyna na spotkanie ewangelików czterech narodów, cieszyłem się z zaproszenia reformowanej rodziny mieszkającej w rejonie Częstochowy. Czy jednak to, że diakonia wywiązuje się ze swoich obowiązków, zwalnia gremia decyzyjne Kościoła z potrzeby działania w diasporze?
     Kontakty z diasporą są dla Kościoła sprawdzianem, czy pamięta o swojej posłudze duszpasterskiej i diakonijnej. Wszystko funkcjonuje najlepiej, gdy udaje się zapewnić współpracę, a poprzez kontakt korespondencyjny, odwiedziny i umożliwianie spotkań w najbliższym zborze te służby Kościoła wzajemnie się uzupełniają.
     Równolegle podejmujemy w zborach i gremiach międzyzborowych dyskusję o tożsamości wyznaniowej, nie da się więc uniknąć odpowiedzi na pytanie, jak nasz Kościół rozumie swoją odpowiedzialność za udzielanie pomocy tym właśnie ludziom, którzy najczęściej prezentują świadomość wyznaniową wyższą od przeciętnej, a jednocześnie stale sygnalizują potrzebę dalszej pracy w tym zakresie. Czy mają to robić w poczuciu osamotnienia? Czy decydując o rozdysponowaniu skromnych środków, pamiętamy także o tych, którzy zgłaszają chęć należenia do Kościoła, mimo że mieszkają w znacznej odległości od zorganizowanych społeczności zborowych? Czy przyznając diasporze 10% miejsc na Synodzie i tylko około 2% budżetu Kościoła, jesteśmy usatysfakcjonowani? To pytanie staje przed wszystkimi, którym leży na sercu obraz Kościoła w oczach współwyznawców.

Uwarunkowanie ekumeniczne

     Współczesne stosunki ekumeniczne i zbliżenie między ewangelikami nie tylko pozwalają na redukcję wyjazdów do diaspory, ale nawet mają być – szczególnie dla partnerów z Leuenberskiej Wspólnoty Kościołów (obejmuje ona luteranów, metodystów i reformowanych) – wyraźnym znakiem woli współpracy i zaufania.
     Mając wspólnotę Stołu Pańskiego i kazalnicy z luteranami i metodystami, zachęcamy współwyznawców, by aktywnie uczestniczyli w życiu społeczności tych wyznań. Zawsze otwarta pozostaje sprawa stosunków międzyludzkich w takim partnerstwie, szczególnie jeśli mniejszość – korzystając z zaproszenia do integracji w życie bratniego zboru – pragnie zachować swoją tożsamość wyznaniową. Celowo i z głębokim przekonaniem zachęcamy współwyznawców, by również formalnie stawali się członkami tych parafii ewangelickich innego wyznania, na terenie których mieszkają. Czynimy to w trosce o dobro tych ludzi, o zapewnienie im na co dzień spolegliwej opieki duszpasterskiej, a także o rozwój tamtejszej społeczności składającej świadectwo ewangelickiej wiary. W życie tej społeczności nasi współwyznawcy mogą i powinni wnosić ważny wkład. Także w zamian spotkamy się z zaproszeniem sióstr i braci innego wyznania do dzielenia się wiarą, nadzieją i miłością – nie tylko w czasie ewentualnego przyjazdu reformowanego duchownego, ale wszędzie tam, gdzie na co dzień nas nie ma, ale gdzie możemy się spotykać (konferencje duchownych, sympozja historyczne, uroczystości rocznicowe, prelekcje, święta zborowe, partnerstwa z parafiami holenderskimi, druk wspólnego śpiewnika, wspólna praca nad przekładem Pisma Świętego, działalność w PRE). Musi cieszyć, gdy taka postawa spotyka się z zainteresowaniem i zrozumieniem (cieszyliśmy się, gdy w luterańskiej parafii w Sopocie gościliśmy na nabożeństwie także metodystów z Gdańska). Musi smucić, gdy tam, gdzie moglibyśmy być razem, ktoś występuje samodzielnie, jakby partnera w ogóle nie było.

Obrazki z podróży

     Zamiast fotografii przywołam kilka obrazków z podróży. Chciałbym, by sprowokowały one wymianę myśli i doświadczeń. Tak jak wtedy, gdy pytamy o stanowisko Kościoła wobec diaspory, tak teraz i tutaj jest okazja, by skierować zaproszenie do członków diaspory. Jak już pisałem, istnieje potrzeba dzielenia się ocenami i refleksjami na temat służby odwiedzin w diasporze. Jeżeli komuś jest zbyt trudno o tym pisać w liście do „Jednoty”, można kierować listy do Konsystorza. Jeżeli jednak nasi współwyznawcy z diaspory zechcieliby podzielić się swoimi doświadczeniami z innymi współwyznawcami z diaspory, to wierzę, że „Jednota” takie wypowiedzi w postaci listów chętnie opublikuje. Bardzo bym chciał, żeby obraz życia diaspory nie był jednostronny, żeby nie pochodził tylko od duchownego. Kto, jeżeli nie Wy, do których wyruszam na spotkania, może pełniej i konkretniej wyrazić, jakie to ważne i pomocne w waszym życiu, że Kościół taką służbę dla swojej diaspory ustanowił. W najbliższych tygodniach, także na podstawie Waszych relacji i opinii, Konsystorz Kościoła będzie szukał odpowiedzi na pytanie, czy to aż tak ważne, by ta służba była kontynuowana. Muszą to więc być nasze wspólne obrazki ze spotkań.
     Najważniejszym środkiem działania duszpasterskiego jest i pozostanie niedzielne nabożeństwo. Tu społeczność uczniów Pana Kościoła spotyka się i doznaje pojednania z Bogiem i między sobą, uczestnicząc w spowiedzi i Wieczerzy Pańskiej. Jak pięknie i podniośle brzmią słowa liturgii w trakcie spotkania międzywyznaniowego! Czy to takie samo nabożeństwo jak wtedy, gdy prowadzi je miejscowy duszpasterz, czy jednak inne? Gospodarze zwykle są gościnni, zapraszają do wygłoszenia kazania, poprowadzenia spowiedzi i Wieczerzy Pańskiej według agendy reformowanej. Słyszę opinie, że to nas nawzajem wzbogaca i duchowo, i intelektualnie. Bywa jednak i tak, że padają pytania, czy skoro już mamy wspólnotę Słowa i sakramentów, to czy celowe jest kontynuowanie wizyt reformowanego duchownego.
     Dla duchownego w podróży prowadzenie „zwyczajnego” nabożeństwa w jednej z placówek diasporalnych nigdy nie jest „zwyczajne”. Zawsze odczuwam dodatkową tremę związaną z występowaniem w roli gościa, z brakiem cotygodniowego kontaktu ze słuchaczami kazania, z trudnością w planowaniu tematów zwiastowania Ewangelii, z potrzebą równowagi w rozłożeniu akcentów w modlitwie. Jednocześnie jest to zawsze doświadczenie budujące, znak Bożego błogosławieństwa, gdy w diasporze można przeżywać także sakrament chrztu, konfirmację czy uroczystość przyjęcia do Kościoła. Przy czym konfirmacja jest tym trudniejsza, że nie ma możliwości pracy z młodzieżą na co dzień (można poznać młodych ludzi na kursach katechetycznych). Wspaniałą motywacją do służby są w życiu duchownego te chwile, gdy ktoś dorosły, w pełni świadomy swoich decyzji, prosi o przyjęcie do Kościoła Ewangelicko-Reformowanego, bo chociaż nie ma go „w zasięgu ręki”, pragnie zachować w głębi serca świadomość życia w tej właśnie społeczności.
     A może w obrazku z podróży – oglądanej z Waszej strony – pojawi się także refleksja dotycząca oceny, jakie koszty warto ponieść, by w takim spotkaniu uczestniczyć. Czy można w tym celu poświęcić spotkanie towarzyskie lub rodzinne? Czy można zrezygnować z ważnej naprawy lub okolicznościowych zakupów? Może pojawi się refleksja, jak powinien być przygotowany i jakie powinien mieć wsparcie duchowny reformowany, jadący na nabożeństwo do diaspory. Zawsze, gdy z ważnego powodu odwołuję przyjazd, gdy nie doświadczam tych wspólnych nabożeństw albo gdy kogoś brakuje, myślę, że oto bezpowrotnie mijają chwile, które Bóg nam dał, byśmy wzajemnie „przez psalmy, hymny, pieśni duchowne, wdzięcznie śpiewając Bogu w sercach” (Kol. 3:16), nauczali i napominali jedni drugich.
     Czy również po stronie diaspory jest gotowość do ponoszenia kosztów zarówno osobistych, jak i finansowych? Czy będzie ona sięgać w przyszłości tak daleko, byśmy wypracowali model dojazdów na spotkania z pastorem, który tylko kilka razy w roku może przyjeżdżać do jednego z możliwych miejsc spotkań?
     Z podróżą zawsze kojarzy się wizyta u kogoś w domu, spotkanie z rodziną, rozmowa duszpasterska i rozmowa z duszpasterzem. Czasami wydaje się, że ta druga, jakby „zwyczajna” rozmowa, gdy duszpasterz bywa po prostu gościem, jest bardziej naturalna i oczekiwana. Ale czy na pewno? Umiejętność wysłuchiwania drugiego człowieka jest w sytuacji życia w diasporze szczególnie cenna. Mam na myśli zarówno umiejętność słuchania przez pastora, jak i przez jego współwyznawców, mam na myśli zarówno otwartość i gotowość do rozmowy ze strony pastora (nie powinien się nigdzie śpieszyć, co mnie się z reguły nie udaje), jak otwartość i gotowość do rozmowy ze strony ludzi, których ksiądz odwiedza w ich domach. Może więc w refleksjach „z drugiej strony” dowiemy się, że pastor powinien być bardziej zdecydowany, częściej proponować wspólną lekturę Pisma Świętego, rozmowy na temat nauczania kościelnego, przejawiać zainteresowanie życiem religijnym całej rodziny, szczególnie wtedy, gdy jest ona mieszana wyznaniowo. Jeżeli pastor usłyszy prośbę: „niech ksiądz mnie nie odwiedza w domu, bo syn ukończył seminarium, jest wyświęcony na kapłana katolickiego, więc dalsze wizyty księdza reformowanego wnosiłyby niepokój w nasze życie” – może powinien obwiniać siebie?
     Do ciekawych rozmów należą te, podczas których układamy plany na przyszłość. To pięknie móc omawiać przyszłe uroczystości, a do najbardziej podniosłych i radosnych należy ślub. Tutaj zamiast opisów najlepiej sięgnąć do albumu z pięknymi fotografiami. Czy mogłaby „z drugiej strony” pojawić się refleksja dotycząca skutków tego, że pastor, który udzielił ślubu, na co dzień mieszka daleko? Czy w związku z tym jest zwolniony z pomocy albo ingerencji duszpasterskiej w życie młodej rodziny? Nieraz doświadczeni ludzie mówią, że gdyby na co dzień pracował znacznie bliżej, zareagowałby, a przyjezdny pastor waha się, bo przecież tak rzadko się widujemy, że niezręcznie jest ingerować w sprawy rodzinne przy okazji odświętnych wizyt.
     Kształcenie religijne dzieci jest co najmniej tak samo ważne jak edukacja szkolna. Gdy można po prostu pó jść na zajęcia w S zkole N iedzi elnej, wszystko wydaje się normalne. Co jednak zrobić, gdy dziecko mieszka ponad sto kilometrów od najbliższej parafii ewangelickiej, a rodzina pragnie, żeby także ono miało stopnie na świadectwie szkolnym? To dobrze, że w takiej sytuacji znajduje się ktoś dorosły, kto podejmuje się nauczania dzieci, korzystając z pomocy dostarczonej przez pastora. To dobrze, że dzieci wykazują takie zaangażowanie i samodyscyplinę, która jest nawet motywacją dla niektórych dorosłych. To dobrze, że prawo państwowe i dobra wola dyrekcji szkół pozwalają na znalezienie kompromisu, który umożliwia dzieciom zrównanie w prawach z rówieśnikami także w tej sprawie. Nawet pastor stosunkowo rzadko odwiedzający taką rodzinę może sprawdzić wiedzę i zaangażowanie dziecka, wystawić stopień z przedmiotu „nauczanie religii”, który jest potem wpisywany na świadectwie dziecka. Czy to jednak jest tak ważne, żeby w razie ograniczenia dojazdów duchownego rodzina organizowała przyjazdy dziecka – powiedzmy, tych sto kilometrów – na spotkania z pastorem? Czy ktoś z Was może napisać, jakie to naprawdę jest ważne dla dziecka, dla rodziny? A może zaoszczędzić na tych podróżach? Oszczędzić podróży dzieciom, oszczędzić podróży duchownemu; wystarczy, że będą latem i zimą jeździły na kursy katechetyczne?
     Czasami diasporze bardziej się pomaga, pracując w domu. Może tak właśnie jest, że diaspora chciałaby przede wszystkim usłyszeć o skutecznym działaniu Kościoła tam, gdzie został powołany do służby przez Pana Kościoła. Może pragnie, by docierały do niej wieści o wypełnionych kościołach, o licznych spotkaniach biblijnych, o grupach dyskusyjnych, pracy młodzieży i pracy Szkoły Niedzielnej, wyjazdach do diaspory, organizacji świąt zborowych i takiej informacji, by można było wziąć w nich udział. Może właśnie tego, czego na co dzień jej brakuje, diaspora życzy swemu Kościołowi. Może naprawdę tak jest, że Kościół wtedy najlepiej przysłuży się swojej diasporze, gdy będzie mogła być dumna z życia, pracy, służby, nauczania i braterskiego wzajemnego noszenia ciężarów. Czy świadomość, że nasi współwyznawcy w diasporze tak właśnie myślą, tego oczekują i o to się modlą, jest dla nas szansą i zachętą czy obciążeniem?

Ks. Roman Lipiński
[Duchowny ewangelicko-reformowany, opiekuje się diasporą w północnej części Polski.]

___________

1 „Mały słownik biblijny Nowego Testamentu”, red. J. Xavier-Dufor.