Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

nr 6/1990

Jeden z tekstów „Co Wy na to?” („Gdybyś w mateczniku siedział…”, nr 1-2/1990), obudził we mnie chęć odpowiedzi. Słusznie, że Redakcja zajmuje stanowisko wobec zamieszczonego w „Polityce” artykułu Zygmunta Kałużyńskiego, wykazując autorowi ewidentne błędy i ignorancję. Niemniej jednak, w tym tekście polemicznym znalazły się dwa zdania, do których chcę się ustosunkować. Oto one: „Prawdą jest, że etyku ewangelicka inaczej niż katolicka podchodzi do pożycia mężczyzny i kobiety. Widzi w nim nie tylko czynnik prokreacyjny, lecz spełnienie człowieczeństwa, które realizuje się na wielu płaszczyznach – w wymiarze fizycznym i duchowym”.

Ze zdań tych wynika, iż etyka katolicka widzi w małżeństwie tylko czynnik prokreacyjny. Tymczasem rzecz ma się nieco inaczej. Otóż etyka katolicka nigdy nie widziała w czynniku 'prokreacyjnym jedynego celu małżeństwa. Tak zwane prokreacyjne zorientowanie małżeństwa było tendencją szczególnie żywą w średniowieczu. Na przykład w książce Franciszka Adamskiego „Rodzina między sacrum a profanum” (Pallotinum, Poznań 1987) możemy na ten temat przeczytać: „W trosce o własne przetrwanie i rozwój, gwarantowany także naturalną afiliacją nowych członków, Kościół uczył, że podstawowym i pierwszorzędnym celem małżeństwa jest wydanie na świat i wychowanie potomstwa. Uznawał także i tak zwane cele wtórne małżeństwa, ale uważał, że mogą być one realizowane jedynie w ramach celu podstawowego”.

Koncepcja małżeństwa pojętego jako kontrakt, w którym małżonkowie po formalnym zawarciu małżeństwa nie mieli już nic do wniesienia (pozostawało im jedynie zabrać się solidnie do spełnienia ściśle określonego i otoczonego specjalnym błogosławieństwem pierwszorzędnego celu małżeństwa), została po raz pierwszy przezwyciężona przez papieża Piusa XI.

Niezwykle istotną zmianę wprowadził tu Sobór Watykański II, nazywając małżeństwo „wspólnotą miłości”, „głębokim zjednoczeniem będącym wzajemnym oddaniem się sobie dwóch osób”. Najistotniejszymi celami małżeństwa jest realizacja jego sakramentalnego charakteru, a więc uświęcanie współmałżonków (i dzieci), ich wzajemne budowanie się w miłości, która „włącza się w miłość Bożą i kierowana jest oraz doznaje wzbogacenia przez odkupieńczą moc Chrystusa i zbawczą działalność Kościoła, aby skutecznie prowadzić małżonków do Boga”. Dzieci natomiast – w odnowionej przed 25 laty katolickiej teologii małżeństwa i rodziny – nie są celem małżeństwa, ale jego najcenniejszym darem”, „szczytowym uwieńczeniem” instytucji małżeństwa i miłości małżeńskiej. Owszem, przekazywanie życia w małżeństwie i wychowywanie potomstwa nazywają dokumenty Soboru „obowiązkiem” i „misją”, ale nieco dalej możemy przeczytać: „Małżeństwo jednak nie jest ustanowione dla rodzenia potomstwa; sama bowiem natura nierozerwalnego związku między dwoma osobami oraz dobro potomstwa wymagają, aby także wzajemna miłość małżonków odpowiednio się wyrażała i dojrzewała. Dlatego małżeństwo trwa jako połączenie i wspólnota całego życia i zachowuje wartość swoją nawet wtedy, gdy brakuje tak pożądanego potomstwa”.

W taki to nowy sposób ukazana jest teologia małżeństwa i rodziny w Konstytucji Duszpasterskiej Soboru Watykańskiego II o Kościele w świecie współczesnym. Nie chciałabym, by siostrom i braciom z różnych Kościołów chrześcijańskich umykał z pola widzenia kierunek rozwoju myśli katolickiej – także w sprawie małżeństwa i rodziny. Wydaje mi się, że w kwestii pożycia małżeńskiego mężczyzny i kobiety zarówno teologia katolicka, jak i ewangelicka są zgodne.

EWA JÓŹWIAK