Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 7/1990

REFERAT SYNODALNY

W ciągu roku, który minął od ostatniej sesji Synodu, dokonała się w naszym kraju najbardziej radykalna od końca wojny zmiana, obejmująca wszystkie dziedziny życia. Punkt graniczny stanowi data 4 czerwca 1989, dzień wyborów do Sejmu i Senatu. Wybory dały społeczeństwu sposobność bezwzględnego odrzucenia systemu, który przez 45 lat wszelkimi sposobami dążył do opanowania każdej dziedziny życia społecznego i indywidualnego. Dość nagle więc i – trzeba to przyznać – raczej niespodziewanie znaleźliśmy się w warunkach odmiennych od wszystkiego, co określało nasz sposób życia w ciągu minionych pięciu dziesięcioleci. Pięciu, bo nie można pominąć nienormalnych warunków życia społeczeństwa w okresie wojny. Nie wdając się w rozważania nad szczegółami codzienności dobrze znanej nam z doświadczenia i z różnych publikacji, dopuśćmy do świadomości stwierdzenie, że musimy interesować się związkami, jakie zachodzą między gospodarką i polityką a ludzkimi postawami moralnymi, wpływem, jaki te dziedziny wywierają na warunki życia i postępowanie człowieka. Powiedzmy jasno: system polityczny i ekonomiczny, w którym tak długo żyliśmy, wytworzył w wielu dziedzinach takie warunki, że zachowanie postawy uczciwej, zgodnej z podstawowymi normami etyki, przerastało siły wielu ludzi, zwłaszcza gdy nie byli w dostatecznym stopniu wyposażeni w zwarty system wartości moralnych. Również w naszym środowisku nie umieliśmy stawić dostatecznego oporu naciskowi zła.

Warunki jednak nie mogą nikogo usprawiedliwiać ani zwalniać od odpowiedzialności, ponieważ zło jest złem, a grzech jest grzechem niezależnie od okoliczności. Dlatego też Kościół nie może pozostawać obojętny wobec zjawisk, które ludzi deprawują. Gdy mówi o tym, czym jest zło, na czym polega grzech, musi jednocześnie pokazywać jego źródła w ludzkiej duszy i jego zewnętrzne uwarunkowania, które człowieka na pokusę wystawiają. Człowiek stanowi jedność psychofizyczną, to znaczy, że sprawy ciała i sprawy ducha wzajemnie na siebie oddziałują. Podobnie sfera materialna i sfera duchowa ludzkiej działalności są współzależne. Jeżeli więc zajmujemy się sprawami związanymi z pogłębianiem życia duchowego, to nie znaczy, że powinniśmy ignorować przejawy ludzkiej działalności w sferze kultury materialnej.

Cechą charakterystyczną formacji komunistycznej była gra pozorów i kłamstwo ufryzowane na podobieństwo prawdy. W tym kryła się cała groza systemu, który dążył do podporządkowania organom władzy wszystkich dziedzin społecznego i jednostkowego życia, jednocześnie tworząc złudzenie działania dla dobra całego społeczeństwa, zwłaszcza ludzi uciśnionych i wyzyskiwanych. A był to system zdolny do najbardziej perfidnych zbrodni dokonywanych w pozornym majestacie prawa, często z bezwstydnym prawa gwałceniem, a niejednokrotnie w najściślejszej tajemnicy. Doprawdy, zza tych zatrzaśniętych drzwi wieje groza! Aż trudno pojąć, że tak wielu dało się nabrać na wzniosłe hasła i kłamliwe teorie. Z całą wyrazistością jawi się na tym tle scena szatańskiego podstępu z I Księgi Mojżeszowej, sceny, która zaważyła na losach ludzkości: „Na pewno nie umrzecie (...), otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło” (3:4.5).

Warto tu przypomnieć, że jednym z elementów podstępnej gry było postępowanie wobec Kościoła i religii. Często słyszało się, że sytuacja chrześcijan w PRL jest o wiele lepsza niż w innych krajach demokracji ludowej, nie mówiąc już o Związku Radzieckim. Można było odnieść wrażenie, jakby chrześcijanie wyznań mniejszościowych cieszyli się większą przychylnością władzy. Była to jednak przychylność udawana, wynikająca z realizowanej w danym momencie polityki. Uznawano, że na „określonym etapie”, do czasu, tak właśnie należy postępować. Nie zniknął przecież zapis ideologiczny, że religia to „opium narodów” i że należy ją wszelkimi dostępnymi sposobami zwalczać. Jedną z metod tego zwalczania było popieranie mniejszości wyznaniowych po to, aby je przeciwstawić Kościołowi katolickiemu, który stanowił główne niebezpieczeństwo dla systemu. To nie miłość do mniejszości wyznaniowych ani uznanie dla reprezentowanych przez nie wartości skłaniały czynniki polityczne do ich prawnego uznania i potem popierania, lecz dążenie do wykorzystania różnic między chrześcijanami w celu antagonizowania ich i, W konsekwencji, doprowadzenia do upadku. Powinniśmy być więc wdzięczni tym wszystkim w łonie naszej społeczności, którzy przejrzeli tę grę, nie uwierzyli w piękne słowa i dzięki temu działali w taki sposób, że Kościół zachował swe uczciwe imię i zyskał uznanie otoczenia.

Mamy szczególne powody, aby wysławiać Boga i dziękować Mu za opiekę nad nami w ciągu minionych pięćdziesięciu lat. Najpierw, gdy z pożogi wojennej Kościół wyszedł w takim stanie, że w pierwszej chwili wielu zwątpiło o jego dalszym istnieniu, Bóg pozwolił mu dźwignąć się, zgromadzić wiernych i odrestaurować struktury. Następnie, przez 45 lat panowania wojującego ateizmu, chronił nas, dzięki czemu mogliśmy nie tylko zachować własne oblicze, ale służyć społeczeństwu tymi wartościami, których depozytariuszem jest Kościół Ewangelicko-Reformowany. Tak więc, zarówno po wojnie, jak i teraz, po wyjściu z czasów ideologicznego opętania, możemy wyrazić przekonanie, że nie bez powodu zachował nas Bóg. Mą widać wobec nas jeszcze jakieś plany, których dotąd nie spełniliśmy, a spełnić możemy i powinniśmy.

Czy potrafimy te Boże plany rozpoznać? Czy potrafimy spełnić postawione przed nami zadania? Czy nie zawiedziemy zaufania, jakim nas Bóg obdarzył? W tak sformułowanych pytaniach kryje się pewne wahanie, a nawet więcej, powątpiewanie, co zdaje się przeczyć wyrażonemu przed chwilą optymizmowi. Trudno wszakże nie przeżywać wahań i wątpliwości, gdy widzi się ludzką słabość, naszą znikomą liczbę a jednocześnie ogrom zadań. Dlatego też pozostaje nam jedna jedyna droga – pokładać całą nadzieję w Bogu, pamiętając o tym, że wprawdzie niewielu jest wśród nas mądrych, niewielu możnych i wysokiego rodu, ale... to, co u świata jest głupiego, co u świata jest słabego, to, co jest niczym, wybrał Bóg, aby zawstydzić mądrych i mocnych, unicestwić to, co jest czymś, żeby żaden człowiek nie chełpił się przed obliczem Bożym, ponieważ mocą Bożą i Bożą mądrością jest Jezus Chrystus, ukrzyżowany i zmartwychwstały Pan (zob. I Kor. 1:26).

Po 4 czerwca 1989 r. na naszych oczach powstaje normalne państwo. Spodziewamy się, że będą panowały w nim normalne warunki rozwoju społeczeństwa. Nie należy jednak żywić złudzeń, że powstanie raj na ziemi. To miniona formacja obiecywała budowę ustroju „sprawiedliwości społecznej”, czyli raj, w którym każdy otrzyma „według potrzeb”. Zrealizowała jednak coś, co raczej przypominało piekło, a ze sprawiedliwości uczyniła jej karykaturę. Nie ma i nie będzie na tym świecie takiej formy zorganizowania się ludzi, gdzie panowałoby niezakłócone szczęście i nieskażona sprawiedliwość. Normalność warunków polega na tym; że każdy człowiek i każda wolna zbiorowość ma prawo być sobą, rozwijać dziedziczone wartości, służyć nimi swemu otoczeniu i w ten sposób przyczynić się do wzbogacenia ogółu.

Nasza ewangelicko-reformowana wspólnota ma równe z innymi prawo do istnienia, rozwijania swoich cech szczególnych i wywierania wpływu na przemiany zachodzące w naszym otoczeniu. Można obecnie zauważyć, że tradycja naszego Kościoła i jego szczególne cechy wzbudzają zainteresowanie w różnych kręgach społeczeństwa, tak wśród młodych, jak i wśród starszych. Musimy zatem postawić sobie pytanie, czy jesteśmy na tyle wewnętrznie, duchowo bogaci, aby innym służyć posiadanymi dobrami? Nie zawsze umiemy sprostać społecznemu zapotrzebowaniu i zaspokoić oczekiwania, gdyż sami nie bardzo dowierzamy atrakcyjnej sile reformowanego punktu widzenia. Indywidualnie słabi duchowo, zubożeni wyjaławiającą siłą zła, nie potrafimy sami się zmobilizować ani innych za sobą porwać. Mimo to mamy nieustanne dowody obiektywnej atrakcyjności wyznania reformowanego w postaci corocznych grupowych przyjęć nowych członków do naszej wspólnoty, mimo że wcale o to nie zabiegamy. To zainteresowanie Kościołem ewangelicko-reformowanym stanowi dla nas nieustające zobowiązanie. Wtedy jednak będziemy naprawdę sobą, gdy jako jednostki i jako społeczność zadbamy o rozwijanie i pogłębianie życia duchowego.

Znajomość treści Pisma Świętego jest dla każdego ewangelika reformowanego bezwzględnie podstawowym warunkiem życia duchowego. Wszystko, czym jesteśmy, na tym właśnie się zasadza. Tymczasem rzeczywistość jest taka, że wielu z nas nawet nie bardzo umie znaleźć w Biblii odpowiednią księgę, że zebrania poświęcone studium biblijnemu, które mają na celu pogłębianie znajomości Pisma Świętego, nie cieszą się specjalnym powodzeniem. Nic dziwnego przeto, że tak często czujemy się zagubieni W świecie i nie rozumiemy procesów w nim zachodzących. Jeżeli, na przykład, nie rozumiemy, czym jest biblijne pojęcie grzechu, wiele zjawisk pozostanie dla nas zagadką nie do rozwiązania. Nie pojmiemy ani zniewolenia człowieka przez zło, ani możliwości wyzwolenia od zła. Co znaczy: „Poznacie prawdę, a prawda was wyswobodzi”? „Każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu” i „Jeśli Syn was wyswobodzi, naprawdę wolni będziecie”? (Jn 8:32.34.36).

Niestety, dla większości z nas być ewangelikiem reformowanym znaczy dokładnie to samo, co dla przeciętnego rzymskiego katolika być katolikiem: urodzić się w określonej tradycji, o nic nie pytać, nad niczym się nie zastanawiać. Z takim ładunkiem duchowym i intelektualnym trudno się spodziewać, abyśmy mogli wnieść do społeczeństwa jakieś wzbogacające wartości. Nadzieję pokładamy jednak nie w sobie samych, lecz w Bogu, i dlatego ufamy, że wywoła On przebudzenie i powoła ludzi zdolnych do niesienia światła i prawdy Ewangelii. Musimy więc, i jako jednostki, i jako zbory, i jako cała Jednota, zrealizować program pogłębiania formacji duchowej naszej społeczności. Jego punktem wyjścia będzie poznawanie Pisma Świętego i systematyczna modlitwa Szczególną uwagę zwrócimy na program katechetyczny, aby lepiej do życia z Ewangelią przygotować następne pokolenie.

Kościół nasz ma możliwość spełniać Ważną rolę wszędzie tam, gdzie, żyją nasi współwyznawcy. Przy czym żadnym usprawiedliwieniem bierności nie może być ich mała liczba. Trzeba pamiętać o obietnicy zawartej w słowach V Księgi Mojżeszowej: „Ty jesteś świętym ludem Pana, Boga twego. Ciebie wybrał Pan, twój Bóg, spośród wszystkich ludów na ziemi, abyś był Jego wyłączną własnością. Nie dlatego, że jesteście liczniejsi niż wszystkie inne ludy, znalazł Fan w was upodobanie i wybrał was, gdyż jesteście najmniej liczni ze wszystkich ludów, lecz z miłości swej ku wam i dlatego, że dochowuje przysięgi...” (7:6-7). Już tu mówiliśmy, że mamy wiele dowodów niczym nie usprawiedliwionej przychylności Boga, którą cieszyliśmy się w najmniej oczekiwanych chwilach, nawet wtedy, gdy sami nie byliśmy ani do tego przygotowani, ani na to nastawieni. Dzisiaj otwierają się przed Kościołem ogromne możliwości działania ze względu na kolosalne potrzeby społeczeństwa, które jest zagubione, czuje się zdezorientowane i zawiedzione. Powtarza się sytuacja, kiedy Jezus spoglądał na lud i „użalił się nad nim, gdyż był zmęczony i otumaniony jak owce, które nie mają pasterza”. I przed nami dzisiaj roztaczają się wielkie obszary żniwa, musimy więc prosić Pana, aby posłał robotników na swe żniwo (Mat. 9:36-38). Przyjmijmy całkiem dosłownie do siebie to wezwanie.

Lud, którego cząstkę stanowimy, jest zmęczony i otumaniony. Przez całe dekady ściskany był żelazną obręczą rządów terroru. Teraz, po wyzwoleniu, jedni są bierni, jakby pozbawieni inicjatywy, inni znowu wyładowują nadmierną energię w sposób bezmyślny, nieopanowany, wrogi i agresywny. Jeszcze inni przejawiają nadmierne poczucie strachu, reagują pod ciśnieniem zagrożenia. Czymże wytłumaczyć odrażające zjawiska ksenofobii, histeryczne wprost objawy nienawiści do innych? Co powiedzieć o chorobliwych wybuchach antysemityzmu? Głupota i pycha ujawnia się w endeckich i chadeckich wystąpieniach nacjonalistycznych. Głupota i pycha, albowiem w tym to narodzie, ślepo przez nich wynoszonym ponad inne, szerzy się zgorzelina kołtuństwa, alkoholizmu, złodziejstwa, okrucieństwa, obojętności, rozwodów, aborcji i tylu innych, nie przynoszących nikomu chluby, ułomności. Ile z nich zagnieździło się i wśród nas? Mówi Salomon: „Każdy pyszałek budzi w Panu odrazę i z pewnością nie ujdzie przed karą” (Przyp. 16:5).

Jesteśmy potrzebni społeczeństwu przede wszystkim po to, aby świadczyć o wielkich sprawach Bożych, stanowić żywy dowód miłości Boga. Ewangelicko-reformowany sposób podania zasad wiary jest dla współczesnego człowieka bardzo atrakcyjny. Koncentruje się bowiem na samej istocie sprawy, nie jest ciasno dogmatyczny, szanuje różnorodność poglądów a jednocześnie trzyma się zdrowej doktryny uzasadnionej treścią Pisma Świętego, dąży do jak największej prostoty kultu, unikając dowolności, chaosu i prostactwa, zaś w strukturze organizacyjnej odrzuca hierarchię, władzę jednych nad drugimi, dąży do braterskiej współodpowiedzialności, w czym stanowi wzór dla systemu demokracji.

Jesteśmy potrzebni społeczeństwu, aby swoim istnieniem dowodzić, że nawet najmniejsze grupy ludzi mają do spełnienia ważną rolę i nie wolno pogardzać żadnymi mniejszościami, ponieważ wnoszą one niepowtarzalne, wzbogacające wartości. Na przykład dużą część naszych współwyznawców stanowią potomkowie prześladowanych za wiarę uchodźców czeskobraterskich. Do naszej wspólnoty kościelnej i narodowej wnieśli oni bezcenne wartości, takie jak uczciwość, pracowitość, przywiązanie do prawdy, która zwycięża, umiłowanie Pisma Świętego, karność kościelną.

Gdy zabieramy głos w różnych ogólnych sprawach, ujawniając odmienny punkt widzenia, przyczyniamy się do optymalnego rozwiązania problemu. Gdy publicznie wyznajemy swą wiarę i głosimy Ewangelię, stawiamy katolickim biskupom i duchowieństwu przed oczy tę prawdę, że wbrew ich przekonaniom problem ekumeniczny istnieje również w naszym kraju.

Jesteśmy potrzebni społeczeństwu, aby szerzyć zasady ewangelickiej etyki. Ludzie innych wyznań pytają nas, na przykład, o ewangelicką etykę pracy. Mamy też coś do powiedzenia na temat wolności i poszanowania cudzych poglądów, na temat stosunku do władzy państwowej, na temat wolności słowa, Mielibyśmy coś do powiedzenia posłowi Markowi Jurkowi, gdy w Sejmie żądał dla Orła, godła państwowego, zamkniętej korony z krzyżem lub gdy na sympozjum w Krakowie wraz z innymi nacjonalistami dopominał się o „Polskę katolicką”.

Jesteśmy potrzebni społeczeństwu, ponieważ możemy pokazać, jaki jest kształt ewangelickiego zaangażowania społecznego. Ewangelicyzm dał się poznać w świecie z tego, że nie traktuje pobożności jako przymiotu samego w sobie, oderwanego od codziennego życia. Szkolnictwo, szpitalnictwo, opieka nad ludźmi starymi, wychowanie sierot, opieka społeczna – to są przykłady dziedzin, w których /realizuje się tzw. misja wewnętrzna. Przed nami jest wiele możliwości zaangażowania i bezpośredniego działania. Powinniśmy wspierać wszelkiego rodzaju inicjatywy społeczne, tak w mieście, jak i na wsi. Doskonałą sposobność do tego dają np. wybory samorządowe, w których nie może nas zabraknąć.

Jesteśmy potrzebni naszemu społeczeństwu, ponieważ nadchodzą trudne czasy i będzie coraz więcej ludzi wymagających wszechstronnej pomocy. Już niejednokrotnie służyliśmy jako pośrednicy między naszymi siostrzanymi Kościołami-ofiarodawcami na Zachodzie a naszym społeczeństwem, któremu przekazywaliśmy nadchodzącą stamtąd pomoc. Parafie katolickie w naszym sąsiedztwie, domy opieki, szpitale, organizacje opiekujące się niepełnosprawnymi dziećmi często doświadczały tej pomocy.

Jesteśmy wreszcie potrzebni sami sobie. Dłuższy okres wielkich trudności ekonomicznych państwa, ubożenie społeczeństwa dotknie również członków naszych zborów. Cechą charakterystyczną społeczności reformowanej, zorganizowanej według zasad kalwińskich, jest powoływanie w Kościele diakona – jednego z czterech głównych urzędów, obok pasterza, doktora i starszego. Zadaniem diakona jest opieka nad wszystkimi potrzebującymi pomocy: chorymi, samotnymi, starymi, niedołężnymi, ubogimi. Poważne obowiązki ma więc do wykonania nasza wewnętrzna diakonia wobec naszych współwyznawców – i tych skupionych w zborach, i tych, a zwłaszcza tych, żyjących w rozproszeniu, niekiedy jako pojedyncze rodziny czy nawet osoby.

Jesteśmy zatem potrzebni i całemu społeczeństwu, i naszej własnej wspólnocie wyznaniowej. Swoje zadanie wobec jednych i drugich spełnimy tylko wtedy, jeśli zachowamy swoją tożsamość, jeśli będziemy wierni dziedzictwu przeszłości, które ma służyć teraźniejszości i przyszłości. Tego zadania nie da się wykonać bez zaangażowania naszych zborów i poszczególnych współwyznawców w codzienną pracę nad rozwijaniem i pogłębianiem wartości duchowych, nad rozniecaniem światła, które ma świecić ludziom, nad wiązaniem wiary z etyką, aby z tego węzła Bóg czerpał swoją chwałę. SOLI DEO GLORIA.

Skrót i oprac. – red.