Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7/1990

W związku z bardzo ciekawym artykułem ks. Bogdana Trandy pt. „Obawy” (Jednota 1-2/90) pragnę dorzucić także parę moich uwag. Jakieś wyolbrzymione poczucie zagrożenia nas, ewangelików, w nowej rzeczywistości spowodowane jest nie tylko różnymi doznaniami z przeszłości, lecz także (o czym wspomina też autor) chorobliwym kompleksem mniejszości.

W powieści Stendhala „Czerwone i czarne” jest takie motto do jednego z rozdziałów: „Inność rodzi nienawiść”. To mocne słowa, ale prawdziwe. Należy zatem poznać się wzajemnie, ażeby móc się zrozumieć, a może i polubić. Nie wystarczy tu Tydzień Modlitwy o Jedność albo Sobór Młodych w Taizé.

Dlaczego wspomniana w artykule ks. Trandy ewangeliczka zastanawia się, czy jest dla niej miejsce w spotkaniach „Solidarności", zaczynających się Mszą Św.? Przecież w nabożeństwie każdego Kościoła możemy się modlić „po swojemu". To, co ona prezentuje, jest właśnie kultywowaniem odrębności i zamykaniem się w obrębie getta. Rozumiem, że jakieś wspomnienia rzutują u tej pani na jej samopoczucie, ale skoro tamci ludzie są jej bliscy, to to przecież jest najważniejsze, a im na pewno nie przyjdzie do głowy uważać ją za kogoś obcego. Pod koniec lat czterdziestych (a więc długo jeszcze przed Janem XXIII) jeździłam na kolonie akademickie KUL-u, prowadzone przez księży, i nie czułam się tam obco. Wszakże istotnie parę razy dano mi odczuć moją odrębność. Tak wtedy bywało.

Nie zamykajmy się więc w murach getta. To niepoważne i szkodliwe.
ALINA WERNER
Poznań