Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7-8 / 1992

Wiele pisano o polskiej tolerancji, mniej – i z zażenowaniem – o nietolerancji. Dlatego skupimy się teraz na problemie nietolerancji religijnej (przyjmując dla potrzeb tego tekstu definicje zastosowane w artykule prof. Janusza Tazbira), zaledwie dotykając kwestii ograniczeń wolności religijnej oraz swobody sumienia. Zgodnie z tytułem zajmiemy się czasami późniejszymi niż złoty wiek, to znaczy drugą połową wieku XVII i pierwszą XVIII, kiedy to – w stosunku do czasów wcześniejszych – dokonała się zmiana jakościowa, a wypadki zachowań i wypowiedzi niechętnych innowiercom (czy w ogóle obcym) stały się w środowisku katolickim normą. Powstała wówczas atmosfera społecznego przyzwolenia na ograniczanie autonomii, przede wszystkim zaś praktyk religijnych niezgodnych z poglądami większości, w tym wypadku katolickiej. Nie znaczy to jednak, że przypisujemy nietolerancyjne skłonności wyłącznie katolikom; brak szacunku dla odmiennych przekonań, podniesiony do rangi zasady, był cechą tamtej epoki i charakteryzował społeczność nie tylko katolicką, ale także środowiska ewangelickie w Rzeczypospolitej, choć to – jak przywykliśmy uważać – katolicy prześladowali, a protestanci byli prześladowani.

Tymczasem

RELACJE MIĘDZYWYZNANIOWE NIE BYŁY WCALE TAKIE PROSTE.

Nietolerancja ściśle wiąże się z władzą, czego wyrazem była stosowana w Europie zasada cuius regio eius religio. Tam, gdzie władzę, choćby ograniczoną, sprawowali przedstawiciele wyznań niekatolickich, akty nietolerancji w stosunku do katolików też miały miejsce, o czym wspomina w swoim artykule Janusz Tazbir. Wypadki takie były, co prawda, sporadyczne, ale wynikało to raczej z uwarunkowań ogólnych niż z generalnie stosowanej zasady.

Państwa niekatolickie w interesującej nas epoce wcale nie świeciły przykładami tolerancji i tylko Zjednoczone Prowincje Niderlandów stanowiły chlubny i interesujący wyjątek. Nawet Królestwo Pruskie, które w XVIII wieku cieszyło się opinią tolerancyjnego, osiągnęło taki stan raczej dlatego, że panująca ewangelicko – reformowana dynastia po prostu nie mogła sobie pozwolić na narzucenie poddanym, w większości luteranom, własnej konfesji. Dlatego tamtejsi władcy z konieczności politycznej uczynili filozoficzną cnotę.

Historycy różnie datują

POCZĄTEK EPOKI NIETOLERANCJI W RZECZYPOSPOLITEJ.

Sprawę dodatkowo komplikują różnice między sytuacją w Koronie i Wielkim Księstwie Litewskim, gdzie parafie ewangelickie cieszyły się opieką prawa. Można jednak uznać, ze przełom wyznaczyły lata wojny ze Szwecją, rozpoczętej w 1655 roku, a ostatecznie ówczesną sytuację określiła konstytucja sejmu z 1668 roku, zakazująca apostazji, czyli praktycznie konwersji z katolicyzmu na inne wyznanie.

Atmosferę okresu wyznaczonego datami 1655–1668 charakteryzują dwa znane fakty: lwowskie śluby Jana Kazimierza (1656), które nabożeństwu do Marii Panny nadały charakter kultu państwowego, oraz konstytucja antyariańska z 1658 roku.

O ile pierwsze wydarzenie miało znaczenie symboliczne, o tyle prawo przeciw arianom zaczęto szybko rozciągać na ewangelików. Rozpoczęła się epoka ich faktycznej i prawnej dyskryminacji, która trwać miała aż po rok 1775, czyli jeszcze po pierwszym rozbiorze Rzeczypospolitej.

Na początku działania Kościoła katolickiego miały na celu ograniczenie liczby czynnych kościołów ewangelickich oraz utrudnienie swobody pracy duszpasterskiej. Głównym celem tych działań stały się polskie zbory ewangelickie w Małopolsce i Wielkopolsce. Na Litwie bowiem lepsza sytuacja prawna i majątkowa ewangelików ograniczała nieco skuteczność zabiegów katolickich.

Aby móc zastosować ustawodawstwo antyariańskie w stosunku do ewangelików, stworzono i posługiwano się – szczególnie w Małopolsce – pojęciem kalwinoarianizmu. Już w1658 roku podniesiono przeciw ewangelikom reformowanym zarzut propagowania arianizmu, nazywając ich „wyznawcami zaraźliwej i obrzydliwej sekty ariańskiej, czyli kalwińskiej". To utożsamienie mogło być – wbrew oczywistej różnicy konfesyjnej – niebezpieczne, bo jak stwierdził synod małopolski w 1676 roku: „Tymi czasy potwarzy na Kościół nasz ab adversa parte [tzn. ze strony katolickiej] bardzo się zagęściły z przyczyny tej, że o sentencie [zasadach wiary] naszej adversa pars nie wie, a nostrates [tu: ewangelicy] też .onej nie wszyscy mają ad manus [pod ręką]."

Oskarżenia formułowane na tej podstawie nie mogły jednak – wobec ich oczywistej, nawet dla katolickich sędziów, bezsensowności – zagrozić istnieniu Jednot reformowanych, utrudniały tylko ich funkcjonowanie przez wikłanie duchownych i świeckich patronów zborów w przeciągające się i kosztowne procesy sądowe, które zwykle kończyły się ugodami, a wyroki skazujące zapadały tylko wtedy, gdy udało się udowodnić przyjmowanie do parafii ewangelicko – reformowanej arian, co było zakazane.

SYTUACJA POGORSZYŁA SIĘ ZNACZNIE PO 1668 ROKU,

kiedy to konstytucję sejmową przeciw apostazji zaczęto wykorzystywać przeciw duszpasterstwu ewangelickiemu. Oskarżenia, których ostatecznym celem było doprowadzenie do zamknięcia kościołów i usunięcia duchownych ewangelickich, formułowano na podstawie prawa z 1668 roku tak, ze każde działanie duchownego protestanckiego poza obrębem murów kościelnych (nabożeństwa, śluby, chrzty, nawet pogrzeby) uważano za nakłanianie do zakazanej apostazji. Noszenie przez pastorów togi czy przeprowadzanie remontu kościoła też uznawano za przygotowania do szerzenia poglądów mających skłaniać do konwersji z katolicyzmu. Karano za to zamykaniem i burzeniem kościołów, co zwykle stawało się początkiem końca działania zboru, który pozbawiony świątyni i duchownego ulegał rozproszeniu.

Sądy szlacheckie – do których kierowano takie oskarżenia przeciw duchownym, ale głównie przeciwko szlacheckim patronom zborów – przez dłuższy czas skłonne były odrzucać zarzuty jaskrawo pozbawione podstaw. Jednak w 1692 roku zapadł w trybunale koronnym

PRECEDENSOWY WYROK

zakazujący nabożeństw ewangelickich poza kościołami. Z czasem poszerzono interpretację tego orzeczenia i zakaz rozciągnięto na wszystkie czynności duchownych, obejmując nim śluby, chrzty i pogrzeby, które to uroczystości, wobec niewielkiej już wtedy liczby kościołów i przy dużych między nimi odległościach, odbywały się często po domach, dworach i na prywatnych cmentarzach. Wystąpiła także tendencja do pozbawiania księży ewangelickich uprawnień duchownych, gwarantowanych im w konstytucji z 1632 roku, oraz próby poddania ich pod jurysdykcję i nadzór biskupów katolickich. Jaskrawym tego przykładem był wyrok z 1692 roku, na mocy którego pod nadzór biskupa krakowskiego oddano pastora reformowanego za utrzymywanie kontaktów ze współwyznawcami w Anglii, Holandii i Niemczech, co też uznano za przestępstwo.

Jednocześnie od początku XVIII wieku domagano się, aby ewangelicy z Korony wnosili do kas proboszczów katolickich opłaty, tzw.jura stolae, za czynności duchowne – chrzty, pogrzeby, śluby – dokonywane przez pastorów na terenie swoich parafii. Od mieszczan ewangelickich żądano nawet udziału w katolickich ceremoniach kościelnych, np. w procesjach, i uczęszczania w niedziele na msze, od czego jednak mogli się wykupić.

Wojna północna na początku XVIII wieku przyniosła dalszy wzrost niechęci do niekatolików i

WYRAŹNY PRZYPŁYW KSENOFOBII.

Efektem była konstytucja sejmu z 1717 roku zabraniająca budowy nowych kościołów ewangelickich w dobrach prywatnych i nakazująca zburzenie tych, które powstały po 1674 roku. Szczególnie dotkliwy cios wymierzono w ten sposób zborom luterańskim w Wielkopolsce, gdzie napływający z Niemiec osadnicy zakładali za zgodą właścicieli ziemskich parafie i budowali kościoły, także w tych trudnych dla protestantów latach. Ograniczenia mniej dotknęły Małopolskę, gdzie nowe parafie nie powstawały, i Litwę, gdzie nadal działały one pod opieką prawa i miały zwykle starą metrykę.

Konstytucja z 1717 roku zakazywała ponadto nabożeństw poza kościołami powstałymi przed 1674 rokiem i dopuszczała tylko prywatny kult domowy, jednak bez śpiewu i kazań, a więc w praktyce ograniczony do cichej modlitwy i lektury Biblii. Dla szlachty ewangelickiej szczególnie niekorzystny był sformułowany wtedy zakaz wydawania jej nadań i dokumentów królewskich, jeśli konkurentem do łask – a więc dóbr i urzędów – był katolik. Miało to na celu odsunięcie protestantów od dochodowych starostw i honorowych urzędów, do których zawsze znaleźć można było katolickiego pretendenta.

Po 1717 roku kontynuowano też starania, aby niekatolików w Koronie podporządkować, w zakresie prawa cywilnego, jurysdykcji duchowieństwa katolickiego. W 1723 roku nuncjatura papieska wydała wyrok orzekający, iż śluby udzielone przez duchownych ewangelickich są nieważne. Nie miało to jeszcze mocy prawnej, ale już w 1725 roku biskup krakowski, Felicjan Szaniawski, opublikował edykt, w którym domagał się od protestantów w swej diecezji nie tylko płacenia proboszczom katolickim za czynności dokonywane przez duchownych ewangelickich, ale także zawierania małżeństw w kościołach katolickich. O ile wiadomo, rozporządzenie to, wskutek słabości Jednoty Małopolskiej, było częściowo realizowane, podobnie jak godzono się na poddanie zborów nadzorowi katolickich wizytatorów.

Kontynuowano też politykę ograniczeń praw politycznych szlachty protestanckiej, którą przestano w tej epoce traktować na równi ze szlachtą katolicką. Symboliczne znaczenie miał tu wyrok na luteranina, Zygmunta Unruga, skazanego w 1715 roku z oskarżenia sąsiada na banicję za posiadanie notatek, w których sędziowie dopatrzyli się bluźnierstwa. Wyrok został co prawda obalony, ale już w 1717 roku nastąpiły wyżej wspomniane ograniczenia prawne, a w roku 1718 usunięto z sejmu grodzieńskiego jedynego posła – ewangelika, kalwinistę Andrzeja Piotrowskiego. Wreszcie w latach 1733–36, na fali rosnącej ksenofobii, wprowadzono przepisy zakazujące dysydentom pełnienia urzędów państwowych, utrzymywania stosunków z zagranicą oraz organizowania zjazdów.

Ostatni zakaz skierowany był przeciwko synodom. Z kolei kontakty innowierców z zagranicą nabierały w XVIII wieku coraz większego znaczenia politycznego, co szczególnie ujawniło się przy okazji procesu po tumulcie toruńskim w 1724 roku, a następnie w latach 1766–68. Nie był to problem nowy – traktat podpisany w Oliwie w 1660 roku dawał prawo Szwecji, Anglii i Danii do obrony swobód protestantów polskich i litewskich. Jako pierwsi skorzystali z tego Szwedzi: poseł Klaudiusz Tott interweniował już w 1669 roku, a potem czynili to wielokrotnie inni dyplomaci, zachęcani często przez władze miast Prus Królewskich. Jednak w XVIII wieku (po roku 1724) praktyka ta przybrała charakter stałego mieszania się sąsiadów – szczególnie Rosji i Prus – w sprawy Rzeczypospolitej, przy czym problemy ewangelików stanowiły tu tylko pretekst. Próby uzyskania protekcji i pomocy zagranicznej budziły więc niechęć katolickich współobywateli i powodowały częściowe wyobcowanie szlachty. Ewangelickiej – szczególnie pomorskiej i wielkopolskiej – co w drugiej połowie XVIII wieku zaowocowało konfliktami i z czasem ułatwiło proces wynaradawiania się tych środowisk.

PO 1736 ROKU SYTUACJA USTABILIZOWAŁA SIĘ,

ale w sposób bardzo dla protestantów niekorzystny, szczególnie w Koronie (poza Prusami Królewskimi). W pracy Daniela Ernesta Jabłońskiego, superintendenta braci czeskich w Wielkopolsce, zatytułowanej Libellus supplex... (powstała ona po roku 1718, ale przedrukowywana była jeszcze w 1767), znajdujemy rejestr podstawowych pretensji niekatolików w Rzeczypospolitej. Domagali się oni przede wszystkim wolności kultu przez zniesienie ograniczeń w wykonywaniu czynności duchownych, remontowaniu oraz budowaniu świątyń. Inne postulaty adresowano do sądów: proszono o zaprzestanie wytaczania nieuzasadnionych oskarżeń i o równoprawne z katolikami traktowanie przed trybunałami, a także o zaniechanie sądowego prześladowania duchowieństwa i szkolnictwa ewangelickiego. Postulowano też zniesienie przymusowych opłat na rzecz plebanów katolickich, nadzoru ze strony katolickich biskupów, a także o zaniechanie używania nazwy „heretycy". W sferze praw politycznych domagano się dopuszczenia do sejmów, trybunałów i urzędów. Propozycje te, z pewnymi modyfikacjami, weszły do ustawodawstwa dopiero po 1768 roku, przy czym zaczęto je w praktyce realizować po roku 1775.

Nim jednak epoka stanisławowska przyniosła zmianę w stosunku społeczeństwa do niekatolików,

UPŁYNĘŁY DŁUGIE LATA,

w czasie których działalność zborów i życie religijne protestantów były bardzo ograniczone. Doprowadziło to do znacznego spadku liczby parafii oraz czynnych kościołów, a także do poważnego ograniczenia szkolnictwa (które np. w Małopolsce uległo likwidacji), a w rezultacie do wykształcenia się w społeczności polskich i litewskich ewangelików mentalności „oblężonej twierdzy", jako reakcji na postawy katolickiego otoczenia.

Można by tu podać dziesiątki przykładów naruszania prawa lub zupełnego bezprawia w stosunku do niekatolików. Źródła ewangelickie, ale także katolickie , zawierają liczne opisy nadużyć, zajazdów, burd, absurdalnych oskarżeń i skandalicznie stronniczych procesów, które kończyły się surowymi wyrokami. Niszczenie kościołów i cmentarzy, napastowanie duchownych, atakowanie pogrzebów, najścia na domy i dwory ewangelików, ingerencje w życie prywatne, nadzór lektury, a nawet gwałty i zabójstwa – wszystko to się zdarzało, ale nie miejsce tu na wyliczanie rejestru krzywd. Zamiast tego

WARTO PRZYJRZEĆ SIĘ MECHANIZMOM,

dzięki którym zbory ewangelickie w ogóle przetrwały (w bardzo małej, co prawda, liczbie) do czasów powrotu tolerancji. Lektura źródeł ewangelickich i akt sądowych nasuwa bowiem wniosek, iż Rzeczpospolita końca XVII i w XVII wieku stała się krajem, w którym egzystencja protestantów była bardzo trudna, jeśli nie niemożliwa. A przecież w pierwszej połowie XVIII wieku trwało osadnictwo ewangelickie w Wielkopolsce, powstawały nowe parafie i kościoły, nawet w Warszawie – stolicy nie tolerującego obecności ewangelików Mazowsza – na początku XVIII wieku półoficjalnie działały zbory i rosła liczba ich członków.

Mimo zakazów i procesów odbywały się synody, także generalne (te, co prawda, w Prusach Królewskich i, dla bezpieczeństwa, bez rozgłosu), a na niektórych sejmikach szlachta ewangelicka nadal zachowywała wpływy. Nie było wprawdzie senatorów – niekatolików, niemniej do senatu wchodzili ludzie, którzy nie próbowali udawać, że dokonana konwersja na katolicyzm była fikcją (np. Teodor Orzechowski, kasztelan małogoski, 1729), a nawet utrzymywali dalej nadwornych kaznodziejów i wychowywali potomstwo w wyznaniu ewangelickim (Jan Szretter, kasztelan inflancki, 1718). Reformowani, szczególnie litewscy, nosili tytuły ziemskie, posiadali starostwa, zostawali dygnitarzami państwowymi, jak Gedeon Michał Frąckiewicz – Radzimiński, chorąży nadworny litewski, Stefan Olędzki, koniuszy lit., Kazimierz Siennicki, miecznik oraz generał artylerii lit., Krzysztof Potocki, podczaszy lit., Jakub Grużewski, kuchmistrz lit., Abraham Gołuchowski, podkoniuszy lit. W czasach najtrudniejszych, za panowania Augusta II, jedną z najbardziej wpływowych osobistości był koniuszy lit. i generał artylerii kor. Jakub Henryk Flemming, pierwszy minister i feldmarszałek saski – luteranin. W wojsku koronnym roiło się od wyższych i niższych oficerów obu wyznań ewangelickich, a dwaj z nich (Jan Jerzy i Paweł Grabowscy) osiągnęli – co prawda już za panowania Stanisława Augusta – najwyższe stopnie generalskie i stanowiska dowódcze.

Z epoki najgwałtowniejszych restrykcji antyewangelickich zachowały się wzmianki o bardzo niepokornych, niemal prowokacyjnych zachowaniach członków prześladowanych wspólnot. I tak na przykład kalwinista Stanisław Witkowski, adwokat trybunalski, skazany został na śmierć w 1658 r. (z natychmiastową zamianą kary na rok więzienia) za to, że nie uklęknął wraz z sędziami i całą salą, gdy do izby sądowej w Lublinie dobiegł z ulicy dźwięk dzwonka oznajmujący księdza podążającego do chorego z komunią. Nie wiadomo, ile podobnych zachowań, świadczących o poczuciu pewności siebie niekatolików, umknęło uwadze prawowiernego wymiaru sprawiedliwości...

Powyższe postawy i fakty dają się

TŁUMACZYĆ NA PARĘ SPOSOBÓW.

Przede wszystkim tym, że w źródłach ewangelickich występuje zrozumiała tendencja do zagęszczania obrazu prześladowań, co wręcz karykaturalną formę przybierało w czasopismach niemieckich. Nie znając prawa polskiego traktowały one dosłownie dekrety sądowe i donosiły ze zgrozą o wyrokach śmierci na ewangelikach, podczas gdy chodziło o nic nie znaczące, zapadające zaocznie i w pierwszej instancji, kary kondemnat oraz banicji, z których skazani (a sędziowie) niewiele sobie robili.

Kolejnym wytłumaczeniem względnej w praktyce swobody kultu i działalności dysydentów był bezwład egzekucyjny staropolskiego wymiaru sprawiedliwości. Oskarżenia przeciwko zborom i duchownym wnoszono nie z inicjatywy władz państwowych, ale najczęściej reprezentantów Kościoła katolickiego. Rozpocząć proces było łatwo, jednak prawo polskie dopuszczało liczne odwołania, a praktyka działania władz powodowała, że wprowadzenie w życie nawet ostatecznego i niepodważalnego wyroku było trudne. Niechęć starostów lokalnych do egzekwowania wyroków wynikała często z więzi łączących ich z sąsiadami – ewangelikami. Różnica konfesji nie musiała odgrywać decydującej roli w stosunkach pomiędzy szlachtą w XVIII wieku.

Znakomicie ilustrująca ten mechanizm historia wydarzyła się w 1687 roku w Małopolsce. Trybunał lubelski nakazał nieodwołalnie zburzenie ewangelicko – reformowanego gimnazjum w Szczepanowicach nad Dunajcem, ale nikt nie kwapił się z wykonaniem dekretu. Zatem miejscowy pleban ksiądz Łowczowski zażądał wreszcie od urzędu grodzkiego w Nowym Mieście Korczynie zburzenia szkoły. Podstarości Bartłomiej Rojowski długo się do tego zabierał, ale kiedy przybył do Szczepanowie na wesele ewangelickie, musiał w końcu zaspokoić żądania katolickiego księdza. Gdy jednak obecny przy rozbiórce gimnazjum ksiądz Łowczowski domagał się zniszczenia jeszcze innych budynków, zniecierpliwiony urzędnik grodzki publicznie zwymyślał plebana i udał się na obiad do domu duchownego reformowanego. Całe zajście skończyło się nowym pozwem: katolicki duchowny oskarżał katolickiego urzędnika o obrazę, popieranie „heretyków", a nawet o sabotowanie dekretu sądowego. W pozwie stwierdzono, że Rojowski

ZAMIAST SZKOŁY KAZAŁ ZNISZCZYĆ JAKIŚ STARY CHLEW.

Podobne wypadki zdarzały się nie tylko w Szczepanowicach (gdzie próby zburzenia kościoła odpierali zbrojnie patroni zboru, Chrząstowscy, na czele chłopstwa i mieszczan – ewangelików z Tarnowa), ale wszędzie tam w Rzeczypospolitej, gdzie protestancka szlachta i mieszczanie utrzymywali prywatne stosunki z przedstawicielami władz. Nie bez znaczenia były także pieniądze – akta pełne są wzmianek o zbiórkach na obronę parafii ewangelickich – i sądzić można, że część tych sum trafiała do kieszeni urzędników czy nawet duchownych katolickich, skutecznie osłabiając ich zapał w tępieniu „herezji".

Popieranie napływu protestantów mogło mieć też głębszy aspekt ekonomiczny. Już w pierwszej połowie XVIII wieku podnosiły się głosy propagujące osadnictwo ewangelickie i wykazujące płynące z tego pożytki. Znane są przykłady katolickich ziemian, którzy rozpocząwszy w swych dobrach kolonizację, zezwalali na zakładanie zborów i budowę kościołów, co wywoływało konflikty z klerem katolickim.

ROLNICZA KOLONIZACJA W WIELKOPOLSCE

oraz sprowadzanie cudzoziemców – ewangelików do pracy w manufakturach powiększało liczebność niekatolickiej populacji, zmieniając zarazem charakter zborów, dotąd zdominowanych przez szlachtę polską i litewską. Na początku II połowy XVIII wieku coraz większą rolę we wspólnotach tych zaczęli odgrywać zasobni mieszczanie: bankierzy, kupcy, przedsiębiorcy, rzemieślnicy. W wyniku tego procesu zarysował się konflikt szlachecko – mieszczański, który szczególnie ostro przebiegał, już za czasów Stanisława Augusta, w Warszawie, w zborze luterańskim.

Wpływy ewangelickich dygnitarzy i zamożnej szlachty, dobre stosunki z władzami lub

PO PROSTU PIENIĄDZE

dostarczane przez mieszczan łagodziły katolicką nietolerancję. Ostrze antyprotestanckich rozporządzeń w pewnym stopniu stępił też bałagan prawny i administracyjny, charakterystyczny dla stosunków w Rzeczypospolitej nie tylko w XVII wieku. Trzeba również pamiętać, że nie całe duchowieństwo katolickie uznawało za swe główne zadanie walkę z innowiercami. Choć bywali w XVIII wieku biskupi słynący z gorliwości na tym polu, jak biskup krakowski Felicjan Szaniawski, dwaj biskupi poznańscy: Bartłomiej Tarło i Krzysztof Szembek, przede wszystkim zaś biskup łucki Stefan Rupniowski, konwertyta, który odznaczył się niechlubnie atakami na zbór w Węgrowie i prześladowaniami własnej rodziny, która pozostała wierna konfesji reformowanej, to jednak obok tych gorliwców zasiadali w ówczesnym episkopacie ludzie obojętni lub nie pozbawieni odruchów tolerancji. Podobnie było wśród niższego duchowieństwa – zazwyczaj plebani parafii katolickiej sąsiadującej z ewangelicką przedkładali dobrosąsiedzkie z nią stosunki nad kłopotliwe spory i procesy. Znane są przykłady nagan i ponagleń udzielanych biskupom przez nuncjaturę papieską, a przez nich proboszczom ociągającym się ze zwalczaniem dysydentów na obszarze swej parafii.

Nie wiemy, w jakim stopniu postawy te wynikały z odruchów tolerancji dla „błędów i słabości" sąsiadów i znajomych, w jakim zaś z normalnej skłonności do „świętego spokoju". W każdym razie mechanizm ten okazał się ważnym czynnikiem warunkującym działanie i przetrwanie społeczności ewangelickich w tamtej epoce. Zresztą gorliwość proboszczów podejrzanie szybko łagodniała wobec skłonności innowierców do zawierania ugód i płacenia grzywien. Złośliwe (zapewne) plotki pomawiały nawet niektórych hierarchów o to, że przez wytaczanie procesów patronom zborów usiłują zaspokoić swe potrzeby finansowe. Pogłoski takie krążyły nawet o biskupie krakowskim Kajetanie Sołtyku, najbardziej może w XVIII wieku znanym przeciwniku dysydentów, który ograniczał, jak mógł, działalność duchownych ewangelickich w swej diecezji, ale jednocześnie łatwo odstępował od oskarżeń. W źródłach znajdujemy wzmianki o istnieniu zwyczajowej taryfy opłat wnoszonych przez patronów Jednoty Małopolskiej do kasy kurii w zamian za poniechanie oskarżeń, dochodzeń i procesów.

Wszystkie te czynniki osłabiały ostrość akcji antyprotestanckiej w XVIII wieku i – jak już powiedzieliśmy – umożliwiły przetrwanie zborom. Choć wprawdzie ich liczba znacznie zmalała w porównaniu z początkiem XVII wieku (szczególnie w Małopolsce i Wielkopolsce), to jednak nie wyłącznie w wyniku prześladowań. Za ten stan ponosi również winę

SŁABOŚĆ POLSKIEJ REFORMACJI,

której szlachecki charakter sprawiał, że dość łatwo poddawała się naciskom. Wiele parafii upadło z winy samych ich członków, bez specjalnych restrykcji z zewnątrz. Z drugiej zaś strony w tym samym XVIII wieku, zwłaszcza na Litwie, dało się zaobserwować zjawisko wzmacniania się społeczności reformowanej w reakcji na nacisk zewnętrzny. O ile Jednota Małopolska uległa wtedy właściwie likwidacji (ostały się tylko pojedyncze zbory), a ewangelicyzm w Wielkopolsce zasilany był przez imigrantów, o tyle Jednota Litewska zareagowała na trudności zwarciem szeregów i mobilizacją, dzięki czemu w II połowie XVIII i w XIX wieku nastąpił rozwój niektórych dziedzin życia kościelnego.

Na zakończenie warto przez chwilę zastanowić się

NAD PRZYCZYNAMI NIETOLERANCJI

w Rzeczypospolitej w XVII i XVIII wieku. Zjawisko to, nie będąc szczególną osobliwością na tle europejskim, narastało i rozwijało się u nas w epoce, gdy na kontynencie budziły się już prądy przeciwne – oświeceniowe i tolerancyjne. Czy zatem odejście pod tym względem od Europy nie było – paradoksalnie – skutkiem ostatecznego uformowania się w XVII – wiecznej Rzeczypospolitej kultury polskiej w jej sarmacko – katolickiej wersji?

Dopóki w państwie przejawiała się różnorodność kulturowa, ludnościowa, językowa i obyczajowa, nie dziwiły także odrębności wyznaniowe, próba zaś ich likwidacji mogła się okazać niebezpieczna, o czym świadczyły przykłady innych państw europejskich. W miarę jednak, jak następowało kulturowe ujednolicanie się szlachty oraz ograniczanie żywotności języków i obyczajów niepolskich do warstw plebejskich na wschodnich i zachodnich kresach państwa, dążenie do jednolitości objęło także – a może nawet głównie – sferę wyznaniową. Wewnętrzna słabość i podziały wśród niekatolików sprawiły z kolei, że tendencje uniformistyczne przestały być w II połowie XVII wieku odczuwane jako zagrożenie dla państwa, a w XVIII wieku zrodziło się nawet przekonanie, że nie tylko równouprawnienie, ale nawet tolerowanie inaczej wierzących jest dla państwa niebezpieczne. Innowiercy zaczęli być postrzegani jako swego rodzaju „piąta kolumna" agresywnych/otaczających „niewinną Rzeczpospolitą" sąsiadów protestanckich i prawosławnych.

To właśnie w tamtej epoce począł się kształtować nieszczęsny, a żywotny do dziś pogląd, utożsamiający patriotyzm z katolicyzmem, a ten z kolei z polskością. Ma on swe korzenie w czasach nietolerancji wyznaniowej pierwszej połowy XVIII wieku. Kiedy zaś w XIX stuleciu, w dobie rozbiorów, został ostatecznie społecznie zaakceptowany, przyczynił się o wiele bardziej niż prześladowania i dyskryminacje do procesu odchodzenia od ewangelicyzmu tej szlachty polskiej i litewskiej, która w XVI wieku znalazła „szczere Słowo Boże" w Kościołach reformowanych

1 luterańskich. Do przechodzenia na katolicyzm skłaniały teraz motywy patriotyczne, symboliczna afirmacja zagrożonej polskości, utożsamianej z katolicyzmem, szczególnie pod pruskimi i rosyjskimi rządami. Jednocześnie jednak rozwijał się inny, bardzo charakterystyczny proces polonizacji licznych potomków imigrantów z krajów protestanckich. Pozostając zazwyczaj wierni swoim konfesjom, asymilowali się językowo i kulturowo, przejmując w społecznościach protestanckich rolę spełnianą w poprzedniej epoce przez ewangelickie ziemiaństwo polskie.

Dr Wojciech Kriegseisen
[Instytut Historii PAN, Warszawa]