Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3/2018, s. 5

Jaroslaw Swiderski (fot. Ewa Jozwiak)Lubimy różne jubileusze. Lubimy wyciągać wnioski z wydarzeń przeżytych osobiście lub znanych nam z emocjonujących relacji. Niestety nie jest to czynnością łatwą, szczególnie dziś, gdy jako naród szczególnie jesteśmy skłonni do sporów i ciągle zaostrzającej się wymiany przeciwnych poglądów. Jak więc odnaleźć wspólną płaszczyznę dla obchodzonego jubileuszu i dla uzyskania z niego liczących się pożytków? Uważam, że jedyną drogą do tego jest umiejętna analiza życiorysów ludzi, których czyny tworzyły jak najwięcej dobra, a jak najmniej zła.

Niedawno przeczytałem artykuł w „Gazecie Lekarskiej” poświęcony 70. rocznicy pierwszego polskiego artykułu o mukowiscydozie autorstwa prof. Zofii Lejmbach. Miałem zaszczyt znać ją osobiście i nawet po jej śmierci przeżyłem związane z nią zdarzenie, które pozostawiło dotąd ślad w mojej psychice. A może to właśnie jest szukany wzorzec? Zofia Lejmbach już jako nastolatka działała bardzo aktywnie w podziemnej Polskiej Organizacji Wojskowej, a w czasie wojny z bolszewikami wyprowadziła przez linię frontu grupę okrążonych polskich żołnierzy, za co została odznaczona Krzyżem Niepodległości z Mieczami. Bezpośrednio po wojnie ukończyła w Warszawie medycynę specjalizując się w położnictwie, a potem w pediatrii. Rodzina jej pozostała poza granicami wschodnimi odrodzonej Rzeczypospolitej, więc w czasie studiów utrzymywała się sama, pracując w drukarni. Jako młoda lekarka została zatrudniona w okolicach Baranowicz, a następnie w Warszawie, gdzie dała się poznać jako lekarz dzieci podmiejskiej biedoty.

Po wybuchu drugiej wojny światowej organizowała medyczną obsługę konspiratorów, a dodatkowo ukrywała w swoim mieszkaniu ubogą żydowską rodzinę. W powstaniu kierowała (jako dr Róża) znaczną częścią powstańczej służby zdrowia, a bezpośrednio po wojnie i wyleczeniu odniesionej w czasie powstania rany została ordynatorem szpitala przy ul. Działdowskiej, a potem adiunktem w stołecznej Akademii Medycznej, w organizacji której brała bardzo aktywny udział. Nadal uważana była za lekarkę biedoty, i to nie tylko warszawskiej, a pracę naukową i organizacyjną łączyła z działalnością w warszawskiej parafii ewangelicko-reformowanej, gdzie stała się twórcą bardzo sprawnie działającej diakonii. W 1959 r. Zofia Lejmbach otrzymała tytuł profesora medycyny, w latach 1962–1965 była prorektorem Akademii Medycznej w Warszawie, a jednocześnie jako pierwsza kobieta w Polsce (i prawdopodobnie w Europie) została wybrana na zwierzchnika społeczności religijnej – prezesa Konsystorza Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Polsce. W 1971 r. , w wieku 70 lat, przeszła na emeryturę, ale nie przestała działać społecznie i nie przestała być, jak ją popularnie nazywano, „lekarzem biednych dzieci”. Zmarła w 1995 r. w wieku 94 lat.

Parę lat później przechodząc wieczorem koło naszego kościoła usłyszałem rozmowę dwóch starszych pań ubranych w charakterystyczne „mohery”. Jedna z nich wyraziła się dosyć pogardliwie o mijanym budynku jako o „kościele niemieckim”, ale druga zatrzymała się na chwilę i odparła: „To nie jest kościół niemiecki. Ja tam byłam. To jest kościół naszej pani doktor Zofii”.

Co Wy na to, Drodzy Czytelnicy? Czy możemy uznać prof. Zofię Lejmbach za postać dobrze reprezentującą najlepsze cechy mijającego stulecia? Czy chcielibyśmy mieć dziś jak najwięcej takich postaci wśród nas?

* * * * *

Jarosław Świderski – profesor elektronik, Instytut Technologii Elektronowej

 

Na zdjęciu autor felietonu (fot. Ewa Jóźwiak)