Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 5/1990

CO WY NA TO?

Zaścianek jest bardzo dobrym miejscem do załatwiania wewnętrznych spraw jego mieszkańców. Choćby jednak były to sprawy dla nich bardzo ważne, o życiowym wręcz znaczeniu, pozostają zawsze sprawami zaścianka. Musi wyjść poza jego opłotki ten, kto chce zobaczyć szerszy horyzont.
Data 4 czerwca 1989, dzień wyborów do Sejmu i Senatu, wyznacza granicę, od której zaczyna się proces gwałtownych zmian w krajobrazie, nie tylko politycznym, naszego kraju. Znaleźliśmy się w zupełnie innej epoce historycznej. I tak, na przykład, jeżeli minister spraw zagranicznych mówi z trybuny sejmowej, że Polska jest krajem niepodległym, to jego słowa znaczą dziś co innego niż takie same słowa wypowiadane w tym samym miejscu przez jego poprzedników. Już samo to stwierdzenie ilustruje skalę zaszłych zmian, choć różnica nie sprowadza się oczywiście do zmiany znaczenia słów. Przeżywamy wielkie trzęsienie ziemi, a ruchy tektoniczne zmieniają cały krajobraz.
Tymczasem przysłuchując się różnym opiniom wypowiadanym przez niektórych członków społeczności ewangelickich (czy w ogóle – mniejszości wyznaniowych) odnosi się wrażenie, jak gdyby w środowiskach tych zadomowiła się mentalność zaściankowa, przeniknięta obawą o własny interes, ograniczona wąskim, wybiórczym widzeniem spraw i zjawisk, skupiająca uwagę na ich ubocznych przejawach, które przesłaniają szerszy wymiar zdarzeń. Natychmiast, wręcz alergicznie, reaguje się na sutannę katolickiego księdza pokazującego się w telewizji, na wizytę Prymasa, ks. kard. J. Glempa, w Parlamencie, itp. Niektórzy gotowi są zaraz do wysnuwania daleko idących wniosków i wietrzą w tym niebezpieczeństwa zagrażające ewangelikom. Gdy jakiś ewangelik, kandydat na posła, przegra wybory, przyczynę tej porażki upatruje się w jego ewangelicyzmie, a nie w oczywistym fakcie, że swoją działalność polityczną związał z niewiarygodną organizacją, np. z Unią Chrześcijańsko-Społeczną (dawne ChSS). Gdy jakieś dziecko z powodu swego ewangelickiego wyznania znosi w szkole przykrości wywołane przez głupiego nauczyciela, sprawa urasta do rangi problemu powszechnego. Jeżeli Lech Wałęsa pomiesza wyznanie z narodowością, wypomina mu się to bez końca, wielu czuje się osobiście obrażonych i upatruje w tym niemal spisek uknuty przeciw ewangelikom. Słyszy się nawet głosy, że nowy porządek życia publicznego zagraża ewangelicyzmowi, więc trzeba się bronić przed tym niebezpieczeństwem.
Można zrozumieć te nerwicowe reakcje i kompleksy, jeśli się weźmie pod uwagę niewygasłą pamięć o doznanych kiedyś krzywdach, o animozjach i wyznaniowej dyskryminacji, a ponadto jeśli ma się świadomość konfliktu zachodzącego między małą liczbą i niewielkim społecznym znaczeniem środowisk ewangelickich, a ich dużymi ambicjami i roszczeniami.
Najlepszym lekarstwem, żeby się z nerwicowych reakcji wyleczyć, jest wyjście poza opłotki zaścianka i rozejrzenie się po okolicy. Okaże się wtedy, że z tamtej strony świat wygląda zupełnie inaczej. Da się wtedy, na przykład, zauważyć, że w „Wiadomościach” telewizyjnych pokazano fragmenty prawosławnego nabożeństwa, że z tej czy Innej okazji pojawił się na ekranach telewizorów biskup ewangelicko-reformowany, że redakcja radiowych programów katolickich przeznaczony dla siebie czas antenowy odstąpiła z własnej inicjatywy metropolicie prawosławnemu i pastorowi ewangelicko-reformowanemu, aby wygłosili przez radio poselstwo wielkanocne (bardzo sympatyczny gest ekumeniczny!), że list Lecha Wałęsy, skierowany do mniejszości wyznaniowych i narodowych, oprócz wspomnianego lapsusu zawiera bardzo ważne treści kształtujące świadomość ogółu obywateli o społeczeństwie wielowarstwowym, którego różnorodność stanowi czynnik wzbogacający, że w Senacie zasiadają również ewangelicy – itd., itd.
Po wyjściu z zaścianka nie tylko na nasze własne sprawy spojrzymy z innej perspektywy i dostrzeżemy ich właściwy wymiar, ale również odkryjemy istnienie wielu rzeczy o naprawdę doniosłym znaczeniu. Rozgrywają się w tej chwili sprawy podstawowe dla kraju, społeczeństwa i państwa. O nasze to sprawy chodzi. Nie odcinajmy się więc sami od pnia obywatelskiego, nie właźmy do okopów, bo nie znajdujemy się w oblężonej twierdzy.