Drukuj

Nr 6/1990

CO WY NA TO?

Ze zdziwieniem, zaskoczeniem, a nawet niepokojem przyjęte zostało stanowisko Episkopatu w sprawie wprowadzenia nauki religii do szkół państwowych i dokonania odpowiedniego zapisu w konstytucji. Negatywne reakcje dały znać o sobie nie tylko wśród wyznawców Kościołów mniejszościowych.

Wiadomo, że Polacy są w przytłaczającej większości katolikami. Czy ma to jednocześnie oznaczać, że i państwo polskie jest katolickie? Czy w sprawach i dokonania odpowiedniego zapisu w konstytucji. Negatywne reakcje powinno kłaść tamy dominacji jednego wyznania nad innymi właśnie dlatego, że przytłaczająca większość obywateli jest wyznawcami jednego tylko Kościoła? Wszakże państwo musi chronić prawa również mniejszości (w tym i wyznaniowych), a także jednostek, tak aby każdy obywatel czuł się w Polsce u siebie i żeby nikt nie był dyskryminowany lub ledwo tolerowany jako „odmieniec”. Nasze państwo musi dbać o to, aby obywatele wzajemnie szanowali swoje odmienne przekonania i ze zrozumieniem odnosili się do przejawów tej odmienności.

Z punktu widzenia interesów Kościoła katolickiego moment ogłoszenia przez Episkopat stanowiska w omawianej sprawie został wybrany bardzo precyzyjnie, ale z punktu widzenia interesu społecznego, państwowego – trudno o chwilę gorszą. Istnieją uzasadnione obawy, że propozycja ta wywoła fatalne reperkusje. Znajdujemy się w okresie przebudowy struktur państwowych, na wszystkich płaszczyznach trwa bardzo bolesny, newralgiczny proces zrzucania starych, narzuconych form i gorączkowego poszukiwania nowych. Towarzyszą temu napięcia i namiętne spory, ciągle rodzą się konflikty, a dążenia do załatwiania partykularnych interesów (jak w przypadku majowych strajków na kolejach) mogą cały kraj cofnąć do punktu wyjścia. Dodawanie więc jeszcze jednego elementu do zarzewia konfliktów jest w najwyższym stopniu niefortunne. Prawda, że mamy wiele bardzo poważnych, życiowych problemów, jak ubożenie rodzin, nawet zagrożenie bytu, czego wielu nie bez powodu się obawia, to jednak ta sprawa niesie za sobą wyjątkowo duży ładunek emocjonalny, którego lekceważyć nie należy. Kościół jest powołany do tego, aby rozładowywać konflikty i prowadzić do pojednania, a nie do antagonizowania ludzi.

Zwolennicy lekcji religii w szkołach przytoczą zapewne tysiąc i jeden pięknie brzmiących argumentów w rodzaju tego, że na religii dzieci nie nauczą się przecież niczego złego, że społeczeństwo trzeba wychowywać w zasadach moralnych itd. Nie biorą oni wszakże pod uwagę, że wprowadzenie w życie tego projektu, wbrew pozorom, najbardziej zaszkodzi dzieciom katolickim i samemu Kościołowi. Powie ktoś: co to was obchodzi? Nie wasza to sprawa! Owszem. Obchodzi nas i nasza to sprawa. Po pierwsze dlatego, że chodzi o szkoły i o wychowanie dzieci w naszym kraju, a nam zależy naprawdę, aby do serc i umysłów młodzieży znalazły drogę wartości prawdziwie chrześcijańskie. Po drugie, od czasu przyjęcia się w Kościele chrześcijańskim nurtu ekumenicznego, nie stoimy już, ewangelicy i katolicy, po dwóch wrogich stronach barykady. To, co się dzieje, w jednym Kościele, wywiera wpływ na drugi. Uczynienie z religii przedmiotu szkolnego blokuje proces przyswajania sobie przez młodzież duchowych wartości chrześcijańskich, bo, jak to ujął ktoś lapidarnie, „nauka religii stanie się taką samą nudną piłą, jak reszta szkolnej wiedzy”.

Starsze pokolenie doskonale pamięta, że lekcje religii bywały zbyt często źródłem konfliktów i przyczyną dyskryminacji, ciężko przeżywanej i przez dzieci niekatolickie, i przez ich rodziców. Jest rzeczą oczywistą, że i teraz nasze środowisko zapłaci wysoką cenę, jeśli zostanie podjęta ta niefortunna decyzja. Niemniej jednak będziemy zdecydowanie bronić wszystkich, których mogłaby ona dotknąć, będziemy energicznie protestować przeciwko wszelkiej dyskryminacji.