Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9/1990

CO WY NA TO?

Niektórzy chrześcijanie przekraczają dopuszczalne granice angażując chrześcijaństwo i Kościół do spraw politycznych w taki sposób, który nie licuje z jego posłannictwem. W ich rękach chrześcijańska nauka staje się czymś w rodzaju ideologii mającej wesprzeć działalność partyjną. Takie postawy i zachowania w naszym środowisku wyznaniowym budzą głęboki niepokój i sprzeciw, w czym – jak się okazuje – nie jesteśmy odosobnieni. Takie same bowiem odczucia wyrażają poważne środowiska katolików świeckich i duchownych, ludzi, którzy osobiście przyczynili się do rozpadu formacji komunistycznej w naszym kraju.

Oto w warszawskim Klubie Inteligencji Katolickiej odbyło się zebranie, podczas którego poruszono wiele ważnych spraw dotyczących narodu, państwa i Kościoła. I tak, ks. Bronisław Dembowski mówił: „Przymiotniki »chrześcijański« i »katolicki« są właściwe dla stowarzyszeń typu formacyjnego, które chcą inspirować się Ewangelią i nauką Kościoła, a nie chcą korzystać ze społecznej siły chrześcijaństwa w Polsce dla celów, które z Ewangelii i nauki Kościoła nie wynikają. Przymiotnik »narodowy« czy »polski« winien być używany w takim znaczeniu, aby w stowarzyszeniu posługującym się w swojej nazwie owym przymiotnikiem było miejsce dla wszystkich obywateli polskich uznających określony zespół wartości moralnych, a nie tylko dla Polaków. [...] Katolicka nauka społeczna nie jest trzecią drogą obok kapitalizmu i komunizmu, lecz jest oceną moralną każdej propozycji, opartą na słowach Pisma Świętego i na doświadczeniu wieków. Chęć, żeby wykorzystać tę siłę, którą jest chrześcijaństwo, jest na pewno bardzo wielką pokusą. Ja bym tęsknił raczej do tego, żeby ludzie inspirowali się chrześcijaństwem w tworzeniu programów politycznych, a już niekoniecznie używali tego imienia nadaremno”.

Kropkę nad „i” postawiła Halina Bortnowska: „Słowo »chrześcijański« stoi w przededniu licznych aktów porwania, użycia do tego, by przy jego pomocy uzyskać jakiś wpływ, zawłaszczyć jakiś kapitał społeczny”.

Andrzej Wielowieyski z kolei poruszył kwestię wzajemnych stosunków między większością a mniejszością: „Demokracja mogła powstać i rozwijać się w niektórych krajach naszego kręgu cywilizacyjnego tylko dlatego, że oparła się na pewnych wartościach religijnych. Sam układ, iż większość nie zniszczy mniejszości, że mniejszość i nie spiskuje, i nie wysadza w powietrze większości, jest układem wzajemnego szacunku, który nie mógł być zbudowany tylko na zasadzie zwykłej kalkulacji zysków i strat Powstał, ugruntował się, jakoś wytrzymał próbę czasu, bo opierał się na wartościach zupełnie podstawowych, przede wszystkim jednak na Ewangelii, na Biblii. Ten szacunek – to moment zatrzymania się w stosunku do innych z naszymi wartościami, z naszą propozycją działania czy obyczaju. Naszym chlebem powszednim będzie teraz trudny wybór: czego, jako katolicy, musimy bronić, a gdzie się zatrzymać, na przykład – nie katolicyzować w pełni szkoły, nie przekształcać naszych przekonań w prawo obowiązujące wszystkich. Zatrzymać się – z szacunku dla innej społeczności, z szacunku dla drugiego człowieka”.

Wreszcie Juliusz Eska o stosunku między państwem a Kościołem oraz między katolicyzmem a polskością powiedział w sposób następujący: „Kościół nie powinien dziś dążyć do uzyskania czy rewindykacji dawnych przywilejów ani być stroną polityczną w ścisłym tego słowa znaczeniu [...], dlatego że jesteśmy państwem nie wyznaniowym, ale neutralnym światopoglądowo. Powoływanie się na to, że w Polsce jest 90% katolików [...], co daje katolikom specjalne jakieś uprawnienia w tym państwie – jest nieporozumieniem, ponieważ ani katolicyzm nie jest patentem na polskość, ani polskość na katolicyzm. Państwo jest wspólnym dobrem wszystkich obywateli bez względu na to, jaki jest ich światopogląd”.

Wszystkie wypowiedzi przytaczamy za „Gazetą Wyborczą” z 14 lipca br., nr 162, gdzie ukazała się relacja ze wspomnianego zebrania KIK-u. Pod sformułowaniami tymi możemy się podpisać bez zastrzeżeń. Jak się okazuje, katolikom i ewangelikom w Polsce leżą na sercu te same troski, jednych i drugich ożywiają te same nadzieje, a ich opinie mogą współbrzmieć bez dysonansów. Rzecz niby banalnie oczywista, ale dosyć często kwestionowana.