Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

5 / 1993

CO WY NA TO?

Mamy więc wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotyczący rozporządzenia ministra edukacji narodowej w sprawie warunków i sposobu organizowania nauki religii w szkołach publicznych. Pięć spośród ośmiu punktów zaskarżonych przez rzecznika praw obywatelskich, prof. Tadeusza Zielińskiego, zostało uznanych za zgodne, trzy zaś za niezgodne z prawem. Rzecznik – stwierdzając, że jest legalistą – powiedział, że przyjmuje wyrok i uważa sprawę za zakończoną. Rzeczywiście, sprawa została zakończona, chyba że ministerstwo w ciągu trzech miesięcy nie wprowadzi wspomnianych trzech poprawek do Rozporządzenia...

Wątpliwości jednak pozostały, mimo że nie będą miały wpływu na bieg sprawy. Czy wolno mieć wątpliwości, jeśli tuzin wybitnych prawników, sędziów niezawisłego Trybunału orzeka o prawidłowości aktu prawnego? Otóż nawet Sąd Najwyższy nie może pozbawić nas prawa do żywienia i wypowiadania wątpliwości na temat sądowego wyroku. Czym innym jest jednak przekonanie o słuszności lub niesłuszności danej sprawy, a czym innym – podporządkowanie się orzeczeniu. Dlatego, mimo wątpliwości, trzeba podporządkować się prawu nawet wbrew osobistemu przekonaniu.

Z pewnym przekąsem zatytułowaliśmy ten felieton: Chcieliście? No to macie!, ponieważ sytuacja jest w pewnym sensie gorsza niż przedtem, a to dlatego, że wprawdzie nie wolno będzie wymagać oświadczenia negatywnego, tj. o nie korzystaniu z lekcji religii, ale za to uczeń zarobi krechę na świadectwie, gdy będzie pobierał lekcje religii poza szkołą, czyli w ośrodku katechetycznym przy parafii. Prawie wszyscy chrześcijanie z mniejszości wyznaniowych żyjący w rozproszeniu będą mieli więc tę krechę. Na całe życie. Dobrze im tak, po co się stawiali?

Jest wprawdzie jakaś logika prawna w twierdzeniu, że szkoła nie może brać odpowiedzialności za to, co się dzieje poza jej terenem i dlatego na świadectwo szkolne nie można wpisywać oceny z religii, której dziecko uczy się w ośrodku katechetycznym. W ten sposób jednak powstaje pole do dyskryminacji osób inaczej wyznających wiarę. Skoro już musi być ocena z religii na świadectwie publicznej szkoły, to jednak należałoby honorować zaświadczenie z oceną, wydane przez duchownego lub katechetę nauczającego przy parafii. Tak to było przed wojną, a także po wojnie, dopóki jeszcze religii nauczano jako przedmiotu szkolnego. Byłaby to logika życiowa, uwzględniająca nadzwyczajną sytuację młodzieży niekatolickiej.

Trybunał nie wykazał ani wrażliwości, ani zrozumienia odmiennych warunków, w jakich żyje pewna liczba obywateli polskich. Zapewne niełatwo jest wczuć się w położenie drugiego człowieka, ale Trybunał Konstytucyjny powinien uważnie słuchać, co obywatele kraju, choć stanowiący w nim mniejszość, mówią i w jaki sposób wyrażają swoje odczucia. Można odnieść wrażenie, że raczej znajdują posłuch gromkie opinie wygłaszane z ambon katedralnych przez katolickich hierarchów. Wbrew zapewnieniom mamy nieodparte wrażenie, że niezawisłe orzeczenie zapadło pod wpływem nacisków, zapewne nie bezpośrednich, jednak wcale nie mniej silnych. Kazania Księdza Prymasa i wypowiedzi arcybiskupa poznańskiego Jerzego Stroby nie zostały prawdopodobnie wypowiedziane przypadkowo i odniosły pożądany skutek.

Niezrozumienie mentalności środowisk mniejszościowych wykazał również prof. Andrzej Stelmachowski, gdy na pytanie o to, dlaczego przedstawiciele Kościołów mniejszościowych najpierw podpisali projekt Rozporządzenia..., a potem zaczęli zgłaszać wątpliwości, odpowiedział po prostu i beztrosko: widocznie zmienili zdanie. Tak, zmienili, ale nie bez ważnych powodów i uwarunkowań. Warto byłoby się zastanowić, jakie są te powody i uwarunkowania. Ale czy komuś się chce?

Pozostaje tylko mieć nadzieję, że samo społeczeństwo wykaże się mądrością i przejawy nietolerancji będą należały tylko do sporadycznych przypadków, których i tak nie da się uniknąć nawet przy najdoskonalszych przepisach prawnych.