Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

11 / 1993

CO WY NATO?

Zdarzają się sytuacje, w których społeczeństwo może się przejrzeć jak w zwierciadle, rozpoznać w lustrzanym odbiciu własną twarz i dojrzeć w niej coś, o czym najchętniej zaraz by zapomniało. Darujmy sobie przykłady z historii i przejdźmy do realiów dzisiejszych. Rolę wspomnianego lustra spełniły wobec Polaków niedawne wydarzenia w Moskwie. Ale nie o polityce będzie tu mowa, lecz o ludzkim, humanitarnym aspekcie naszych reakcji na to, co się stało w pierwszych dniach października.

W walkach o Biały Dom, siedzibę rosyjskiego parlamentu, zginęło wielu ludzi. Po obu stronach. Setki odniosło rany. Dla ratowania ich życia potrzebne były leki przeciwzapalne, krwiozastępcze, aseptyczne, przeciwbólowe i uspokajające. Także środki opatrunkowe i jednorazowe strzykawki. Tego wszystkiego szpitalom moskiewskim zabrakło. Niewykluczone, że nawet w krajach uporządkowanych, zamożnych i stabilnych wystąpiłyby trudności, gdyby trzeba było udzielić pomocy tak wielkiej liczbie rannych. A cóż dopiero w stolicy państwa targanego konfliktami, zrujnowanego ekonomicznie, źle zorganizowanego...

Centralny Szpital Moskiewski, do którego przywożono najwięcej rannych, zaapelował więc o pomoc. 4 października apel ten przekazywała od rana Telewizja Polska. Przy telefonie trwał dyżur. Czekano na odzew telewidzów. I odzew nadszedł.

Jak napisała dzień później Katarzyna Kęsicka w „Gazecie Wyborczej”, już po godzinie odbierania telefonów dziennikarkom telewizyjnej ..Dwójki” trzęsły się ręce ze zdenerwowania, a one same z trudem ukrywały gorycz i bały się sięgnąć po słuchawkę, by przyjąć kolejny telefon z wyzwiskami. Wymyślano im od komunistycznych suk i czerwonej telewizji, pomawiano o podlizywanie się zwycięskim komuchom, posądzano, że dla czerwonej mafii chcą ogołocić polskie szpitale z leków i odebrać chleb umierającym z głodu polskim dzieciom. Straszono mękami piekielnymi za pomaganie Rosjanom i radzono, żeby kler dał pieniądze na ten cel.

Wymyślano, pomawiano i obrażano – anonimowo, nie przedstawiając się z imienia i nazwiska, lub podszywając się pod zgoła inne osoby, na przykład pod duchownego. Może było w tym nawet coś optymistycznego – jakiś znak, że w gruncie rzeczy ludzie wstydzą się takich poglądów i postaw. Co jednak dyktowało im te wszystkie złe słowa? Czy pamięć o zadawnionych krzywdach? Czy doznane cierpienia tak okrutne, że nie da się przebaczyć winowajcom? A może własna tragiczna sytuacja materialna?

Otóż nie. Na apel o pomoc medyczną dla cierpiących i umierających Rosjan pozytywnie – i bardzo licznie – odpowiedzieli właśnie ludzie najciężej przez Sowietów doświadczeni, ci, których rezerwa byłaby w tym wypadku jakoś usprawiedliwiona: członkowie Rodziny Katyńskiej. Właśnie oni pokazali, co naprawdę znaczą Jezusowe słowa o przebaczaniu i miłowaniu nieprzyjaciół. Jako pierwsi pospieszyli z pomocą, i to w dobrym towarzystwie – wraz z rencistami i emerytami, którzy ze swoich skromnych dochodów przeznaczali po pół miliona na ten cel, z nauczycielami z prowincji proszącymi o rozszerzenie akcji na całą Polskę, z kimś, kto chciał oddać krew, a inny – własną nerkę...

Negatywne reakcje części współobywateli na apel z Moskwy, ich odmowa udzielenia pomocy cierpiącym, a nadto motywy i styl, w jakim to robiono – zszokowały wielu Polaków. Po prostu przestraszyliśmy się naszego własnego oblicza, na którym obok wzniosłości maluje się nikczemność, na pięknie odciska się brzydota, a dobro ma za bliskiego sąsiada zło. Przestraszyliśmy się także i tego, by przypadkiem któregoś dnia w lustrze wydarzeń nie odbiła się twarz z portretu Doriana Graya.