Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

2 / 1994

CO WY NATO?

Na początku tego roku ks. kardynał Józef Glemp w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej powiedział m.in.: „Do konkordatu można podchodzić życzliwie i nieżyczliwie. Obecne władze, w większości pochodzące z wrogich lub niechętnych Kościołowi grup politycznych, z trudem mogłyby się zdobyć na życzliwość. Znane jest przysłowie: »gdy się chce psa uderzyć, kij na niego się znajdzie«. Obserwuję szukanie tego kija. Można się dziwić, że Kościoły niekatolickie podjęły się zorganizowania sympozjum na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, atakującego konkordat, stając się, jak zazwyczaj, instrumentem dla sił politycznych, nie zważając na konsekwencje w ruchu ekumenicznym" (cyt. wg „Gazety Wyborczej" z 3 stycznia 1994, nr 1).

Księdza Prymasa zirytował fakt, że podczas sympozjum w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej poddano konkordat krytycznej analizie. Irytację swoją skierował wszakże przeciw Kościołom niekatolickim, które – jego zdaniem – skryły się za parawanem Akademii, aby zaatakować ten dokument. Gdyby zwierzchnik Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce został dobrze poinformowany przez swoje służby kościelne, wiedziałby, że z inicjatywą zwołania i zorganizowania sympozjum (sprawozdanie zamieszczamy wewnątrz numeru) wystąpił nie kto inny, jak właśnie rektor ChAT i jego uczelnia, która poprosiła o wygłoszenie referatów specjalistów – profesorów prawa międzynarodowego i wyznaniowego – a do uczestniczenia w sesji zaprosiła różne zainteresowane tą problematyką osoby oraz środowiska wyznaniowe, nie pomijając rzymskokatolickiego. Dlatego na sali można było zobaczyć studentów ChAT, osoby świeckie i duchowne różnych wyznań, bodaj trzech biskupów, ewangelickiego posła, nota bene też prawnika, pracowników naukowych z innych uczelni, no i dziennikarzy prasy kościelnej (nie wyłączając przedstawiciela Katolickiej Agencji Informacyjnej) oraz świeckiej. Nie było natomiast żadnej delegacji kościelnej.

Gdyby Ksiądz Prymas był dobrze poinformowany, wiedziałby również, że Kościoły nierzymskokatolickie nie muszą się kryć za jakimkolwiek parawanem, aby dać wyraz swojemu stanowisku. Mają do tego celu inne instrumenty niż sympozja organizowane przez ChAT. I tak np. w omawianej sprawie zwierzchnicy Kościołów zrzeszonych w Polskiej Radzie Ekumenicznej spotkali się 11 sierpnia ub. roku z premier Hanną Suchocką, której rząd negocjował i podpisał konkordat. Pani premier usłyszała wówczas, jakie zastrzeżenia i obawy Kościołów wzbudza konkordat, i zapewniła, że rząd pozytywnie ustosunkuje się do postulatu podpisania z Kościołami stosownego dokumentu, który gwarantowałby im takie same prawa, jakie uzyskał Kościół rzymskokatolicki.

Gdyby Ksiądz Prymas o tym wszystkim wiedział, to może powstrzymałby się od insynuacji, że Kościoły niekatolickie „jak zazwyczaj" stały się „instrumentem dla sił politycznych". Przy czym cały kontekst, w jakim użyto sformułowania „jak zazwyczaj" oraz brak sprecyzowania, o jakie konkretnie Kościoły chodzi, może wskazywać na zamierzoną próbę dezawuowania w oczach opinii publicznej wszystkich małych Kościołów w Polsce, które dają sobą manipulować przez wrogie lub niechętne katolicyzmowi siły polityczne. Metoda, jaką posłużył się Ksiądz Prymas, budzi niesmak – bo niby pozornie wszystko jest w porządku, nikogo palcem nie wskazano, a jednak jasno dano do zrozumienia, „kto za tym stoi", to znaczy, w czyich to rękach Kościoły spełniają rolę kija, którym chce się uderzyć psa. Równie przykrym zgrzytem w wypowiedzi Prymasa jest próba przerzucenia już zawczasu odpowiedzialności za ewentualne pogorszenie się stosunków międzywyznaniowych w naszym kraju na Kościoły nierzymskokatolickie, które krytykują niektóre zapisy konkordatu „nie zważając na konsekwencje w ruchu ekumenicznym".

Wygląda na to, jakby Ksiądz Prymas nie dopuszczał myśli o możliwości partnerskiego dialogu między swoim Kościołem a pozostałymi, dialogu, w którym mniejsi partnerzy mieliby prawo do wypowiedzenia własnego zdania, choćby różniło się ono diametralnie od zdania hierarchy rzymskokatolickiego. Czy takie stanowisko nie oznacza również, że z góry przyjęto założenie, iż ci mniejsi po prostu nie mają racji, a wyrażając swe krytyczne opinie lub obawy kierują się złą wolą i wrogością do wielkiego?

Znany z otwartej postawy wobec niekatolików publicysta katolicki Jan Turnau w komentarzu do wypowiedzi Księdza Prymasa starał się bronić na łamach „Gazety Wyborczej" chrześcijan innych wyznań, uzasadniając ich krytykę konkordatu kompleksami psychicznymi i lękami. Nie da się zaprzeczyć, że niewielkie Kościoły w Polsce mają różne kompleksy (m.in. choćby kompleks małej liczby), będące niekiedy przyczyną nerwowych zachowań. Ale w tym konkretnym wypadku nie kompleksy dochodzą do głosu, lecz całkiem konkretne doświadczenia, a także racjonalne argumenty, których nie trzeba lekceważyć. Raczej należałoby ich wysłuchać i zastanowić się, czy przypadkiem nie tkwi w nich choćby ziarno słuszności.