Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

12 / 1994

CO WY NATO?

Sukcesywnie publikowane w mijającym roku dane statystyczne powinny – teoretycznie – napawać optymizmem. Wynika z nich bowiem, że idzie ku lepszemu, że przełamana została recesja, że powstrzymano (chyba) bezrobocie, produkcja wzrosła, a 60% pracujących Polaków znajduje zatrudnienie w sektorze prywatnym. Polska osiąga bardzo dobre wyniki gospodarcze i ekonomiczne w porównaniu z innymi krajami europejskimi, co wskazuje na dynamikę rozwoju.

Rzecz jednak w tym, że te wskaźniki ciągle pozostają na papierze, bo nijak się nie przekładają na wzrost poziomu życia Polaków. W każdym razie przez dużą część społeczeństwa nie są odczuwane. Około 40% polskich rodzin na własnej skórze doświadcza, jak się żyje za przypadające na jednego członka gospodarstwa domowego dwa miliony miesięcznie, a kilkanaście procent wie, co to znaczy, gdy dysponuje się niecałym milionem na jedną osobę w rodzinie!

Jak wielki jest obszar ubóstwa i nędzy, najostrzej widać z perspektywy ośrodków opieki społecznej, czyli służb państwowych wyspecjalizowanych w niesieniu pomocy, jak też z perspektywy służb kościelnych, czyli diakonii. Osoby, które w tej pracy stykają się na co dzień z poruszającymi przypadkami nędzy, bezradności ludzkiej i upokorzeń, mają z jednej strony świadomość rozmiarów tego zjawiska, z drugiej zaś – bolesne poczucie, że udzielana pomoc jest zbyt mała w stosunku do potrzeb. Środki, jakimi dysponuje opieka społeczna czy kościelna diakonia, są niewystarczające. Wszystkich potrzebujących nie da się obdzielić. Trzeba dokonywać nieustannych wyborów – komu pomoc przyznać i w jakim zakresie, komu jej odmówić.

Trudna sytuacja materialno-bytowa społeczeństwa znajduje odbicie także w naszych społecznościach ewangelickich. I tu przybyło ludzi, którym należy przyjść z pomocą bądź to rzeczową i finansową, bądź świadcząc różne usługi (załatw sprawę-przy-nieś-podaj-pozamiataj). I tu trzeba podejmować trudne decyzje – komu jesteśmy w stanie pomocy udzielić, a komu musimy jej odmówić z powodu braku środków i ludzi do wykonania posługi.

W Kościele głównym źródłem, z którego czerpie diakonia, była, jest i pozostanie ofiarność współwyznawców, ich świadczenie pracą i sakiewką. A z tym u nas bywa teraz różnie. Składa się na to parę przyczyn, m.in. dość rozpowszechnione przekonanie, że niemożność zrealizowania własnych planów i zaspokojenia osobistych potrzeb (które ktoś w gorszej sytuacji miałby może prawo nazwać wygórowanymi) jest wystarczającym powodem zwalniającym z obowiązku świadczenia na rzecz bliźnich. Taka postawa może nawet uspokaja niejedno sumienie i rozgrzesza z nicnierobienia dla drugich, ale co ma wspólnego z Jezusową Ewangelią?

Wiadomo nie od dziś, że wdowi grosz, a nie wielomilionowy datek bogacza stanowi źródło stale zasilające diakonijną kasę, bo największą ofiarność wykazują ci, co sami mają niewiele. Oni wiedzą, że nigdy nie jesteśmy aż tak ubodzy, żeby nie móc się swym ubóstwem podzielić z jeszcze uboższymi. Ta prawda trudniej toruje sobie drogę do świadomości tych, co mając wcale niemało, ciągle mają za mało.

Jezus Chrystus przyszedł na świat jako ubogie Dziecię, zrodzone w stajni, na sianie, gdyż nie znalazło się dlań miejsce pod żadnym ludzkim dachem. To był znak, po którym ubodzy pasterze rozpoznali w Nim Zbawcę świata (por. Łuk. 2:12).

A jaki znak jest nam dany dzisiaj? Po czym my mamy rozpoznać Syna Człowieczego?

...Łaknąłem... pragnąłem... byłem przychodniem... byłem nagi... byłem chory... byłem w więzieniu... Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście...