Drukuj

12 / 1996

CO WY NA TO?

Adwent w handlu zaczął się miesiąc wcześniej, niż to z porządku roku kościelnego wynika, bo już z początkiem listopada, po Wszystkich Świętych, ale przedmiotem jego tęsknych oczekiwań nie jest pamiątka Wcielenia, lecz upragnione, niecierpliwie wyglądane... pieniążki (tak się je powszechnie, rzewnie a pieszczotliwie nazywa), jakie planują zarobić ci, którzy liczą na zysk od poszanowania przez naród “wartości chrześcijańskich”.

Stawy gęstnieją więc od karpi, choinki dojrzewają do zrąbania, stragany puchną od świątecznych gadżetów: rwących oczy i kieszeń świecidełek, infantylnych aniołków, smakowitych mikołajów, ozdobnych skarpet przymawiających się o prezenty, szopek a la polonaise, sztucznych drzewek pachnących jak prawdziwe itd. Złakniony adwentowej koniunktury handel zawczasu podsyca naszą i tak nienasyconą namiętność do folgowania zachciankom ciała. Czy spod stert jadła i podarków, zza feerii barw, woni i wesołych melodii uda się odsłonić Praprzyczynę całego tego zgiełku i targowiska?

Oto z narodzeniem Jezusa przybliżyło się na ziemi Królestwo Boże. Ale nie nastał raj, nie prysło zło, nie znikły przepaście: bieda i bogactwo, głód i sytość, podział na ofiarę i oprawcę w zależności od poglądów politycznych, brzmienia Credo, kształtu nosa lub długości kończyn (jak między ludami Hutu i Tutsi).

Pojawił się za to zaczyn Nowego i zupełnie Innego. Jego specyfika polega na tym, że nie da się go odgórnie zadekretować, choć próbowano to robić od wieków. Zawsze z mizernym skutkiem. Przykładem prawdziwy ponoć obrazek z niwy misyjnej. Wobec braku ryby w piątek, świeżo i pobieżnie ochrzczony poganin, mając w pamięci niedawny obrzęd, którego był przedmiotem, kropi wodą potrawę w garnku i wypowiada następującą formułę: „Ja ciebie chrzczę. Odtąd ty już nie jesteś kura, ty jesteś ryba”.

Rzecz w tym, że to Nowe i całkiem Inne musi narodzić się z góry i w każdym człowieku z osobna, gdyż nie jest najlepszą nawet emanacją ludzkiego geniuszu, dobrej woli ani pobożności. Nie ma ziemskiego rodowodu, lecz pochodzi z niebios i stanowi dar Ojca. Różni się całkowicie od tego, do czego ludzkość nawykła od tysiącleci i co przekształciła w narzędzie przetrwania, w odpowiednik zwierzęcych kłów, szponów i zębów jadowych. Bo to Nowe wymaga miłowania nieprzyjaciół, odpłacania za zło nie złem, lecz dobrem, przebaczania swemu winowajcy po siedemdziesiąt siedem razy, wierności za cenę własnego życia i odruchu błogosławieństwa zamiast jakże naturalnego odruchu złorzeczenia. Bezustannie więc przeczy zdrowemu rozsądkowi i instynktowi przetrwania.

Zrzucając pancerz egoizmu i będąc z pozoru żałośnie bezbronne, ma jednak moc odmienić świat. Nie w okamgnieniu i nie hurtem, lecz po kawalątku, bo odbywa się kosztem wyrzeczeń, codziennych ofiar, a nierzadko za cenę męczeństwa. Ten niewidoczny gołym okiem zaczyn Nowego i Innego potrafi wszakże skruszyć i zmiękczyć coś, co bywa twardsze od najtwardszego spotykanego w naturze głazu: ludzkie serce. Sprawia, że człowiek – który z natury miłuje tylko siebie, dba o swoje i szuka własnego dobra nie bacząc, kogo przy tym zdepcze, będąc dogłębnie przekonany, iż jest pępkiem Wszechświata – dostrzega prawdziwy cel swego istnienia, wyrażony w Największym Przykazaniu: „Miłuj Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej, i z całej siły swojej, a bliźniego swego jak siebie samego” (zob. Mat. 22:37-39).

 

Ten zaczyn (albo zadatek) Nowego i całkiem Innego, jaki Bóg umieścił we wnętrzu tego, kto Mu zaufał – krzepnie, zakorzenia się i zaczyna przemieniać jego postrzeganie i postępowanie, aż zawładnie całym życiem. A Królestwo Boże rozszerza się o niego i pojawia się na świecie kolejne ognisko światłości, które będzie rozpraszać mroki zła i wskazywać drogę pojednania z Bogiem. A wszystko dlatego, że niepojętemu Bogu upodobało się zamieszkać wśród ludzi – nie w przybytku zbudowanym ludzką ręką, lecz w człowieku. „Jeśli kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie – powiedział Jezus – i Ojciec mój umiłuje go, i do niego przyjdziemy, i u niego zamieszkamy” (Jn 14:23).

Jak to się dzieje? Roman Brandstaetter, którego od czasu do czasu cytujemy, u kresu życia napisał Przypowieść o Narodzeniu Pańskim. Dedykujemy ją wszystkim ku zadumie i nadziei: W pewnym człowieku narodził się Chrystus. / Ale ów człowiek nie słyszał / Anielskich harf / Ani śpiewu pasterzy,/ Ani nie przyniósł Chrystusowi w darze / Złota i mirry / Na podobieństwo trzech Mędrców./ Nie miał złota i mirry./ Ani nie uważał się za mędrca./ Ofiarował Mu natomiast / Swoją samotność,/ Swoje cierpienia,/ Swoje grzechy,/ Swoją biedę,/ Swoje upadki,/ Po prostu / Wszystko, co posiadał./ Powiedział: / – Ty zawsze polujesz na człowieka, Panie./ Upodobałeś sobie mnie,/ Chociaż nie wiem dlaczego... / Tak narodził się Chrystus w pewnym człowieku.