Drukuj

6 / 1998

CO WY NA TO?

Przedstawiony w maju zarys zmian w oświacie, opracowany w departamencie kształcenia i wychowania Ministerstwa Edukacji Narodowej, dotyczy reformy systemowej o znaczeniu dla przyszłości Polski fundamentalnym – godzi się przywołać słowa fundatora Akademii Zamojskiej, które w trawestacji Stanisława Staszica, jednego z ojców polskiego Oświecenia, brzmią: „Takie zwykły być Rzeczypospolite, jakie są obyczaje i wykształcenie obywateli”.

Obecnie programy są obciążone wiedzą encyklopedyczną, za mało i niski jest poziom nauki języków obcych. Przejęcie części obowiązków należących do rodziny nie uczyniło ze szkoły sprzymierzeńca jej podopiecznych. Ona jedynie przechowuje
uczniów, nie przygotowując ich do życia w świecie przemian i nie kształtując pożądanych postaw społecznych. Nie zapewnia nawet bezpieczeństwa (narkotyki, przemoc). Nie będąc instytucją demokratyczną, nie uczy funkcjonowania w demokratycznym społeczeństwie ani krytycznego, samodzielnego, twórczego
myślenia – sprzyja rutynie i powielaniu mierności, np. z bryków. Jak to wszystko się kręci? Dzięki obowiązkowi szkolnemu i sile inercji, ale i dzięki zapałowi nauczycieli i wychowawców z prawdziwego zdarzenia. To dlatego w niektórych liceach ogólnokształcących bloki przedmiotowe mają poziom wyższy od uniwersyteckiego, ale uczelnie również przeżywają głęboki kryzys, a uczeni biją na alarm.

MEN zamierza to zmienić. Szkoła ma być przyjazna, a nauczyciel sprzymierzeńcem ucznia, należycie wynagradzanym. Reforma obejmie edukację od podstawówki po studia doktoranckie i od strony programowo-wychowawczej po administracyjno-finansową. Jeśli nawet diagnoza jest słuszna a chęci najlepsze, to rozwiązania zawarte w tak złożonym projekcie budzą jednak wątpliwości.

Ograniczmy się do wychowania. Protesty wywołał pomysł, że opracowując programy wychowawcze szkoły mają deklarować światopogląd (to reakcja MEN na krytykę w Radiu „Maryja”). „W Polsce istotną rolę odgrywają dwa nurty światopoglądowe
wpływające na kształt wychowania: chrześcijański i laicki. Powinny obok siebie współistnieć, dając rodzicom uczniów możność dokonania wyboru zgodnego z ich sumieniem. Synteza tych nurtów w zakresie wychowania nie jest możliwa” – głosi projekt. Co to znaczy w praktyce, wyjaśnił jego autor Wojciech Walczak: „Szkoła
powinna być określona. Powinna zniknąć anonimowość pod hasłem ‘otwartości na wszystkie poglądy’ . Będę zadowolony, gdy zapisując dziecko, dowiem się, czy jest to szkoła laicka o założeniach etyki niezależnej profesora Kotarbińskiego czy szkoła katolicka według systemu św. Jana Bosko” („Gazeta Wyborcza” z 19 maja).

Abstrahując od takiej błahostki jak punkt konstytucji zakazujący zmuszania kogokolwiek do deklarowania światopoglądu, taka segregacja przyniosłaby właśnie szkody wychowawcze. Utrwalając wizerunek szkoły jako instytucji niedemokratycznej, bo przyjęcie tej zasady wywołałoby skargi na łamanie ustawy zasadniczej przez władze szkolne i na nieprzestrzeganie w szkolnictwie publicznym konstytucyjnej reguły bezstronności instytucji państwowych, tworzyłaby ponadto niepotrzebne podziały wśród uczniów.

Nasuwa to przypuszczenie, że celem MEN jest wspieranie szkół katolickich. Tak niektórzy interpretują też bon oświatowy, mający umożliwić wybór szkoły odpowiadającej zapatrywaniom ucznia lub rodziców. W planowanym rozkładzie zajęć widać też dbałość o naukę religii/etyki: dwie godziny tygodniowo na każdym
etapie kształcenia. Ale czy wybór między religią i etyką, realny w przypadku nastolatków, nie staje się fikcją w początkowych klasach podstawówki? Czy w ogóle są dla nich programy etyki?

Szkoły wyznaniowe będą powstawać. Dla mniejszości np. racją przetrwania jest wychowanie kolejnych pokoleń i zachowanie tożsamości. Z powodu proporcji liczebnych część stworzy szkoły zintegrowane, co je ustrzeże przed zamianą w getta konfesyjne. Ale katoliccy zwolennicy segregacji światopoglądowej nie dostrzegają chyba, że izolacja zaszkodzi i wychowankom, i Kościołowi, zawężając jego misję do grona współwyznawców. Dla obu stron pożyteczniejszy, choć trudniejszy, byłby mądry dialog z inaczej myślącym czy wierzącym partnerem. Poza tym deklaracja światopoglądowa, nawet poświadczona stosownym znaczkiem w klapie, nie gwarantuje zgodności z czynami.

Po krytyce ze strony prasy, polityków i biskupów (abp Tadeusz Gocłowski uznał, że groziłoby to rugowaniem religii i krzyży ze szkół) ministerstwo pomysł wycofało. Ale niejeden pomysł, wyrzucony drzwiami, powraca kominem – za wcześnie mniemać, że
resort edukacji zmienił poglądy. Miejmy tylko nadzieję, że w dziedzinie reformy oświaty rząd nie wprowadzi niczego cichcem i chyłkiem jak na początku lat 90.