Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7-8 / 1998

CO WY NA TO?

Równo dwa lata temu, w związku z 50. rocznicą pogromu kieleckiego i wypowiedzią Eliego Wiesela nt. krzyży w Oświęcimiu-Brzezince, „Jednota” pisała: ...Na nic się zda wzniesienie gdziekolwiek nawet całego lasu krzyży, jeśli w sercach nie będzie tego, co jest istotą Krzyża: miłości splecionej z męką – zwycięskiej, bo wypierającej się siebie. I jeśli pod tymi krzyżami dziać się będą rzeczy sprzeczne z przesłaniem Krzyża. Inaczej zostanie zhańbiony...

Obecna oświęcimska krucjata, w której pod pretekstem obrony krzyża szarga się go coraz bardziej, budzi ból i obawy. Z wielu powodów. Ziściło się np. ewangeliczne powiedzenie o wyganianiu diabła Belzebubem: oto żądny rozgłosu i pozujący na Konrada szantażysta wchodzi w alianse z aferzystą spod ciemnej gwiazdy, by bronić krzyża, Kościoła i polskości. Kwintesencja absurdu i ostra mania prześladowcza czy prowokacja? Niepokój budzi też odkładanie decyzji przez władze odpowiedzialne za spokój oświęcimskiego obozu. Rząd wolałby być miły dla wszystkich, a tymczasem naraża się wszystkim i zyskuje opinię nieudolnego. Odrębnym problemem jest żniwo, jakie zbierają władze Kościoła rzymskokatolickiego po miesiącach tolerowania tego, co na oświęcimskim Żwirowisku od dawna kiełkowało, choć pewnie same nie przypuszczały nawet, do czego posunąć się mogą samozwańczy „obrońcy”.

Skandal na Żwirowisku budzi głęboki sprzeciw ludzi wrażliwego sumienia, ludzi bogobojnych. Prócz wymiaru antyżydowskiego ma on drugie oblicze – jest zaprzeczeniem istoty chrześcijaństwa. Dlatego tak ważne są słowa abpa Henryka Muszyńskiego, który przypomniał chrześcijańskie abecadło: ...Krzyż jest znakiem miłości. Obrona krzyża musi znaleźć swoje przedłużenie i odbicie w postawie uczniów, (...) w obumieraniu w nas – uczniach Chrystusa – egoizmu (także zbiorowego), nienawiści i w naśladowaniu miłości Chrystusa wobec braci. Tylko w ten sposób własnym przykładem możemy ukazywać światu moc i mądrość krzyża, do której zostaliśmy wezwani jako uczniowie Ukrzyżowanego. Ci bowiem, którzy posługują się krzyżem jako narzędziem przeciwko komukolwiek, postępują faktycznie jako wrogowie Krzyża Chrystusowego... (z oświadczenia Co naprawdę znaczy krzyż).

Obecny kryzys ujawnił rozpaczliwy stan formacji duchowo-religijnej bardzo wielu polskich katolików. Żadne rozwiązanie nie zadowoli ludzi złej woli lub zaślepionych fanatyzmem, ale przed zgorszeniem można uchronić tych, którzy po prostu nie wiedzą, „co jest grane”. Warto więc kontynuować to, co zaczął ks. abp Muszyński, przypominając podstawy wiary i wzywając do odmiany serc. Ale takie rekolekcje musiano by przeprowadzić szybko i sumiennie. Albo czekać, aż głos zabierze, jak w sprawie Karmelu, papież, którego traktuje się jak narodowy symbol, ale nie szanuje, gdy jego słowa kłócą się z narodowo-religijnymi przekonaniami. Świadczy o tym lekceważący stosunek do papieskiego nauczania (i osobistego świadectwa) o Żydach i judaizmie. Bo poza spaczonym, magiczno-utylitarnym stosunkiem do krzyża i wiary w ogóle wielu Polaków żywi atawistyczną fobię antyżydowską, którą ze swą wiarą zdumiewająco gładko umie pogodzić.

Takie ogólnokościelne rekolekcje byłyby pożądane również z bardziej pragmatycznego, politycznego powodu: otóż zasadność przekonania rodzimych środowisk chrześcijańsko-narodowych o wyjątkowej wierze Polaków, która ma być wzorem dla zdechrystianizowanej, zepsutej Europy Zachodniej, staje w świetle oświęcimskiej awantury pod dużym znakiem zapytania.

Liczne reakcje na „wojnę krzyżową”, jeśli nawet nie świadczą o uprzedzeniach, wykazują zupełne niezrozumienie i obojętność na cudzą wrażliwość i cierpienie. Tragicznie zmarły przed czterema laty pisarz Bogdan Wojdowski, który przeżył Zagładę i nosił ją w sobie, aż go zabiła, pisał w 1989 r.: ...Shoah to (...) żywy ból, troska i pamięć o bolesnym doświadczeniu, to dramat zhańbionego człowieczeństwa o uniwersalnym wymiarze, to pytanie o problematyczność istnienia człowieka na Ziemi... (List otwarty do pisarzy pokolenia Shoah; podkr. red.).

Dlatego zażegnywanie konfliktu przez robienie dobrej miny do złej gry i usunięcie ze Żwirowiska wszystkich krzyży z wyjątkiem „papieskiego” – na co się zanosi – byłoby zaledwie powrotem do punktu wyjścia. Krzyż, od którego zaczęła się ta „krucjata”, też postawiono przeciw. Czy nadal ma ranić i służyć do oznaczania terytorium niczym słup graniczny, głosząc wszem i wobec: „wara od naszej ziemi!”? Lepiej, by na Żwirowisku stanął pomnik lub tablica wzorem setek innych wzniesiona ku czci ofiar hitlerowskich egzekucji i godnie upamiętniająca ich kaźń.