Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

1-2 / 1999

CO WY NA TO?

U schyłku lat 80. w pewnym szpitalu przeprowadzono przeszczep wątroby. Za ten skomplikowany i obarczony ogromnym ryzykiem zabieg kierujący zespołem wybitny chirurg otrzymał (podajemy kwotę po uwzględnieniu denominacji) czternaście złotych i dwadzieścia parę groszy. Tego samego dnia ów chirurg zaniósł torbę do naprawy. – To będzie skomplikowana i precyzyjna robota – orzekł rymarz, obejrzawszy uszkodzenie. – Należy się 14,80.

Od sceny tej minęło, zaokrąglijmy, dziesięć lat. I przez cały ten czas – czas wielkich zmian, wprowadzanych przez siedem rządów – nic się nie zmieniło. Lekarze i pielęgniarki, zatrudnieni w państwowej służbie zdrowia, bez względu na kwalifikacje i jakość pracy nadal zarabiają żałosne grosze. W styczniu, po wejściu w życie reformy opieki medycznej, która ma poprawić sytuację materialną lekarzy (i jakość usług świadczonych pacjentom), chirurgom pracującym w szpitalach Akademii Medycznej zaproponowano stawkę w wysokości 5 zł za godzinę. Gdy w szczecińskim szpitalu AM zepsuł się rentgen, a kierowca zgodził się przewozić chorych na badania do innego ośrodka za 16 zł za godzinę (plus dodatek na benzynę) – w lekarzach zawrzała krew i zagrozili strajkiem. Czy można się dziwić ich rozgoryczeniu?

Dla jasności: nie do pomyślenia jest przyklaskiwanie strajkom lekarzy, jakkolwiek ów strajk nazwą: czy ostrym dyżurem, czy masowymi zwolnieniami z pracy. W powszechnym odczuciu jest to zdrada pacjenta i etyki lekarskiej, pogwałcenie umowy społecznej przez narażenie na niebezpieczeństwo ludzkiego zdrowia i życia. Ale jest też rzeczą karygodną, że lekarzy doprowadzono do ostateczności, że w poczuciu desperacji zdecydowali się na wielkie ryzyko, jakim dla nich samych – w tym dla ich sumień i autorytetu – jest rzucenie na stół ostatniej karty, o wartości największej: powołania i etosu lekarza. Jak to możliwe – pyta Joanna Szczęsna („Gazeta Wyborcza” z 25 stycznia) – że urzędnicy państwowi czy politycy, którzy zadbali o to, by ich praca była dobrze wynagradzana (też z budżetu), odmawiają takiego prawa innym? Dlaczego (...) jednych ma obowiązywać etos zapobiegliwości, bogacenia się i dbania o własny interes, drugich zaś – etos wyrzeczeń w imię szczytnych ideałów? (...) Ponieważ [lekarze] nie mogą strajkować ze względu na dobro pacjentów, można nie zaprzątać sobie głowy ich słusznymi postulatami – może nieświadomie, ale takie myślenie zdaje się przyświecać kolejnym ekipom rządzącym i twórcom reformy służby zdrowia.

Z obserwacji dotychczasowych protestów-szantaży w wersji rolniczej, górniczej bądź kolejarskiej płynie logiczny wniosek. Aby zwrócić uwagę na swe postulaty, trzeba opracować skuteczny scenariusz, a najskuteczniejsza wydaje się recepta na thriller, przypisywana mistrzowi gatunku Alfredowi Hitchcockowi: na początek trzęsienie ziemi, a potem napięcie stale rośnie. W medycznym dreszczowcu czekać nas więc może jeszcze niejeden skok napięcia, zwłaszcza że służba zdrowia zapowiada strajk generalny.

Niejasności i niedostatki reformy oraz kryzys wywołany przez anestezjologów pogłębiły rozdarcie i rozgoryczenie środowiska medycznego. Popierając żądanie przyzwoitych zarobków, wielu lekarzy przeżywa dramat, nie mogąc udzielić chorym należnej pomocy. Na kogo w tym impasie mogą liczyć? Na autorów reformy? Odkąd znacząca część członków Związku Zawodowego Anestezjologów, składając wymówienia, rozpętała pandemonium, którego skutki ze zgrozą oglądamy lub doświadczamy ich na skórze własnej czy naszych bliskich – rząd i Ministerstwo Zdrowia, odpowiedzialne za nie dopracowany kształt reformy i takiż sposób jej wprowadzenia, umywa ręce i z miną niewiniątka powtarza, że jest tylko obserwatorem konfliktu!

A problemów, i to niebłahych, jest wiele: powstał monopolista organizacyjny – kasy chorych, bynajmniej nie oferta, lecz twór dla pacjentów przymusowy – pisze Józefa Hennelowa w „Tygodniku Powszechnym” z 31 stycznia. – Twór właściwie tajemniczy: rządzi składką od obywateli (obowiązkową), lecz nie wiadomo, kto i jak ją dzieli, kim jest ten, kto dzieli, przed kim będzie odpowiadał, rozliczając się z wydawania naszej składki. Tajemnicą jest nawet liczba pracowników kas i ich wynagrodzenie. Stąd zapewne płynie największy niepokój lekarzy i placówek zawierających kontrakty, nie będących w stanie zaakceptować narzucanych im arbitralnie ograniczeń pieniężnych, liczby przewidywanych pacjentów albo – co szczególnie drastyczne – odmowy dalszego funkcjonowania przychodni i ambulatoriów przyszpitalnych.

W obliczu narastającego zamętu pozostaje chyba życzyć sobie, byśmy jak najszybciej sięgnęli dna. Bo gdy go sięgniemy, wtedy będzie mogło być już tylko lepiej. Chyba że – jak napisał kiedyś S. J. Lec – usłyszymy nagle pukanie od spodu.