Drukuj

5 / 2000

CO WY NA TO?

Mierzona popytem (niezmiennie wysokim!) popularność rozmaitych przepowiedni: sybilińskich, Nostradamusa, zapowiedzi poprzedzonego konwulsjami końca świata nasila się w okresach kryzysów i przełomów – rzeczywistych bądź wyobrażonych okrągłą datą kalendarzową. Zwłaszcza gdy jest to wielokrotność tysiąca, liczby niemal magicznej dla użytkowników systemu dziesiętnego, co obserwowaliśmy na przełomie roku 1999 i 2000. Wyobraźnia ludzi wyrosłych w kręgu kultury chrześcijańskiej karmi się tu lekturą ostatniej, „najdziwniejszej”, księgi Nowego Testamentu.

Objawienie św. Jana: zdumiewający „koktajl” barw, wrzawy, szczęku broni, huku żywiołów; filmowa sekwencja obrazów wyrazistych i przejmujących, acz niepojętych; ruchomy wielowątkowy, pozornie tylko chaotyczny i bezładny fresk, zmontowany techniką przypominającą dzisiejsze wideoklipy. Aura niesamowitości, grozy zmieszanej z zachwytem, zapładnia wyobraźnię całych rzesz artystów: wielkich, jak Michał Anioł czy Bosch, i całkiem naiwnych. Z drugiej strony rzesze pedantycznych „buchalterów” usiłują, z uporem godnym chyba lepszej sprawy, wyliczyć na podstawie literalnego odczytania tekstu wymiary i obszar Nowej Jerozolimy albo rozrysować wykres i scenariusz własnej teorii eschatologicznej.

Skąd bierze się lęk przed Apokalipsą Janową? Jak pisze krakowski historyk ks. Jan Kracik w książce Trwogi i nadzieje końca wieków (Kraków 1999), z oglądu pierwszych stuleci istnienia chrześcijaństwa wynika, że w miarę oddalania się eschatologii chrześcijańskiej od judaistycznej zmieniały się też jej dominujące wątki. Uwaga przesuwała się z Paruzji na Sąd, Niebo i Piekło. Chrześcijańska apokaliptyka przedstawia teraz raczej szczęście zbawionych i męki potępionych, by wzmacniać indywidualną prawowierność i moralność. Wpłynęło na to zapewne wyjście z katakumb, usankcjonowanie chrześcijaństwa jako religii państwowej, stopniowe przemienianie się jego wyznawców z prześladowanych w zwykłych obywateli, proces krzepnięcia, „małej stabilizacji”.

Jak więc słusznie ocenia z perspektywy racjonalistycznej Stephen Jay Gould w Pytaniach o millennium (Warszawa 1998): Mesjanizm jest domeną nędzarzy, ofiar ucisku, wysiedleńców, politycznych radykałów, rewolucyjnych teologów i samozwańczych zbawców ludzkości – nie zaś doktryną ludzi szczęśliwie dzierżących ster władzy. Mesjanizm, a ściślej biorąc – milenaryzm to „religia” radykałów, nierzadko wywrotowców, schizmatyków, ludzi w gorącej wodzie kąpanych, chcących już tu, na ziemi, natychmiast, realizować utopię idealnego świata.

U jego źródła leży jednak nieraz także poczucie, iż skostniała religijność potrzebuje powrotu do zapomnianej „pierwszej miłości”, pierwotnego żaru wiary, ożywienia przysłoniętej przez zapobiegliwą krzątaninę codzienności wspaniałej eschatologicznej nadziei Kościoła. Głosi ona, że nadejdzie czas, gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkim. Pierwotna więź stworzenia ze Stwórcą, jaką człowiek posiadał w ogrodzie swego dzieciństwa, lecz nie umiał jej docenić, bo nie znał jeszcze jej strasznej alternatywy – zostanie przywrócona i odnowiona. Nie ku satysfakcji jedynie elity, grona wybrańców: zerkając przez uchylone drzwi do nieba, Jan ujrzał w przemienionym świecie „rzekę wody żywota” i „drzewo żywota (...) wydające co miesiąc swój owoc, a liście drzewa służą do uzdrawiania narodów. I nie będzie już nic przeklętego” (Obj. 22:2-3). Popularna chrześcijańska wizja, zauważył wybitny protestancki teolog i biblista John Stott, przesadnie koncentruje się na „negatywnych radościach niebiańskich”, tj. na obietnicy, że nie będzie już łez i cierpienia, głodu i pragnienia, nocy, przekleństwa ani śmierci. Bogu dzięki za tę nieobecność. Ale dzięki niech będą Bogu tym bardziej za przyczynę owej nieobecności, to jest za obecność – centralną, dominującą obecność – tronu Bożego!

Także autorzy niniejszego zeszytu – którym za życzliwą współpracę serdecznie dziękujemy – na prośbę redakcji podjęli się przybliżenia i „oswojenia” tej obrosłej w interpretacyjne nieporozumienia, dla jednych odstręczającej, dla innych fascynującej księgi. Dzieło to nie jest jakimś meteorem zabłąkanym w Nowym Testamencie, nie jest też fantastycznym, niewydarzonym dziecięciem późnego judaizmu – pisze w swej najnowszej książce, poświęconej Nowemu Testamentowi, prof. Anna Świderkówna i dodaje: – Obraz dziejów, jaki odnajdujemy w Apokalipsie Janowej, nie przynosi z pewnością jakiejś łatwej, landrynkowej wizji. Historia jest miejscem wolności, danej człowiekowi przez Boga, a zatem także naszej własnej decyzji...