Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

6 / 2000

CO WY NA TO?

– Dziś ludziom ciężko się żyje, więc kim byśmy byli, gdybyśmy sobie nie pomagali w potrzebie? – odparła kobieta na pytanie dziennikarza, dlaczego w pewnej miejscowości ludzie postanowili pomóc sąsiadowi odbudować spalony dom.

Bywa też inaczej: anonimowość, osamotnienie, zaabsorbowanie kręgiem własnych problemów. Dopiero gdy dochodzi do tragedii, okazuje się, że można było jej zapobiec, gdyby nie obojętność otoczenia, urzędnicza rutyna, żargon przepisów i procedur. W przypadku nie mogącej znaleźć pracy mieszkanki Pabianic, która tuż przed eksmisją na bruk z mieszkania komunalnego (wcześniej straciła mieszkanie spółdzielcze) odebrała sobie życie, nie złamano żadnego z literalnie stosowanych przepisów – zabrakło dobrej woli, życzliwego podania ręki.

Rozwierają się nożyce, mamy już w Polsce dwa niewyobrażalnie różne światy, świat naprawdę bogatych i świat głębokiej biedy, świat wykluczonych. (...) trwale bezrobotni czy bezdomni (...) stanowią jedynie „dno”, najniższą warstwę „świata wykluczonych”, ale nad nim jest jeszcze rozległa strefa – strefa braku szans normalnego uczestnictwa w rynku pracy, a także konsumpcji, edukacji, kultury. W tej strefie znajdują się też ludzie, którzy jeszcze pracują, ale nie są w stanie zarobić na życie, jeszcze mieszkają, ale nie starcza im na czynsz, jeszcze się uczą, ale bez wyników. (...) Twierdzenie, że wykluczeni są po prostu ofiarami własnej nieudolności, braku przedsiębiorczości czy postaw roszczeniowych, jest wygodnym mitem – pisała w marcowym „Znaku” Halina Bortnowska. Znany politolog Ralph Dahrendorf, zapytany, jak zapobiegać i redukować wykluczenie, mówił o ludziach obdarzonych talentem tworzenia i spajania grup ludzi dobrej woli i sprawnej akcji, naprawiających różne chore aspekty świata wokół siebie. Mówić o tym w kontekście transformacji, konkurencyjności i globalizacji – komentuje pani Bortnowska – to nagle użyć dziwnej wagi, na której szalach wdowi grosz przywraca równowagę.

Nie wystarcza podziwiać ludzi tym darem obdarzonych: s. Chmielewską, Owsiaka, Ochojską. Coraz więcej ludzi dochodzi też do wniosku, że nie wystarczy oglądać się na rząd, polityków, instytucje. Oto fragment listu uczonych, dziennikarzy, pisarzy i pedagogów pt. W sprawie godności młodego pokolenia, opublikowanego w „Gazecie Wyborczej” z 2 czerwca – parę dni przed zakończeniem nużącego spektaklu pt. „Kryzys koalicji rządzącej”, który potwierdził w końcu mądrość ludową, że nie da się skleić rozbitego jajka: Wąska elita przystosowana do świata konkurencji i rynku myśli o dobrych liceach, studiach, stypendiach i przyszłej karierze. (...) Nie łudźmy się, że hasło „bierzmy sprawy w swoje ręce” podchwyci młodzież z wielkomiejskich blokowisk, powiatowych wysp bezrobocia, ubogich wsi i popegeerowskich enklaw beznadziei. Zamiast ideologicznych zaklęć potrzebna jest pomoc, impuls z zewnątrz. Niepokoi nas brak pozytywnej wizji, krótkowzroczność, z jaką rezygnujemy z utrzymywania przedszkoli, świetlic, klubów osiedlowych, bibliotek gminnych itp.

Nie zwracamy się do władz. Apelujemy do społeczeństwa. Rozejrzyjmy się wokół. Wesprzyjmy działania naprawcze tak, jak potrafimy – pracą społeczną, dobrą radą lub choćby datkiem. Spróbujmy stworzyć młodym alternatywę. Niech nie będą skazani na wegetację w zamkniętym kręgu beznadziei. Pole działania jest szerokie – od nacisku na rządy i legislatury celem stworzenia wyrównujących szanse programów po pracę u podstaw, jak organizowanie zajęć pozaszkolnych czy pomoc w odrabianiu lekcji.

„Prace magisterskie – także przepisywanie” – głosi kartka przyklejona na przystanku autobusowym. Co myśli o tym dziewczyna, która z wielkim samozaparciem przebija się przez liceum, nie znajdując zrozumienia u rodziny dla swojej chęci kontynuowania nauki (matka uważa, że jej także wystarczy zawodówka)? Kolejne progi w szkole i zniechęcającą atmosferę w domu udaje jej się pokonywać dzięki pomocy sąsiadów. Państwo ci, inteligenci w wieku emerytalnym, lecz emerytury nie praktykujący, od kilku lat pomagają jej w nauce, podsuwają mądre książki, dodają otuchy i gratulują sukcesów, znając ich cenę. To tylko jeden przykład, a dotyczy gęsto zamieszkanego przez inteligencję warszawskiego Ursynowa. A jaka nadzieja stoi dziś przed chłopcem czy dziewczyną z miasteczka albo ze wsi, zwłaszcza biednej i zacofanej, choć reforma szkolna postuluje zrównanie szans edukacyjnych młodzieży wiejskiej i miejskiej? Pozostaje prosty środek antysceptyczny: zacząć robić coś sensownego – na miarę swych kompetencji, możliwości, talentów. Los Janków czy Antków końca XX wieku zależy od tego, czy na ich drodze w porę staną ludzie dobrej woli, chcący naprawiać chore aspekty świata wokół siebie.