Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

Nr 3-4 / 2001

CO WY NA TO?

Jednym z najgłośniejszych wydarzeń publicystycznych ostatnich tygodni była rozmowa z Adamem Michnikiem i gen. Czesławem Kiszczakiem („Gazeta Wyborcza” z 3-4 lutego). Zwłaszcza po-stawa Adama Michnika spotkała się z głosami ostrej krytyki. Jego adwersarze uznali za nie do przyjęcia  wyrażony przezeń pogląd, że organizując Okrągły Stół, a później wspierając reformy, generałowie Kiszczak i Jaruzelski tysiąckrotnie odkupili swe wcześniejsze winy. Głębokie wzburzenie wywołało też to, że Michnik przebaczył gen. Kiszczakowi, swemu niegdysiejszemu prześladowcy.

Pomińmy głosy oburzenia prawicowych publicystów, listy katolickich biskupów i kąśliwą ripostę gen. Kiszczaka. Na uwagę zasługuje za to list otwarty, jaki do Adama Michnika skierował dominikanin o. Ludwik Wiśniewski („GW” z 24-25 lutego). Przez długie lata był on duszpasterzem akademickim w Gdańsku i duchowym przewodnikiem znacznej grupy polityków rozsianych dziś po różnych mniej lub bardziej prawicowych frakcjach politycznych. Jego sprzeciw wobec postawy Michnika ma następujące założenie: decyzji o winie lub o braku winy nie można podejmować, analizując uwarunkowania i intencje ludzi, którzy jakiś czyn popełnili, bo wina lub brak winy to kategorie moralne i na płaszczyźnie moralnej trzeba problem najpierw przebadać, a dopiero później na wszystkich innych płaszczyznach. Jego zdaniem te inne płaszczyzny to tylko okoliczności łagodzące lub obciążające: to wszystko, co wie, czuje i zamierza ktoś, kto w konkretnej sytuacji podejmuje rzeczywiste decyzje. Tymi przypadkowymi okolicznościami prawdziwy badacz moralności nie zaprząta sobie głowy. On wie, co samo przez się jest dobre, a co złe, co można przyjąć, a co trzeba odrzucić. Michnik nie ma więc prawa tłumaczyć postępków Kiszczaka, a tym bardziej czegokolwiek mu wybaczać! List o. Wiśniewskiego głosi zdumiewającą pewność w sprawach dobra i zła. Czy istotnie chrześcijanin może sobie na taką pewność pozwolić?

Ponad 50 lat temu Dietrich Bonhoeffer, świadek i uczestnik skomplikowanych wyborów, jakie przyszło podejmować ludziom zaangażowanym w opozycję antyhitlerowską w Niemczech, twierdził, że przesłanie chrześcijańskie wykracza poza dobro i zło. Poznanie dobra i zła – pisał – pojawiło się, gdy człowiek zerwał z Bogiem; znając dobro i zło (...) nie żyje już w rzeczywistości, którą określił prapoczątek, lecz wchodzi w świat możliwości własnych: bycia dobrym albo złym (Wybór pism, s. 137). W raju, będąc w jedności z Bogiem, nie zastanawiał się nad dobrem i złem. Wygnany zeń, z wielką pewnością feruje wyroki. Próbując na „płaszczyźnie moralnej” ważyć dobro i zło, musimy więc zawsze pamiętać o skazie oddzielenia, za sprawą którego jesteśmy szczególnie podatni na mylenie stereotypów z niezmiennymi zasadami, a uprzedzeń z oczywistymi prawdami.

W mrocznych latach 40. XX w. Bonhoeffer poszukiwał w Ewangelii odpowiedzi na pytanie, jak postąpić wobec wartości ważnych dla wielu ludzi ze swego bliższego i dalszego otoczenia, takich jak lojalność wobec państwa i narodu czy po prostu prawdomówność. Pisał wtedy: Mądry wie, że rzeczywistość tylko w ograniczonym zakresie jest podatna na zasady, bo nie na nich jest zbudowana, lecz opiera się na żywym, stwórczym Bogu (s. 158). Jego doświadczenie wskazuje alternatywę dla abstrakcyjnego moralizowania w porządku teologicznym i praktycznym. Naśladowanie Chrystusa nie polega na wystawianiu cenzurek ani na unikaniu kontaktu ze złem. Żeby sobie ze złem poradzić, trzeba wziąć na siebie odpowiedzialność za nie. Kto chce być odpowiedzialny uchylając się od winy, odcina się też od zbawczej tajemnicy bezgrzesznego jej ponoszenia przez Jezusa Chrystusa i udziału w boskim usprawiedliwieniu, które na tę tajemnicę spływa. Swoją osobistą nienawiść stawia ponad odpowiedzialność za człowieka i nie widzi, że staje się w ten sposób bardziej winny. Jest też ślepy na to, że prawdziwa niewinność objawia się w tym właśnie, że dla drugiego człowieka gotowa jest podjąć wspólnotę winy. Do istoty odpowiedzialnego działania należy – przez Jezusa Chrystusa – to, że bezgrzeszny z bezinteresownej miłości staje się winny (s. 197).

Bonhoeffer należał do tych, którzy z najwyższym poświęceniem przeciwstawiali się złu. Ani w jego pismach, ani w jego działalności nie znajdziemy przyzwolenia czy choćby biernej akceptacji dla czynów nikczemnych. Ale gdy dziś sięgamy po jego spuściznę, rozważając dziedzictwo PRL-u i stanu wojennego, widzimy, że nie wystarczy trwać w okopach krzywd i przekonania o własnych racjach. A cóż powiedzieć o innych rachunkach: za Jedwabne, za Niemców, którzy w 1945 r. wpadli w polskie ręce, za pogrom kielecki, za akcję „Wisła”? Pielęgnując przekonanie o niewinności w jednych sprawach, nie można oczekiwać, że uzyska się skwitowanie w innych. Przykład Bonhoeffera uczy, że lepiej przysłużymy się przyszłości, jeśli przemierzając kręte drogi najnowszej historii, zamiast próżnego moralizowania będziemy starali się robić coś pozytywnego i okażemy więcej skłonności do wybaczania i zrozumienia tego, co czują inni, niż do płomiennych potępień. O moralności można bowiem rozmawiać tylko w czasie rzeczywistym, a nie wirtualnym.