Drukuj
Okładka 3-4/2005Jesteśmy świadkami i uczestnikami niecodziennego spektaklu. Oto w internecie żyje swoim życiem tzw. lista Wildsteina, będąca częścią katalogu Instytutu Pamięci Narodowej. Na tej liście obok nazwisk pracowników i tajnych agentów organów bezpieczeństwa PRL-u znajdują się nazwiska wielu osób nękanych przez SB. Każdy jest jednakowo winny i jednakowo niewinny. Kilkadziesiąt tysięcy nazwisk to te, za którymi stoją ofiary komunistycznego reżimu. Niewinnych osób jest z pewnością wielokrotnie więcej - to skutek zbieżności nazwisk. Ich dobre imię zostało narażone na szwank.

Można zwrócić się do IPN-u o przyznanie statusu osoby pokrzywdzonej. Przecież wielu ludzi nie miało zamiaru zaglądać do swoich teczek, ponieważ napawa ich wstrętem myśl o kontakcie ze schedą po SB. Jednak zmusza ich do tego sytuacja. Po wielu latach stanowczego oporu wobec ubeckich metod, ci częstokroć cisi bohaterowie muszą teraz dowodzić swojej niewinności, co jest przeżyciem traumatycznym. Dzieje się to z pogwałceniem fundamentalnej zasady państwa prawa, przewidującej, że to oskarżonemu na drodze prawomocnego procesu sądowego należy udowodnić winę ponad wszelką wątpliwość.

To prawda, że sądy w Polsce działają opieszale, to prawda, że lustracja zgodna z ustawą posuwa się powoli. Jednak przyspieszenie lustracji lub zmiana jej zasad nie może odbywać się kosztem niewinnych. Droga na skróty nie zawsze jest najlepsza, bo można kogoś na tej drodze boleśnie potrącić.

Obejrzałam w telewizji i wysłuchałam w radiu wielu dyskusji na temat nowej fazy lustracji, w którą weszliśmy dzięki redaktorowi Wildsteinowi. Uderzyła mnie całkowita obojętność entuzjastów tego, co się dzieje, na los bardzo wielu niewinnych ludzi, którzy czują się skrzywdzeni posądzeniem o bycie agentami bezpieki. Niektóre osoby publiczne uczestniczące w tych dyskusjach, korzystając ze swych wyjątkowych możliwości, oczyszczają się z podejrzeń na oczach milionów widzów. Ludzie, których życie toczy się z dala od kamer telewizyjnych, takiej szansy nie mają i boleśnie odczuwają swoją bezradność. To właśnie oni - jako ofiary przestępczego systemu - powinni być pod szczególną ochroną w wolnej Polsce. Tymczasem wszelkie deklaracje o poszanowaniu osoby ludzkiej w ustach piewców internetowej lustracji okazały się czczym frazesem.

Nie ma sposobu na zapobieżenie wielkim politycznym igrzyskom, których jesteśmy świadkami. Lustracja to instrument, który porusza emocje i rozgrzewa tłum. W zręcznych rękach stanowić może silną i groźną broń. Poza tym ideologiczne pohukiwanie przesłania oczywisty fakt, że partie polityczne nie wiedzą, co zrobić z bezrobociem, podatkami, służbą zdrowia itd.

Nasze środowisko kościelne zdało egzamin uczciwości i odwagi w oporze przeciw komunistycznemu reżimowi. W najgorszych, najbardziej niebezpiecznych czasach ufaliśmy sobie nawzajem, a osoby próbujące infiltrować nasze zbory były natychmiast demaskowane. Nasi duchowni dawali świadectwo prawdzie, często narażając się na represje. Temu, co się dzieje i co wywołuje poczucie krzywdy - również u wielu naszych współwyznawców - powinniśmy przeciwstawić siłę zaufania. Tylko tyle i aż tyle.