Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3/2013, s. 5

Wejście do warszawskiego kościoła ewangelicko-reformowanego (fot. Michał Karski)W znanym angielskim serialu kryminalnym w pewnym momencie akcja przeniosła się na schody, które wraz z sąsiednią ścianą wydały mi się znajome. Jeszcze moment – drzwi, fragment ogromnego budynku… Ależ oczywiście! To nie żaden Londyn, to nasz kościół „na Lesznie”, w Warszawie! Inny film, bodaj austriacki, uroczysty pogrzeb... w znajomych murach tego samego kościoła. Nie da się ukryć – nasz budynek kościelny kilkakrotnie był wynajmowany filmowcom, co m.in. pomogło pozyskać środki na drobne remonty. Podobnie robią inne parafie warszawskie. Na zachodzie Europy tego typu wydarzenia są codziennością i nikogo nie dziwią. Ale u nas jest inaczej. Coraz częściej takie transakcje zaczynają budzić opory, a nawet żywy protest. Bo wszak Pan Jezus wygnał przekupniów z domu modlitwy. Ale dlaczego film rozgrywający się na kościelnych schodach, czy przedstawiający nawet dość kontrowersyjny (dotyczyło wielkiego zbrodniarza) pogrzeb nie budzi sprzeciwów, a już filmowanie we wnętrzach kościelnych pokazu mody ślubnej – zdecydowanie tak? Gdzie jest granica? Czy ona w ogóle istnieje? Czy może, jak niektórzy twierdzą, u nas panują te same zwyczaje, co na Zachodzie w XIX stuleciu, a my, chcąc nie chcąc, powtarzamy za nimi te same szczeble rozwoju?

Proponuję zupełnie inne podejście do sprawy: „Wszystko wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko wolno, ale nie wszystko buduje” (1 Kor 10,23). Nie jesteśmy związani obyczajami, tradycją, ani „opinią tłumu”, ale ponieważ rządzi nami miłość, nie wolno nam zrobić krzywdy bratu swemu w wierze, nie wolno go zgorszyć. Budynek kościoła, jako miejsce naszej wspólnej modlitwy, otoczony jest podobnymi uczuciami, jak dom rodzinny. Może istnieć dom rodzinny, z którym nas nic nie łączy, o który nie dbamy. Ale najczęściej jest to miejsce drogie naszemu sercu. Najsilniej odczuwają to dzieci, one też wskazywane są w Biblii jako te spośród nas, które są najbliżej Królestwa Boga. Biada nam, jeśli zabierzemy to dzieciom (ale nie tylko), jeśli zniszczymy w nich uczucia żywione wobec rodziny i rodzinnego domu, jeśli je zgorszymy. Biada gorszycielom, lepiej by im było z kamieniem młyńskim u szyi! Czasem trzeba uszkodzić, a nawet zabrać dom rodzinny, ale tylko wtedy, gdy jesteśmy pewni, że tę krzywdę natychmiast naprawimy. Czy takie kryterium wydaje się Wam wystarczające? Co Wy na to, drodzy Czytelnicy?

* * * * *

prof. Jarosław Świderski – elektronik, Instytut Technologii Elektronowej

 

Na zdjęciu: Wejście do warszawskiego kościoła ewangelicko-reformowanego (fot. Michał Karski)