Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 3/2015, s. 5

Jarosław Świderski (fot. Ewa Jóźwiak)

Przed kilku laty przeprowadziłem ciekawą rozmowę z moim holenderskim przyjacielem, żyjącym w mieście, którego mieszkańcy są w swojej większości (przynajmniej formalnie) ewangelikami reformowanymi. Pytałem o jego ocenę sytuacji, w której budynki kościelne, w przeszłości z trudem mieszczące wszystkich chętnych do uczestniczenia w nabożeństwach, dziś pustoszeją. Co jest tego przyczyną? Myślałem, że usłyszę analizę pracy kolegiów kościelnych, umiejętności duchownych, może zmieniających się warunków życia rodzinnego. Zamiast tego dowiedziałem się o studiach nad życiem jego macierzystej parafii w XVIII w. Powiedział mi, że kościół był wtedy zawsze pełen, bo nie wypadało opuścić nabożeństwa. Każdy, kto w niedzielę pozostawał w domu, stawał się dla sąsiadów osobą podejrzaną. Ale jednocześnie duszpasterze skarżyli się, że tak naprawdę wierzących, takich, na których można było polegać, znajdowało się w zborze kilka, może kilkanaście osób. I ta sytuacja powtarzała się przez dziesiątki lat. – A jak myślisz, zapytał mnie, na ilu członkach zboru opiera się dzisiaj życie mojej parafii? Na dwudziestu paru. Pozostałych zobaczysz w kościelnych ławkach przy okazji ślubu, pogrzebu czy podobnych, oficjalnych uroczystości. Przez dwieście kilkadziesiąt lat niewiele się pod tym względem zmieniło!

Ta rozmowa przypomniała mi się w tych dniach, gdy napotkałem w mediach na dyskusję o przemijaniu chrześcijaństwa w Europie, o masowym występowaniu z Kościołów różnych wyznań w Niemczech (w pewnym uproszczeniu – trzeba tam płacić podatek na rzecz Kościoła, do którego zadeklarowało się swoją przynależność), a także o zmniejszaniu się uczestnictwa Polaków w „mierzalnych” formach kultu religijnego (uczestnictwo w nabożeństwach, powołania kapłańskie, liczebność zakonów). Czyżby rację mieli ci, którzy uważają, że chrześcijaństwo przeżywa w Europie pogłębiający się ciągle kryzys? A może ci, co mówią o kryzysie form, przy jednoczesnym tryumfie podstawowych treści? Pan Jezus powiedział (Mt 18,20), że jest z nami, gdy spotykamy się, choćby tylko we dwóch, lub we trzech, ale w jego imieniu. Gdy posługujemy się narzędziem miłości dla realizacji Bożych nakazów. Nasz sposób wyrażania tych treści zmienia się wraz ze zmianami zachodzącymi w naszym języku, w aparacie używanych przez nas pojęć. Może więc trzeba zaufać formom dostosowanym do dzisiejszych potrzeb, a zapewniającym realizację podstawowych treści?

Gdy przed laty zamieszkałem w Warszawie i zacząłem chodzić na nabożeństwa nikogo tu nie znając, wydawały mi się one ważne, ale „zimne”. Dopiero spotkania młodzieży, potem chóru, wreszcie różne komisje, kręgi dyskusyjne itp. sprawiły, że poczułem się członkiem Kościoła. Wtedy wśród młodzieży zrodziła się nazwa „minispołeczność” dla określania grupy ludzi sobie bliskich, realizującej misję Kościoła, którą oficjalnie powierza się wciąż parafii i zborowi. Może wystarczy w naszym „zabieganym świecie” przenieść ciężar życia chrześcijańskiego na takie właśnie „minispołeczności”, a parafie traktować jako ich „federacje” powołane dla skuteczniejszej realizacji niektórych funkcji (kazania, sakramenty, działalność diakonijna), aby ujrzeć, że europejskie chrześcijaństwo nie przemija, a przeciwnie – po pewnych korektach form pracy – pięknie się rozwija?

* * * * *

Jarosław Świderski – profesor elektronik, Instytut Technologii Elektronowej

 

Na zdjęciu autor felietonu (fot. Ewa Jóźwiak)