Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

4-5 / 1999

MYŚLANE NOCĄ

...tysiąc lat w oczach twoich jest jak dzień wczorajszy, który przeminął.
Ps. 90:4

Ten rok z trzema dziewiątkami, ostatni w naszym życiu z jedynką na początku czterech cyfr, jest dla minie rokiem różnych okrągłych rocznic. Rocznice są owocem upływu czasu, a czas... Cóż, im jestem starsza, z tym większym dystansem odnoszę się do podziałek czasowych wymyślonych przez ludzi dla ludzi, i dla wszystkich ludzi i sytuacji jednakowych. Prawda, że bez tych miar obowiązujących na całym świecie trudno by się było porozumieć i poruszyć. Ale już choćby słowa Psalmu dziewięćdziesiątego świadczą, że czas nie jest ani jeden, ani wszędzie i dla wszystkich jednakowy. Podzielenie na cząstki przesunęło go do rzędu wygodnych pozorów, do jakich zaliczam też pieniądze, za które sprzedaje się i kupuje czas.

Pewnego dnia zamarzył mi się chleb nie ze sklepu spożywczego, gdzie zwykle oprócz innych produktów kupuje się również pieczywo. Poszłam do piekarni, gdzie powitał mnie pulchny właściciel i z niczym nieporównywalny zapach świeżego chleba prosto z pieca. Dostałam do ręki coś ciepłego, puszystego, z chrupiącą skórką, położyłam na ladzie pieniądze. I nagle poczułam, że okropnie oszukuję tego miłego człowieka. Bo i cóż dałam mu w zamian za jego rzetelny trud i umiejętności przemienione w chleb, który miał za chwilę zaspokoić głód kilkorga ludzi? Dałam zadrukowany kawałek papieru i parę brzęczących krążków metalu. A co najważniejsze – piekarz wydawał się z tej transakcji nader zadowolony i pożegnał mnie szerokim uśmiechem. Cóż, pomyślałam sobie, schodząc ostrożnie po stromych schodkach, przynajmniej ma tę satysfakcję, że poświęcając swój czas na upieczenie tego chleba – zrobił coś naprawdę pożytecznego. Stałam chwilę na chodniku, czekając na zielone światło, jezdnią pędziło rozjuszone stado samochodów, a ja zastanawiałam się, ilu też ludzi może dziś po dogłębnym zastanowieniu powiedzieć o sobie, że w czasie sprzedanego wycinka własnego czasu robili coś naprawdę pożytecznego?

Jest takie stare, jeszcze przedwojenne powiedzonko, że „czas to pieniądz”. To hasło, które jeszcze ładniej brzmi po angielsku, widuje się w niektórych gabinetach: „Time is money!” Powtarzany ten groźny idiotyzm bezkrytycznie, z podziwem i zazdrością obserwując zziajanych biznesmenów, którzy błyskawicznie pomnażają swoje fortuny, rzeczywiście oddając temu zajęciu cały swój czas. Niestety, nigdzie nie widziałam i nie zdarzyło mi się słyszeć hasła, które nieco prawdziwiej ukazuje prawdziwy stan rzeczy: „czas to życie”.

Człowiek może odzyskać wiele utraconych dóbr czy wartości. Może odzyskać zdrowie, marnotrawnego syna, żonę, która odeszła, dobre imię, pamięć, a przede wszystkim życie odebrane mu tu i darowane Tam jako żywot wieczny. Jedno tylko traci nieustająco i bezpowrotnie, od chwili narodzenia aż do śmierci: czas. Swój własny czas, bezcenny dar Boży, którego każda chwila ulatuje bez możliwości odzyskania jej kiedykolwiek. Tak sobie myślę, że kiedyś zostaniemy rozliczeni nie tylko z naszych uczynków, myśli i zaniechań, ale również, i może przede wszystkim, z tego, jaki zrobiliśmy użytek z czasu danego nam bez żadnych ograniczeń, poza wyznaczeniem początku i końca użytkowania. Każdy człowiek przyjmuje ten dar z chwilą narodzin, zaczerpnięcia pierwszego oddechu i wydania pierwszego pisku, nieświadom, że zarazem przyjmuje na siebie ogromną odpowiedzialność. W miarę jak rośnie, jest coraz bardziej świadomy siebie i świata, ale obawiam się, że świadomość tego, czym jest czas i związana z nim odpowiedzialność przed Bogiem przychodzi bardzo późno, niekiedy za późno, niekiedy wcale.

A tak w ogóle, to czas jest osobliwym tworzywem, które w tej samej przedziałce zegarowej, a więc w tym samym na pozór czasie, potrafi na przykład kurczyć się do mgnienia oka lub rozciągnąć w nieskończoność. Wyrażamy to słowami „dopiero” i „już” w odniesieniu do czasu obiektywnie tego samego, arbitralnie ujętego w sztywne ramy minut, godzin, dni, miesięcy, lat. Przekonanie, że czas odmierzony wskazówką zegara zawsze i wszędzie dla wszystkich cywilizowanych istot jest tym samym czasem, pozwala posunąć się do stwierdzenia, że ktoś nie cierpiał długo, bo umarł już w pięć minut po wypadku. Nie śmiem nawet wyobrazić sobie, ile godzin, dni czy tygodni wypadłoby, gdyby ten umierający człowiek przeliczył nasze pięć minut na swój czas cierpienia.

Jak wiemy, Bóg ma własną miarę czasu i sądzę, że Jego zegary na nic by się nam tu na ziemi nie przydały. Sześć dni, jakie poświęcił na stworzenie świata, traktujemy dosłownie: nasz tydzień ma sześć dni pracy, a siódmego odpoczywamy i oddajemy cześć Panu. Bóg, znając nasze mizerne możliwości, zatroszczył się o to, by po dniu następowała noc. Bo jakże inaczej zdołalibyśmy doliczyć się niedzieli? Patrząc jednak na jakąkolwiek cząstkę otaczającej nas przyrody, musimy nabrać pewności, że jeden dzień Boży trwał niechybnie co najmniej tysiąc naszych lat. Jakże inaczej zdążyłby Bóg tak dopracować każdy szczegół swojego dzieła, nawet jeśli obmyślił wszystko wcześniej, nim świtem dnia pierwszego przystąpił do roboty?

Tak czy inaczej, czas jest sprawą wielce tajemniczą. I dlatego nikomu nie będę miała za złe, jeżeli czytając w tej chwili: „muszę na tym skończyć, bo nie mam już czasu” – potraktujemy te moje słowa z dużą dozą podejrzliwości.

Wanda Mlicka