Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

9 / 1992

NIE MAM CZŁOWIEKA...

Niech osłupieją z powodu swej hańby ci, którzy mówią do mnie: „Ha, ha!"

Ps. 40:16

W słoneczny letni dzień siedziałam w miejskim ogrodzie i obserwowałam dwóch ścigających się chłopaczków. Widok to w tym miejscu zwyczajny, jako że w parku zawsze mnóstwo jest dzieciaków, które rozpiera energia i radość życia. Tyle tylko, że ci dwaj dziesięciolatkowie ścigali się na inwalidzkich wózkach. Obserwujące wraz ze mną te wyścigi starsze panie litościwie wzdychały, dwaj młodzi ludzie rzucali pogardliwe uwagi i chichotali, a matka z niemowlęciem na kolanach powiedziała: „I na co im to? Nóg nie mają, a ścigać im się zachciało! Siedzieliby w domu przed telewizorem zamiast pokazywać się ludziom".

I nikt, nikt nie zawołał: „Brawo! Wspaniale!"; albo: „Poczekajcie, zmierzę wam czas!"; albo: „Chłopaki, chodźcie na lody! Kibic stawia!" Ludzie wymienili westchnienia, chichoty, opinie i z zażenowaniem lub niechęcią odwrócili oczy.

„I to jest to, co najbardziej boli i odbiera radość z uprawiania sportu. Największe wrażenie zrobi! na mnie w Nowym Jorku właśnie stosunek ludzi zdrowych do naszych zawodów. Poczułam się tam po raz pierwszy w życiu dowartościowana. Na trasie było mnóstwo widzów, niesamowity doping, wszyscy cieszyli się i bawili razem z nami. A jakie zainteresowanie wszystkich środków przekazu! Organizacja Maratonu też przeszła nasze oczekiwania, ale to ostatecznie jest kwestia pieniędzy i doświadczenia. Najważniejsza była reakcja ludzi zdrowych. Odnosili się do nas jak do bohaterów..."

Patrzę na tę dziewczynę – bohaterkę z Nowego Jorku – i myślę, że przypomina raczej delikatny kwiat niż uczestniczkę maratonów. A jednak wygrała w 1991 roku Maraton Pokoju w kraju i znalazła się w ekipie sportowców jadących za Ocean, gdzie uplasowała się w pierwszej dziesiątce w kategorii zawodniczek na inwalidzkim wózku. Pani Jola. Ta sama, która w swojej rodzinnej wsi uznana została za osobę nienormalną, bo z powodu wady wrodzonej nie chodziła, lecz pełzała. Tylko mądrości i uporowi swojej Babci zawdzięcza, że przyjęto ją do szkoły podstawowej w innej miejscowości. Potem już sama walczyła o normalne życie. Ale jej talent sportowy doceniono dopiero w Konstancinie, w Stołecznym Centrum Rehabilitacji. Tam wygrała swój pierwszy bieg na 4 km i zaczęła myśleć o maratonie. Maraton to 42 kilometry...

„Niech pani pomyśli, co za skok dla mnie! Z takiej malej dziury, z domu alkoholików, prosto do Nowego Jorku... Jestem szczęśliwa. Teraz dalej trenuję, ale u nas, to pani wie...tyle trzeba się nasłuchać. I te spojrzenia. Dlaczego tak?"

Dlaczego tak? Cóż można na to odpowiedzieć? Nie jesteśmy sobie nawzajem życzliwi, to wiadomo. Ale w dużej mierze winne są też stereotypy zakorzenione w psychice naszego społeczeństwa jak chwasty, których nikt nie tępi. W roku 1954, gdy w Zakładzie Leczniczo-Wychowawczym w Świebodzinie po raz pierwszy zetknęłam się z kalectwem dzieci, sama na początku zadawałam sobie pytania: „Jak można widok dziecka kalekiego pogodzić ze smukłymi sylwetkami rowerów? [...] Z dyskiem i kulą odpoczywającymi w kącie biblioteki? Z brunatną okrągłością zawieruszonej w korytarzu piłki, tego symbolu ruchu i radości?" O tym, że nie tylko można, ale koniecznie trzeba, przekonałam się już wtedy, i to właśnie tam. A następne lata przynosiły mi coraz lepsze zrozumienie i wielokrotne potwierdzenie tego, że sport jest w terapii i rehabilitacji ludzi niepełnosprawnych elementem wręcz niezbędnym.

Wiedzieli o tym Egipcjanie i Hindusi już około trzydziestu stuleci przed naszą erą. Wiedział niejaki Erastatos z Aleksandrii (305-250 przed Chr.) i słynny lekarz rzymski Galen (131-200 po Chr.), zalecający przy niesprawności ćwiczenia fizyczne. Rozwinięta w starożytności wiedza o leczeniu ruchem przepadła w mrokach średniowiecza i do koncepcji usprawniania inwalidów przez sport powrócono dopiero w końcu zeszłego stulecia.

U nas zbawienny wpływ sportu na rehabilitację zauważyli jako pierwsi dr Mirosław Leśkiewicz i mgr Zenon Piszczyński ze wspomnianego Zakładu w Świebodzinie. Grupa specjalistów z również wspomnianego wyżej STOCER-u w Konstancinie, pracująca pod kierunkiem prof. Mariana Weissa, włączyła na stale sport do terapii inwalidów. I dużo się u nas w tej dziedzinie dzieje. Należymy jako współzałożyciele do Międzynarodowej Federacji Sportowej Inwalidów ISOD, jak również do Międzynarodowej Federacji Stoke Mandewille. Naszym reprezentantem na arenie międzynarodowej i organizatorem zawodów w Polsce jest ZSSP „Start".

Reguły sportowe oparte są na ogólnych regułach sportu, tyle tylko, że podziału na klasy i grupy startowe dokonuje się w zależności od rodzaju inwalidztwa i jego stopnia. A czy każdy, kto przejdzie pomyślnie badania lekarskie dotyczące ogólnego stanu zdrowia, może...? Każdy, z wyjątkiem dotkniętych najcięższym kalectwem. Trenują i startują w zawodach ludzie niewidomi i głusi, z amputowanymi kończynami, paraplegicy i ci z porażeniem mózgowym, i z niedorozwojem umysłowym. Uprawiają narciarstwo, lekkoatletykę, podnoszą ciężary, grają w siatkówkę i koszykówkę, biorą udział w pięcioboju, maratonach, słowem – są obecni we wszystkich dyscyplinach.

Od lat Polacy uczestniczą w igrzyskach olimpijskich dla niepełnosprawnych, zdobywają tytuły mistrzów Europy i świata. Przywieźli już do kraju kilkaset medali, śmiem twierdzić, że o wiele więcej niż ich pełnosprawni koledzy. Ale czy wiadomości o ich zwycięstwach trafiają na poczesne miejsca w prasie? Czy telewizja przeprowadza transmisje z ich zawodów? Tu i ówdzie znajdzie się jakaś wzmianka, przemknie krótka migawka – i to wszystko. Zła to polityka, złe wychowywanie społeczeństwa, któremu – choć nazywa siebie chrześcijańskim – brakuje często podstawowej cechy chrześcijanina: miłości bliźniego.

Napisałam tu, że. rozwinięta w starożytności wiedza o leczeniu ruchem przepadła później w średniowieczu. Dziś, we wszystkich cywilizowanych krajach rozkwitła na nowo, przyjęta i popierana przez rządy państw, zaakceptowana i rozumiana przez szerokie rzesze ludności. I dziś, przy końcu XX wieku, nasze społeczeństwo do kwestii już nie tylko uprawiania sportu przez inwalidów, ale nawet ich poruszania się gdziekolwiek poza czterema ścianami mieszkania odnosi się tak, jakby nigdy z mroków średniowiecza nie wyszło. Milczy na ten temat władza, milczą nauczyciele, milczą księża.

I tylko z głębi stuleci dochodzi cichy głos Psalmisty: „Zechciej, Panie, ocalić mnie. Panie, pospiesz mi z pomocą! [...] Niech osłupieją z powodu swej hańby ci, którzy mówią do mnie: Ha, ha!" (Ps. 40:16).

Niech osłupieją z powodu swej hańby ci, którzy mówią do naszych kalekich Sióstr i Braci: „Ha, ha...!"

Wanda Mlicka