Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

10 / 1992

NIE MAM CZŁOWIEKA...

Albowiem Bóg to według upodobania sprawia w was i chęć, i wykonanie...

Flp. 2:13

Dziś chcę opowiedzieć Wam bajkę. Nie, nie sądzę, żeby wiele osób ją znało. Posłuchajcie.

Było sobie raz miasteczko. Zwyczajne, jakich wiele. Mieszkali w nim ludzie lepsi i gorsi, jak wszędzie. Miasteczko miało władze miejskie, co też samo w sobie jest raczej normalne. Ale – i to jest prawdziwy początek bajki – te władze, w których zasiadali ci sami – lepsi i gorsi – mieszkańcy, postanowiły uczynić ze swojego miasteczka miejsce do życia dla wszystkich. Dla wszystkich, to znaczy również dla ludzi słabych, starych, niepełnosprawnych i w ogóle takich, którym z tych czy innych względów trudno jest poruszać się swobodnie (mam tu także na myśli takie osoby jak niemowlęta w wózeczkach pchanych przez umęczone mamy).

Zabrano się więc do roboty. Obniżono lady przed częścią okienek na pocztach i w urzędach; niektóre z automatów telefonicznych zainstalowano niżej; obniżono część półek w sklepach samoobsługowych; przy schodach dodano poręcze na niższym poziomie; wybudowano pochyle podjazdy do świątyń, urzędów, kin itp.; przy przejściach przez jezdnię zainstalowano sygnały dla niewidomych; obniżono krawężniki... I tak dalej, i tak dalej. Pewną liczbę mieszkań w każdej dzielnicy przeznaczono dla ludzi niepełnosprawnych. Poszerzono futryny drzwiowe i wprowadzono mnóstwo drobnych, ale niezwykle istotnych udogodnień w kuchniach, łazienkach i toaletach. Czynsze za te mieszkania wydatnie obniżono. Mało tego – po ulicach kursują specjalne autobusy, do których można wjechać inwalidzkim wózkiem lub bez trudu wejść o kulach... Jaka ładna bajka, powiadacie? Ha! Kiedy to wcale nie bajka.

To miasteczko istnieje. Istnieje i nazywa się Lorient, a leży na zachodzie Francji. Już kilkanaście lat temu jako jedno z pierwszych miast tego kraju podjęło inicjatywę przystosowania ulic i budynków do potrzeb ludzi niepełnosprawnych. Za nim poszły inne miasta. W miarę upływu lat koszty zaczęły się zwracać. Wielu ludzi, uwięzionych dotąd w domu i korzystających ze świadczeń socjalnych, podjęło pracę i zrezygnowało z pobierania zasiłków. Wzrosły wpływy z komunikacji i podatków. Ożywił się handel, zwiększyła się frekwencja w teatrach, kinach i na koncertach. Zmalała natomiast liczba nieszczęśliwych wypadków spowodowanych na przykład zbyt wysokimi stopniami autobusów czy niedostępnością za wysoko umieszczonej poręczy na schodach. Zdaniem mieszkańców wszystkim żyje się tam teraz o wiele wygodniej i bezpieczniej.

Cóż, daleko nam jeszcze do Lorient, daleko nie tylko w sensie geograficznym. Ale z ogromną radością odnotowuję tu oznaki zmiany myślenia władz niektórych naszych miast, gmin i dzielnic. Oto na przykład w Warszawie, na Ochocie, firma ubiegająca się o lokal musi zobowiązać się do dokonania w nim takich przeróbek, by punkt usługowy lub sklep był dostosowany do możliwości poruszania się osoby na wózku inwalidzkim. W zamian gmina obniża czynsz. W Rawiczu powstał pierwszy w Polsce dworzec w pełni przystosowany do obsługi niepełnosprawnych podróżnych. W Ostrowiu Świętokrzyskim i w Pile są już hotele, w których część pokoi bądź cale jedno piętro wyposażone jest we wszelkie udogodnienia dla inwalidów. W Poznaniu jedna z ulic na całej długości ma wyraźnie oznakowane przejścia oraz sklepy, kawiarnie i restauracje, z których bez trudu mogą korzystać ludzie niepełnosprawni.

A w Krakowie? Prezydent tego miasta wydal decyzję o likwidacji już istniejących barier architektonicznych i komunikacyjnych oraz o zapobieganiu nowym. I tak, na przykład, warunkiem zatwierdzenia planu budowy albo kapitalnego remontu jakiegokolwiek gmachu użyteczności publicznej ma być przystosowanie go do potrzeb i możliwości osób poruszających się o ku/ach i na wózkach. To samo dotyczy projektów budownictwa mieszkaniowego. W każdej dzielnicy musi być uruchomiony co najmniej jeden punkt gastronomiczny dostępny dla wózków inwalidzkich. Niweluje się też stopniowo – w czasie konserwacji – różnice poziomów na ulicach i pod tym kątem opracowuje nowe ciągi komunikacyjne. Wygląda więc na to, że coś wreszcie drgnęło w naszym kraju.

Myślę, że jest to – niestety – jedyna droga prowadząca do stopniowej zmiany stosunku społeczeństwa do ludzi niepełnosprawnych. „Niestety", bo to wstyd dla tego społeczeństwa, że dotychczasowy brak troski i poważnego, odpowiedzialnego, konsekwentnego zainteresowania ze strony władz wszelkiego szczebla losem ludzi kalekich odbierało ono jako milczącą aprobatę poglądu, że ci ludzie nie są właściwie nikomu potrzebni; ze lepiej jest pozbyć się ich widoku nie dając im żadnych „technicznych" szans na włączenie się w nurt normalnego życia; że lepiej płacić im byle jakie renty i zasiłki, zmuszając do siedzenia po kątach, niż pozwolić, by wyszli wreszcie na słońce i stali się użyteczni dla siebie i dla innych. Okazuje się, że większość ludzi jest tak pozbawiona wyobraźni, że widzi tylko ograniczenia spowodowane kalectwem, nie dostrzega natomiast możliwości każdego niepełnosprawnego człowieka.

Wydaje mi się, że – nie czekając na posunięcia i decyzje władz w skali całego kraju – każda grupa robiących coś razem osób może już dziś, choćby w małym stopniu i na tym niewielkim odcinku, na którym działa, przyczynić się do powstania społecznego klimatu akceptacji ludzi niepełnosprawnych. Czy to jest w porządku, że na przykład do większości kościołów i sal parafialnych prowadzą tylko schody? Tak, myślę tu również o moim własnym kościele. Czy nie jest to zadanie dla młodzieży? Czy nie mogłaby ona uzyskać pozwolenia na parafialną zbiórkę kolekty z przeznaczeniem na zbudowanie pochyłych podjazdów? Czy za zebrane pieniądze nie mogłaby kupić materiałów i opłacić fachowca, pod kierunkiem którego sama wykonałaby tę pracę? Dziesiątki, setki i tysiące podobnych małych inicjatyw i działań, które zależą nie od wielkich planów czy wielkich pieniędzy, ale tylko i wyłącznie od serdecznej myśli i wysiłku każdego z nas, skłonią może innych ludzi do refleksji, do zmiany nastawienia wobec problemów kalectwa i osób nim dotkniętych. Ale ci ludzie muszą zobaczyć c z y n y. Zalani jesteśmy potokami słów. Część z nich to pusta gadanina, ale przynajmniej nieszkodliwa. Inne przypominają kanalizacyjne ścieki. Sensowne działania są jak otoczaki wystające spod płynnego żywiołu. Jeśli zbierze się ich więcej – powstanie wysepka, z mnogości wysepek może utworzyć się stały ląd...

Cóż, pozostaje mi teraz modlić się, by Bóg sprawił w nas i chęć, i wykonanie.

Wanda Mlicka