Drukuj

NR 6–7/1982


Karl BarthKazanie wygłoszone 6 sierpnia 1961 r. w więzieniu w Bazylei

 

W miłości nie ma bojaźni, wszak doskonała miłość usuwa bojaźń
        1 J 4,18

Panie, wielki, święty i miłosierny Boże! Stworzyłeś cały świat. Twoją jest on własnością. Twojej dobrej woli jest poddany. Wszyscy ludzie, także my, jesteśmy Twoją własnością, wybrani przez Ciebie, aby oddawać Ci chwałę, właściwie wykorzystywać dany nam czas i siły, i żyć zgodnie, razem, jako Twoje dzieci. W ten niedzielny poranek zebraliśmy się tutaj, aby się nad tym zastanowić.
Wiemy i wyznajemy: we wszystkich nas tkwi wiele sprzeczności i oporów, wiele tępoty, ignorancji i przemądrzałości. Przebacz nam. Oszczędź nam kary, na którą z pewnością zasłużyliśmy. Utoruj drogą przez wszystkie mury oddzielające nas od Ciebie i nas wzajemnie jednych od drugich.
Uczyń to także w tej godzinie! Spraw, aby teraz nie padły żadne fałszywe słowa i aby nic nie zostało zrozumiane niewłaściwie. Przyjmij też cierpliwie nasze nieudolne modlitwy i śpiew. Z pewnością wykonujemy źle to, co Twoi aniołowie wykonują jak należy. Mimo to bądź wśród nas obecny i okaż nam laskę. Uczyń to także wszędzie tam, gdzie tej niedzieli gromadzi się lud! O to Cię prosimy, wołając w imieniu naszego Pana, Jezusa, Twojego umiłowanego Syna, i Jego słowami: Ojcze nasz (...). Amen.

Moi drodzy Bracia i Siostry!

Wszyscy z całą pewnością słyszeliście już kiedyś słowo nawrócenie. Nawrócenie oznacza nowy początek, rozpoczęcie innej, lepszej drogi w życiu człowieka. Chrześcijanie wszystkich epok często rozmyślali nad nawróceniem i wiele o nim mówili. Można przypuszczać, że ten czy ów spośród was usłyszał kiedyś słowa: wszystko, czego ci potrzeba, to abyś się nawrócił! Tak, tym, co każdemu z nas potrzebne, potrzebniejsze niż wszystko inne, jest nawrócenie. Nie jednorazowe, ale codzienne, każdego dnia na nowo. Marcin Luter sformułował to kiedyś tak: „Życie chrześcijanina musi być codzienną pokutą”. A pokuta to nic innego, jak właśnie nawrócenia.

W słowach, któreśmy usłyszeli, zawarta jest także myśl o nawróceniu, trzeba je tylko właściwie rozumieć. Wszystko, o czym tam jest mowa, co usłyszeliśmy o miłości i bojaźni, sprowadza się ostatecznie do tego, że możemy – a w dalszej konsekwencji także musimy – się nawrócić. W rzeczywistości sens ten jest w tym tekście ukryty i można go, jak zwykło się mawiać, wyczytać miedzy wierszami. Dlatego powrócę do tej sprawy dopiero na zakończenie, a najpierw będziemy się trzymali tego, co zostało powiedziane wyraźnie.

Czytamy zatem: „W miłości nie ma bojaźni”. W miłości! Czy nie wydaje się to dziwne? W miłości! Jak gdyby miłość była miejscem, pomieszczeniem, domem, w którym można przebywać, mieszkać, siedzieć, stać i chodzić! W Biblii znajdujemy jeszcze inne podobne wyrażenia. Przecież nierzadko czytamy, że to lub tamto dokonuje się – lub musi się dokonywać – w wierze, w duchu, w Panu, w Chrystusie. I chyba można powiedzieć, że jednym razem za pomocą słowa „w miłości”, drugim razem za pomocą innych słów – opisywane bywa zawsze to samo pomieszczenie, ten sam dom, z którym i tutaj mamy do czynienia.

Dom ten posiada, oczywiście, swój regulamin (wy wiecie, co to jest!), w którym – jako pierwsze zdanie, jako paragraf nr 1 – zapisano słowa: „W miłości nie ma bojaźni”. Inaczej mówiąc: w tym domu bojaźń nie ma racji bytu, nie dochodzi tutaj do głosu, nie ma tu dostępu. W tym miejscu nasuwa się skojarzenie z napisem w tramwaju: „Palenie wzbronione” lub na niektórych placach budowy: „Nieupoważnionym wstęp wzbroniony”. Tutaj jednak wypowiedziany został nie tylko zakaz. Po prostu oznajmiono: w miłości nie ma bojaźni. Miłość – miłość doskonała! – wypędza bojaźń. Dzieje się to mniej więcej w podobny sposób, w jaki wypędza się z pokoju złe powietrze, tzn. powodując mocny przeciąg przez otwarcie drzwi i okien. Lub – aby użyć ładniejszego porównania – dzieje się to na takiej zasadzie, na jakiej ustają rozmowy w teatrze, gdy podnosi się kurtyna, lub na koncercie, gdy zaczyna rozbrzmiewać muzyka. „W miłości nie ma bojaźni”. To dobre zdanie, dobry paragraf nr 1 w dobrym regulaminie dobrego domu, nieprawdaż?

Chcąc jednak właściwie zrozumieć to zdanie, musimy się przez moment zastanowić, co właściwie mamy na myśli mówiąc „miłość”? Czy znaną nam jej postać, tj. miłość ludzką? Na ten temat można by powiedzieć wiele, nawet bardzo wiele. W obecnej chwili chciałbym jedynie spróbować wypowiedzieć to, co w najlepszym wypadku może oznaczać miłość ludzka, ta miłość, którą w jakiś sposób znamy.

Przecież mogłaby ona być pięknym stosunkiem bliskości między ludźmi, także w obrębie całej grupy. Nietrudno sobie wyobrazić, że dzięki temu stosunkowi ludzie nie byliby już sobie dalecy ani obcy i obojętni, ani niemili. Może poznaliby się bliżej, może nawet nauczyli siebie rozumieć. I w taki sposób polubiliby się, polubiliby się tak bardzo, że nie chcieliby już więcej się rozstawać. Szukaliby się wzajemnie. Tęskniliby za sobą. Odczuwaliby jakiś brak, gdyby byli rozdzieleni. Chcieliby żyć razem, a nawet jedni dla drugich. Nie chcieliby żyć tylko dla siebie, ale jedni ofiarowywaliby się dla drugich. Tak w najlepszym przypadku mogłaby wyglądać – opisana w paru zdaniach – znana nam miłość ludzka.

Czy nie brzmi to pięknie? Tak, to brzmi pięknie, tyle że zbyt pięknie, aby mogło być prawdziwe. Wszak w realnym życiu, nawet w najlepszym przypadku, spotykamy jedynie cząstkę tej miłości, spotykamy ją w pewnych dobrych momentach, lecz na co dzień jest to zjawisko rzadkie i bardzo odległe od tego, co mogłoby i powinno mieć miejsce. Można by tutaj dokonać porównania ze złą fotografią, na której z trudem tylko lub w ogóle nie możemy rozpoznać siebie i innych.

Czyż nie można wyobrazić sobie sytuacji, że także pośród nas znajdzie się ten ślub ów, kto ze smutkiem i pewną dozą gniewu powie: Niczego takiego w ogóle w moim życiu nie ma, o czym ty więc mówisz? Nikt mnie nie kocha i ja nikogo nie kocham, a co dopiero mówić o takiej miłości, jaka została tu opisana. Czuje się samotny, zupełnie sam, sam jak palec, w świecie bez miłości, w świecie, w którym ludzie są sobie dalecy i obcy, żyją bez siebie i przeciw sobie.

Jedno jest całkiem pewne: miłość, którą znamy i o jakiej myślimy wypowiadając to słowo, nie wypędza bojaźni. W domu naszej miłości ludzkiej istnieje, nawet w najlepszym przypadku, zbyt wiele bojaźni. Istnieje bojaźń przed rozczarowaniem, które można by ze sobą przeżyć. Bojaźń przed utratą drugiego. Bojaźń przed własną przeszłością i przyszłością, które kładą się jak dwa wielkie cienie na naszym życiu. Bojaźń przed ludźmi! Bojaźń przed samym sobą! Bojaźń przed losem! Bojaźń przed śmiercią i – bodaj – przed diabłem! W domu miłości ludzkiej, nawet w najlepszym przypadku, zamieszkują na stałe liczne postacie bojaźni. Toteż choćby to był całkiem ładny dom, nawet ładny domek z ogródkiem, nie jest to z całą pewnością ten d o m, o którym paragraf l regulaminu mówi: „W miłości nie ma bojaźni”. Pozwólcie, że teraz powiem coś o całkiem innym domu, o całkiem innej, doskonałej miłości, która nie tylko nie jest miłością przemijającą, ale pełną i trwałą, a przede wszystkim bez bojaźni. Niech teraz także uważnie słuchają smutni pośród was, również ci, którym wydaje się, że nic nie wiedzą o pięknym domu – lub domku – miłości ludzkiej!

Miłość doskonała również jest bliskim stosunkiem. Słowo „stosunek” jest jednak zbyt słabe, by mogło właściwie ją opisać. Miłość jest przymierzem, a więc z założenia sprawą pewną, jasną i uporządkowaną. Przymierze różni się bowiem od zwykłego stosunku tym, że można i wolno na nim polegać. Kto bowiem jest sprzymierzony? Po jednej stronie znajduje się Bóg, On, Pan i Stwórca, wolny, wzniosły, nikomu nie podlegający, bez którego nikt i nic nie istnieje i istnieć nie może. On, Bóg, zawiera i utrzymuje to przymierze. A po drugiej – wszak do zawarcia przymierza potrzeba dwóch stron – my. Ty i ja, wszyscy!

Co mogło skłonić Boga, że chciał zawrzeć i utrzymać przymierze między sobą a nami? Czyżby to, że jesteśmy tak silni, doskonali i dobrzy? Nie, przecież tacy nie jesteśmy. Może więc to, że byliśmy mu potrzebni do realizacji jakiegoś wspólnego celu? Też nie, bo Bóg nie byłby Bogiem, gdybyśmy Mu byli potrzebni.

A może to, że cudownym sposobem postępowaliśmy dobrze lub przynajmniej mieliśmy taki zamiar, tak iż zasłużyliśmy na to przymierze? Nic takiego nie wchodzi w rachubę, gdyż o naszej zasłudze nie może być w ogóle mowy. Prawdą jest, że Bóg stworzył, zawarł i utrzymuje to przymierze tylko dlatego, że kieruje Nim dobroć i wolna wola wszechmocnego miłosierdzia. On czyni to za darmo, „gratis”, jak zwykliśmy mawiać. To niepojęte, nie szukane, nie zasłużone – jest Jego darem dla nas. „Na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował” (I Jn 4:10) oraz: „Tak Bóg umiłował świat – nas! – że Syna swego jednorodzonego dał” (Jn 3:16).

Syn Boży to sam Bóg, który nie chce być Bogiem samotnym, Bogiem wyłącznie dla siebie, przebywającym gdzieś na wysokości i w wieczności. On nie chciał nas zostawić własnemu losowi, lecz przybył do nas, był u nas, pośród nas, dziecię w żłobie w Betlejem i ukrzyżowany mężczyzna na Golgocie, podobny do nas, nasz bliźni, brat, który sam stał się i był takim człowiekiem jak my. Ten Bóg jest doskonałą miłością i w tej swojej doskonałej miłości zna nas, w niej tęskni za nami, szuka nas i odnajduje. W niej On jest nasz, a my – Jego. „On. który nawet własnego Syna nie oszczędził (...), jakżeby nie miał z Nim darować nam wszystkiego” (Rzym. 8:32).

W domu doskonałej miłości nie ma miejsca na bojaźń. Miłość wypędza bojaźń. Dlatego Bóg nas umiłował i nadał miłuje, dlatego poświęcił siebie w swoim Synu, byśmy nie musieli się już bać, byśmy nie mieli żadnego powodu i podstaw do lęku. Odkąd Bóg nas umiłował i miłuje, odkąd poświęcił swego Syna za nas, została usunięta, odebrana, wymazana, zniszczona i unicestwiona wszelka podstawa bojaźni. Czego mógłbyś się bać? Tego czy innego człowieka, o którym mniemasz, że nie myśli dobrze o tobie, człowieka, który już wypowiedział złe słowa pod twoim adresem, człowieka, po którym spodziewasz się, że mógłby ci coś złego uczynić? Ale dlaczego się go boisz? Co może on uczynić wbrew Bogu? A jeśli nie może nic uczynić wbrew Bogu, to w czym może tobie zaszkodzić? Naprawdę nie ma powodów, abyś musiał się go obawiać.

A może boisz się, że człowiek, którego lubisz, który jest ci niezbędny, mógłby cię opuścić, mógłby ci w ten czy inny sposób zaginąć? Bogu ten cenny dla ciebie człowiek na pewno nie zginie, a skoro tak, to z pewnością nie zginie i tobie.

A może boisz się swojej przeszłości, przyszłości, śmierci? Zauważ: Bóg miłuje cię wraz z twoją przeszłością, przyszłością i śmiercią. Jego stosunek do ciebie nie zmieni się i wtedy, gdy przekroczysz granicę śmierci. Dlaczego więc miałbyś się bać tych upiorów? Doskonała miłość Boga obejmuje całe twoje życie od początku do końca, przekracza nawet jego granice.

A może boisz się (to mogłaby być główna przyczyna bojaźni) samego siebie: własnej słabości i złości, pokus, które okazałyby się zbyt wielkie? Boisz się pomysłów i sprawek diabelskich, jakie zrodziłyby się w twojej głowie? Również i ten powód się nie liczy. Albowiem Bóg – Bóg, który jest z tobą sprzymierzony – jest większy niż serce twoje (por. I Jn 3:20) i głowa, a skoro tak jest, to z całym spokojem możesz i powinieneś zdobyć się na nieco odważniejsze i ufniejsze spojrzenie na zło, które chciałoby wyjść z ciebie i zagrozić ci. Ono także nie może być powodem twojej bojaźni.

Może więc jej przyczyną jest diabeł? W rzeczywistości diabła boi się znacznie więcej ludzi, niż się na ogół sądzi. Ale Syn Boży objawił się właśnie po to, aby zniweczyć dzieła diabelskie. On je naprawdę zniweczył. Czyńmy więc starania, aby nie mogły się one podźwignąć z tego stanu.

Czy są jeszcze inne powody do obaw? Zapewne jest ich wiele, ale żaden nie mógłby zagrzać miejsca w domu doskonałej miłości. Toteż nie istnieje dla nas żaden powód do bojaźni przed kimś lub przed czymś, bo nie ma takiej bojaźni, której nie byłaby w stanie wypędzić miłość, miłość doskonała. Tak się sprawy mają! – Tak, pomyśli może teraz ten czy ów, to wszystko brzmi pięknie i słusznie, gdy w niedzielny poranek słucha się o tym w kościele. Któż jednak przebywa w domu doskonałej miłości? Czyżby ja? Chyba nie! Możesz powtarzać: „tak się sprawy mają!”, a mimo to ja boję się dniem i nocą, raz tego, raz owego. Z tego faktu muszę przecież wyciągnąć wniosek, że nie przebywam wewnątrz tego domu, lecz gdzieś na zewnątrz, na środku ulicy, gdzie stale rozglądam się w lewo i w prawo, aby nie przejechał mnie jakiś pędzący pojazd.

Chwileczkę, dobry przyjacielu, tak myśli i mówi człowiek nie nawrócony. Rozumuje on następująco. Byłoby pięknie żyć w takim domu, ale jak się do niego dostać? Może przeskoczę mur ogrodu, po czym otworzę sobie drzwi wytrychem lub wybijając parę szyb i wejdę do środka? Jakiej najlepiej użyć sztuki, jakiego podstępu? Czy posłużyć się siłą, aby znaleźć się w miejscu, gdzie nie będę musiał już się bać?

Chwileczkę, drodzy bracia i siostry, tak właśnie nie można. Nie o to chodzi, byśmy z własnej inicjatywy, w taki lub inny sposób wtargnęli do domu doskonałej miłości. Chodzi o to, że ta doskonała miłość sama przyszła do nas. Chodzi o Zbawiciela, który się objawił i jest obecny ze względu na nas. Chodzi o dom, który Bóg zbudował w niebie dla wszystkich ludzi, mieszkańców tej całej nędznej ziemi. Jesteśmy więc po prostu włączeni do tego domu, jest on wszędzie dookoła nas, tak że nikt z nas nie może przebywać nigdzie indziej, jak tylko tam, w tym domu, w królestwie doskonałej miłości.

Wiecie, jaki popełniamy błąd? Nie dostrzegamy (i tym cechuje się myślenie, mówienie i działanie, czyli całe życie nie nawróconego człowieka), gdzie się znajdujemy, podczas gdy w rzeczywistości jesteśmy już w środku. Nie zauważamy tego, bo śpimy, a śpiąc śnimy, a we śnie się mylimy. Błąd wywołany snem polega na tym, że wydaje nam się, iż znajdujemy się gdzie indziej. Wydaje nam się właśnie, że znajdujemy się na zewnątrz, w świecie bez Boga (por. Ef. 2:12), a więc tam, gdzie musimy się bać wszelkich niebezpieczeństw, podczas gdy tam, gdzie przebywamy naprawdę, nie ma żadnego powodu i podstaw do bojaźni.

Co zatem oznacza nawrócenie? Nowy początek, kroczenie inną, lepszą drogą? Po prostu chyba przebudzenie ze złego snu. Nawrócić się – to otworzyć oczy, tak jak uczyniliśmy to zaraz po urodzeniu, tak jak uczyniliśmy to później, odkrywając miejsce swego pobytu. Nawrócić się – to właśnie odkryć, że w rzeczywistości nie znajdujemy się na zewnątrz, lecz – bez sztuczek i podstępów – w (domu) doskonałej miłości, gdzie przestały istnieć wszelkie podstawy do obaw. Nawrócenie oznacza, że jesteśmy objęci, ogarnięci miłością, że jest nam z nią – tak dobrze, iż mamy wrażenie, jak byśmy przebywali w prawdziwym domu ojcowskim. Takie odkrycie, takie nowe narodzenie, takie nawrócenie, a tym samym koniec wszelkiej bojaźni – ma miejsce wówczas, gdy Duch Święty przemawia do serca człowieka. Jego słowa brzmią tak: „Obudź się, który śpisz, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus” (Ef. 5:14). I dalej: „Nie bój się, bo cię wykupiłem, nazwałem cię twoim imieniem – moim jesteś” (Iz. 43:1).

Moi bracia i siostry, to jest .ten dar od Boga dla nas. On darowuje go tobie i mnie, nam wszystkim, już dzisiaj i jutro znowu! Amen.


Modlitwa

Drogi Ojcze w niebie! Dziękujemy Ci za odwieczne, żywe, zbawcze Słowo, którym przemawiałeś i nadal przemawiasz do nas, ludzi, w Jezusie. Nie dopuść, byśmy słuchali go powierzchownie, chroń nas przed lenistwem utrudniającym jego wypełnianie! Nie dopuść do naszego upadku, lecz otocz swoją pociechą każdego z nas. Niech między nami i naszym bliźnim panuje pokój!

Spraw, aby nasze serca nieustannie się rozjaśniały – w tym zakładzie (karnym) i w naszych domach, w tym mieście i w naszym kraju, także na całej ziemi! Ty znasz błędy i źle czyny, które tak komplikują i zaostrzają dzisiaj sytuację pod każdym względem. Spraw, aby powiał świeży wiatr, który przynajmniej rozproszyłby gęstą mgłę w głowach tych, co rządzą światem, a także w głowach rządzonych narodów, lecz przede wszystkim w głowach ludzi, którzy tworzą opinię publiczną!

Zmiłuj się nad wszystkimi chorującymi na ciele i duszy, nad rzeszą, dla której życie jest cierpieniem, nad zabłąkanymi i skłopotanymi z powodu cudzej i własnej winy, a zwłaszcza nad tymi, którzy w tym wszystkim nie mogą liczyć na ludzką przyjaźń i pomoc. Ty przecież jesteś pierwszym, któremu leżą na sercu nasze niedostatki, i jedynym, który może odmienić naszą sytuację. Dlatego właśnie na Ciebie możemy i chcemy kierować nasz wzrok. Pomoc dla nas przychodzi od Ciebie, który stworzyłeś niebo i ziemię. Amen.


[Modlitwa na zakończenie kazania wygłoszonego 6 sierpnia 1961 r. w więzieniu w Bazylei]