Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

 NR 3/2020, s. 31–37

ks. Waclaw Hryniewicz (fot. Michal Karski)
Ks. Wacław Hryniewicz (fot. Michał Karski)

 

26 maja zmarł o. prof. Wacław Hryniewicz – katolicki duchowny należący do Zgromadzenia Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej (OMI), teolog i ekumenista. Z tej okazji przypominamy artykuł Krzysztofa Dorosza opublikowany w 2002 r. we wrześniowym „Znaku”.

 

Ks. Wacław Hryniewicz, teolog nadziei i znawca prawosławia, kontrowersyjny myśliciel, który nie cofa się przed łagodnym, lecz zdecydowanym kwestionowaniem Magisterium i który z całego serca namawia wierzących ludzi na powierzenie się miłosierdziu Boga, nagrał dla wydawnictwa „Znak” długą rozmowę, wydaną w książce pod tytułem „Nad przepaściami wiary”. Przedostatnie zdanie wypowiedziane przez niego w tej rozmowie brzmi: „Bóg jest większy niż nasza wiara”. W tym zdaniu zawiera się credo ks. Hryniewicza, które nadaje ton niemal całej książce i zapewne całemu jego myśleniu. Słowo „myślenie” trzeba jednak opatrzyć cudzysłowem, ponieważ przekonanie, że „Bóg jest większy niż nasza wiara” wypływa nie tylko z intelektualnych przesłanek czy teologicznych refleksji, lecz także z odruchu serca człowieka, który ani na moment nie przestaje szukać prawdziwego Boga, często niezadowolony z Jego kościelnego wizerunku.

Dlaczego niezadowolony? Czyżby ks. Hryniewicz był „nowinkarzem”, który pragnie iść z duchem postępu? A może niepokornym odstępcą oddanym własnej, subiektywnej prawdzie? Ani jednym, ani drugim. Ks. Wacław Hryniewicz należy do ludzi, zawsze obecnych w chrześcijaństwie, którzy mają ostrą świadomość, że choć Kościół zwiastuje Boga w Chrystusie, nieraz Go ogranicza. „Przechowujemy zaś ten skarb w naczyniach glinianych – przypomina ks. Hryniewicz – aby z Boga była owa przeogromna moc, a nie z nas” (2 Kor 4,7). Z Boga – nie z człowieka, nie z teologii, nie z doktryny, nie z Kościoła i z jego instytucjonalnego autorytetu.

W rozważaniach ks. Hryniewicza łatwo dostrzec krytykę Kościoła. Nieco trudniej zorientować się, że ta krytyka nie płynie z krytycznego rozumu lub z emocjonalnej kontestacji, lecz z głębokiej wiary w Boga, który przewyższa naszą wiarę. Bóg ks. Hryniewicza to „Bóg ponad Bogiem”, który inspirował mistyków i o którym w XX w. pisał Paul Tillich w jednym z końcowych rozdziałów książki „Męstwo bycia”, zatytułowanym „Teizm przekroczony”. Teizm, zdaniem Tillicha, to wiara w Boga, który istnieje obok innych bytów, jest zatem częścią rzeczywistości poddającą się operacjom rozumowego dowodzenia. Tymczasem Bóg – twierdzi Tillich – jest bytem samym w sobie i nie podlega podmiotowo-przedmiotowej strukturze rzeczywistości. Nie podlega więc żadnej ludzkiej władzy – ani sądzenia, ani wyobraźni, ani kościelnych dekretów. Dlatego – przekonuje Tillich – teizm trzeba przekroczyć.

Teizm przekraczali nie tylko wielcy myśliciele i mistycy chrześcijańscy, lecz wszyscy ludzie prawdziwej pokory. Czując na każdym kroku wielkość Boga, świadomi byli ułomności ludzkich pojęć i zdawali sobie dobrze sprawę, że nie dosięgnie Go myśl człowieka ani nie ogarnie Kościół. Ks. Hryniewicz raz po raz powołuje się na teologię apofatyczną, która dochodzi do Boga poprzez negacje i paradoks. „Teologia apofatyczna, bo w końcu o nią tu chodzi mówi ks. Hryniewicz – nauczyła mnie ważnej rzeczy: że Bóg nie dlatego jest tajemnicą, iż nasza zdolność percepcji jest ograniczona, ale dlatego, że z istoty rzeczy przekracza tę zdolność – On nigdy nie mieści się w naszych rękach, sercach czy umysłach. Wykracza poza to, co ludzkie, kosmiczne, dotykalne, widzialne. Co więcej, Bóg wszystko przekracza, transcenduje, a zarazem wszystko przenika, podtrzymuje w istnieniu, tak że można się z Nim zetknąć na najmniejszym skrawku ziemi. On jest Kimś, kto nas przekracza, a zarazem wchodzi w najbardziej intymną relację z nami. Jest samą tajemnicą bytu” (s. 260)[1].

Tej tajemnicy nie zdoła uchwycić żadna stworzona istota, nauka czy instytucja. Człowiek wierzący nieraz się zmaga z wątpliwościami i prosi Boga, by pomógł jego niedowiarstwu. Teolog, im bardziej posuwa się w głąb swojej wiedzy, tym większą odczuwa bezradność; im głębiej poznaje przedmiot swoich badań, tym częściej dochodzi do przekonania, że stanął nie wobec przedmiotu, lecz Podmiotu. Kościół, choć nieraz wyrokuje o sprawach Boskich i ludzkich, nieraz traci z pola widzenia podstawowe prawdy duchowe, a nawet sprzeniewierza się naukom Chrystusa. „Sobór uświadomił nam – mówi ks. Hryniewicz – że Bóg w swoim misterium jest większy od Kościoła” (s. 135). Jak to – zapytam przewrotnie – czyżby katolicy dawniej mniemali, że Kościół jest większy od Boga? Czy trzeba było dopiero soboru watykańskiego II, by im uświadomić rzecz tak – zdawałoby się – oczywistą?

Na temat religii i wiary łatwo ironizować, a nawet z nich szydzić. Bóg postawił człowiekowi trudne wymagania; wiara rzadko dorasta do własnych ideałów, częściej się nimi tylko szczyci. Czyż Stary Testament nie jest kroniką odstępstw narodu wybranego? Czy św. Piotr, od wieków zwany „opoką” Kościoła, nie zaparł się przedtem Chrystusa? Czy wiara nie jest pasmem odejść i powrotów do Boga? Każda ludzka instytucja ma skłonność do stawiania siebie i swoich interesów na pierwszym miejscu. Jeśli została powołana przez Boga, jeżeli świadoma jest swojej misji, ulega szczególnej pokusie duchowego egotyzmu, aż po samoubóstwienie. Samoubóstwienie jest grzechem surowo potępianym w całej tradycji judeochrześcijańskiej, ale nie łatwo się go wyrzec. Nie wystarczą formuły czy przysięgi, nie wystarczy programowo przyjęta postawa pokory. Idolatria pojawia się niemal niepostrzeżenie, jest konsekwencją ludzkiego zła, słabości, małej wiary. Toteż stawianie instytucji wyżej od Boga jest wprawdzie kamieniem obrazy dla czystej świadomości religijnej, ale w historii wiary zjawiskiem normalnym.

Droga Karla Bartha

W roku 1929 wyszła słynna już dzisiaj książka Karla Adama, niemieckiego teologa, pod tytułem „Istota katolicyzmu”. Przeszło 30 lat później na dzieło Adama zareagował Robert McAffee Brown, amerykański teolog protestancki, pisząc „Istotę protestantyzmu” („The Spirit of Protestantism”)[2]. W drugiej części książki, zatytułowanej „Główne protestanckie afirmacje”, znajdujemy rozdział o suwerenności Boga. Żywa świadomość tej suwerenności, przekonanie, że Bóg jest ponad wszelką rzeczywistością ludzką i ziemską, stanowiła wielkie odkrycie i wielką zdobycz protestantyzmu w XVI i XVII w. Niejeden ewangelik mógłby ze zdziwieniem, a nawet wzruszeniem ramion, przypatrywać się zmaganiom ks. Hryniewicza, który w pocie czoła przebija się do prawd oczywistych i przeciwstawia Kościołowi Boga, który „jest większy niż nasza wiara”.

Protestantyzm jednak, mimo odkrycia suwerenności Boga w okresie reformacji, też odstępował od żywej wiary i tracił poczucie transcendencji. Głosząc dar Bożej łaski wyrażonej w formule sola gratia, zamykał się w XVIII w. w dość jałowej scholastyce ewangelickiej, a w XIX w. chętnie pozostawiał Boga poza nawiasem ludzkiej świadomości, której dawał teologiczny prymat. Dla wielu protestantów, tych najlepszych, najbardziej „postępowych”, Bóg przestał być tremendum et fascinosum. Niemal niepostrzeżenie wtopił się w ludzki świat, który drogą łagodnej ewolucji zmierzał jakoby do doskonałości. Teologia stała się w dużej mierze antropocentryczna i z dawien dawna ustalone w tradycji judeochrześcijańskiej proporcje między Bogiem a człowiekiem, między tajemnicą a poznaniem, między transcendencją a immanencją zostały mocno zachwiane. Królowała tak zwana teologia liberalna, która łagodziła ostre kanty wiary i bliska była wyniesieniu człowieka ponad suwerennego i wolnego Boga. Protestancki liberalizm graniczył niekiedy z idolatrią – łagodnym ubóstwieniem człowieka, które wypływało z pobudek bynajmniej nie nikczemnych, lecz chrześcijańskich: ze swoiście pojętej miłości bliźniego, z religijnego optymizmu i ufności w zbawczą moc Boga.

Znowu więc trzeba było przywrócić właściwe proporcje między Bogiem a człowiekiem i zadanie to wziął na siebie Karl Barth, najpierw w słynnym komentarzu do Listu do Rzymian, później w monumentalnej „Dogmatyce kościelnej”. Wychowany w teologii liberalnej, Barth dość szybko się z nią rozstał, gromiąc ją do końca swego życia. Jego wielkie dzieło można by streścić w jednym zdaniu: przywrócenie prymatu Boga. Stąd jego radykalna krytyka teologii naturalnej, jego teocentryzm i bardzo silnie akcentowany chrystocentryzm. W niemal każdym zdaniu, które wyszło spod jego pióra, Barth głosił Boga, który jest większy niż nasza wiara. Co więcej, był wobec ludzkiej wiary podejrzliwy i znaczne jej połacie relegował do sfery „religii”, którą przeciwstawiał Objawieniu. Religię uważał za twór ludzki, który służy człowiekowi i jego iluzorycznym pragnieniom, Objawienie za dzieło Boga, które odsłania prawdziwą rzeczywistość. Odsłania, ale nigdy w całości. Barth był głęboko świadomy misterium Boga; opierając się na starych chrześcijańskich tradycjach, zdecydowanie twierdził, że Deus revelatus to zarazem Deus absconditus.

Dlaczego powołuję się na Bartha? Dlatego, że jest on dobitnym przykładem drogi, którą – jak mi się wydaje – przebywa ks. Hryniewicz. Nie dlatego, by polski teolog był pod wpływem Bartha czy protestantyzmu, lecz dlatego, że całym sobą zmierza ku Bogu, który „jest większy aniżeli wszystko, co widzialne” (s. 136). Określając tak Boga, powołuje się zresztą na sobór watykański II, na jego ufną, otwartą i mądrą eklezjologię, wrażliwą na dobro, piękno i tajemnicę samego Boga (s. 136). W soborowej wizji Kościół nie jest celem samym w sobie – „jest misterium: misterium Boga, misterium Chrystusa, misterium Ducha Świętego” (tamże). Barth i Hryniewicz – każdy na swój sposób – realizują istotny „archetyp” nie tylko chrześcijaństwa, ale autentycznej religijnej wiary: drogę od instytucji ku transcendencji, od człowieka do Boga, od ziemi do niebios. Nie odrzucają rzeczywistości instytucjonalnej, ludzkiej czy ziemskiej, ale odzierają ją z nadmiernych uroszczeń i przywracają jej właściwe proporcje wobec Boga.

Ich wiara nie może nie być krytyczna, tak jak krytyczna była wiara proroków Izraela. Świadomość suwerenności Boga prowadzi do kwestionowania ziemskich tworów człowieka i do nieufności wobec wszelkich wież Babel, wznoszonych w sferze świeckiej i religijnej. Żywa i głęboka świadomość wielkości Boga często łączy się z poczuciem Jego tajemnicy, skłania do poznawczej skromności i do wstrzemięźliwości w wyrokowaniu o sprawach ludzkich i Boskich. „Wiara nie usuwa mroku” – mówi ks. Hryniewicz, idąc w ślad nie Bartha, lecz wschodnich Ojców Kościoła, którzy podkreślają i światło, i ciemność Objawienia. „I nawet postać Jezusa, o którym czytamy, którego podziwiamy, w którym odnajdujemy Boże piękno – nie usuwa tego mroku wiary. Wielu ludzi podziwia Jezusa, ale nie wszyscy dochodzą do wiary. Bóg pozostaje ukryty pomimo Wcielenia” (s. 259).

Ukrycie Boga i uszanowanie przez Niego ludzkiej wolności stawia pod znakiem zapytania nienaruszalność doktryny i dogmatyzowanie spraw ostatecznych. „Czy Jezus był doktrynerem?” – zadaje retoryczne pytanie ks. Hryniewicz (s. 347). Kościół w jego mniemaniu jest tylko pielgrzymem a prawda stoi ponad doktryną. W sądzeniu człowieka i wyrokowaniu o działaniu Boga powinniśmy zachować daleko idącą ostrożność. „Wszyscy jesteśmy na drodze do Prawdy Ostatecznej” (s. 184). „Kościół jest wspólnotą uczniów – uczniów Chrystusa. Chrześcijanie tworzą wspólnotę uczniów; wszyscy jesteśmy uczniami Ewangelii, która jest dla nas czymś najważniejszym, wciąż nie doczytanym, ciągle zadanym” (s. 137). Tymczasem chrześcijaństwo, zdaniem ks. Hryniewicza, chciało zawłaszczyć Boga i stało się doktrynerskie. Wyznaczało Bogu granice, rościło sobie prawo do zakreślania sfery Jego działania i stanęło na straży ziemskiego porządku świata (s. 51). Zachciało również zawłaszczyć dar zbawienia.

Mocny to zarzut. Dar przecież można tylko przyjąć. Zawłaszczyć dar Boga to odwrócić się plecami do Jego łaski, unicestwić akt darowania i sobie przypisać moc ponad ludzką miarę. Eritis sicut Dei – powiada szatan do człowieka i pokusa wyjścia poza ludzką kondycję i stania się jako bogowie jest wiecznie aktualna; nie omija instytucji religijnych ani ludzi reprezentujących Boga na ziemi. Lecz Boga naprawdę zawłaszczyć niepodobna – mówi ks. Hryniewicz. „Ewangelia nie odtrąca nikogo. Bóg jest Bogiem także i niewierzących. Chrystus jest najbardziej ekumeniczny” (s. 51). Boga zawłaszczyć niepodobna, ponieważ jest większy niż nasza wiara, ponieważ jest wolny i suwerenny, ponieważ jest nieprzeniknioną tajemnicą. Wobec człowieka jest darem, a dar wymaga wewnętrznego otwarcia, nie odpowiednich legitymacji i certyfikatów. Ludzkie odczytywanie Objawienia nie musi być, zdaniem ks. Hryniewicza, jednoznaczne. Ponieważ Bóg tak bardzo człowieka przekracza, ponieważ jest tajemnicą i miłosierdziem, ponieważ Chrystus ma wymiar ekumeniczny, jest w chrześcijańskim uniwersum miejsce na pluralizm poglądów i na tolerancję. „Nie róbmy bożka z kościelnej doktryny – powtarza ks. Hryniewicz – ona nie jest ostatnim słowem wiary, nadziei i mądrości” (s. 322).

Niekiedy pod adresem Kościoła i Magisterium padają w książce słowa uszczypliwej krytyki. A to Magisterium „nie zawsze nadąża” (s. 314), a to jest „zawodne” (s. 98), „w Kościele rzadko uczy się ludzi samodzielnego i odważnego myślenia” (s. 175), „sam autorytet nie jest najwyższą instancją” (s. 197) i „nie na Kościele opiera się cała prawda” (s. 152). Ks. Hryniewicz posuwa się jeszcze dalej. Mówi o pysze Kościoła, o nadużywaniu władzy, o braku tolerancji i odrzucaniu ducha dialogu, o rygoryzmie i doloryzmie, czyli cierpiętnictwie. Mówi to człowiek do Kościoła przywiązany i w Kościele od lat zadomowiony, kapłan, który z liturgii czerpie ogromny duchowy pokarm. Jego krytyka nie jest krytyką radykalną. Nie jest krytyką człowieka zbuntowanego, lecz kogoś, kto głęboko uświadamia sobie, że „to nie Kościół zbawia, ale Bóg” (s. 156). Bóg większy niż nasza wiara, suwerenny i wolny, który ofiarowuje człowiekowi wolność. Ofiarowuje, ponieważ jest miłosierny – Bóg Wybawiciel, nie surowy sędzia, który czyha na nasze grzechy.

Boże miłosierdzie

„Tajemnica zbawienia – powiada ks. Hryniewicz to przyciąganie człowieka jako istoty wolnej, partnera Boga, Jego rozmówcy i współpracownika. [...] Zbawienie jest darem, jest wyjściem Boga naprzeciw człowiekowi. A jest to Bóg życzliwy, przyjazny, wręcz stojący u drzwi ludzkiej wolności i pukający, i cierpliwie czekający na otwarcie. Zbawienie dokonuje się wtedy, kiedy następuje to otwarcie, danie Panu Bogu przestrzeni, żeby wszedł i przemieniał nasze człowieczeństwo” (s. 95). Ks. Hryniewicz głosi Boga, „który się nigdy nie narzuca” (s. 46) i który od człowieka oczekuje nie ofiary, lecz miłosierdzia. „Nie trzeba bać się Boga – mówi – bardziej ludzi, bo tak łatwo krzywdzą” (s. 119). Przeciwko Bogu, który budzi przerażenie, rodzi się bunt, a owocem tego buntu jest ateizm.

Ks. Hryniewicz zdecydowanie przeciwstawia się „pedagogii straszenia” i oczekuje więcej łagodności, i zrozumienia wobec grzesznika. „Potrzeba nam wizji chrześcijaństwa – mówi – bliższego ludziom, życzliwszego, pogodniejszego, bardziej paschalnego, niosącego zachętę i umocnienie” (s. 55). Etyka, jego zdaniem, opiera się nie tylko na sankcjach i karach, lecz nade wszystko na ostatecznej miłości Boga (s. 288).

Dlaczego ks. Hryniewicz tak usilnie nas przekonuje do Bożego miłosierdzia? Czy wiara w to miłosierdzie nie jest dla każdego chrześcijanina naturalna i oczywista? Czy odpuszczenie grzechów nie jest jednym z fundamentów religii Chrystusowej? Najwyraźniej nie. Codzienna praktyka chrześcijańskiego życia często odbiegała od  Radosnej Nowiny. Wbrew teologom, mistykom i świętym, głęboko przekonanym, że Bóg tylko czeka, by w każdej chwili człowiekowi Siebie ofiarować, widziano w Nim nie miłość i szczodrość, lecz karzącą sprawiedliwość. Pedagogia strachu nieraz górowała nad pedagogią miłosierdzia; była zapewne prostsza i mniej wymagająca. Zło przecież dużo łatwiej zobaczyć w człowieku niż dobro; łatwiej go krytykować i wytykać jego wady, niż obdarzyć kredytem zaufania; łatwiej go sądzić, niż miłować. Przez stulecia królował w chrześcijaństwie – tak katolickim, jak i protestanckim – obraz Boga jako surowego sędziego, nieubłaganego tropiciela ludzkiej winy, wyniosłego władcy budzącego nie tyle bojaźń, co paniczną trwogę.

Na takiego Boga ks. Hryniewicz nie chce przystać, ponieważ taki Bóg jest dziełem chorej ludzkiej wyobraźni. „To myśmy przypisali Bogu straszliwe intencje, rysy wręcz sadystyczne. Bóg nie jest sadystą. Nie miażdży cierpieniem, w dodatku jeszcze z upodobaniem, lecz stoi po stronie dręczonych, pogardzanych i druzgotanych. Jego miłość i życzliwość są z nami” (s. 308–309). Dodajmy, że nieubłagany Bóg, który dręczy człowieka poczuciem winy, jest nie tylko dziełem jego chorej wyobraźni. Stworzony został na obraz i podobieństwo naszego odwiecznego adwersarza, który wplątał się w nasze myśli i uczucia. Archetypem oskarżyciela jest przecież nie kto inny, jak szatan, który zniewala nas w zaklętym kręgu grzechu. Wysuwane przezeń oskarżenia nie służą rozpoznaniu winy i nie prowadzą do rzeczywistej przemiany człowieka. Nie powodują oczyszczenia i nie torują mu drogi do zgody na własną ułomność. Szatan nie sądzi, lecz wyłącznie oskarża, niczego nie wybacza i domaga się od nas nieludzkiej perfekcji.

„Trzeba powierzyć się miłosierdziu Boga – nawołuje ks. Hryniewicz – i naprawdę nie tragizować. Spoglądać na grzech pogodniej. Mówię raczej: bardziej pogodnie niż łagodniej” (s. 55). To ważne stwierdzenie, ponieważ wybaczenie winy i odpuszczenie grzechu nie oznacza pobłażania, a miłosierdzie nie pomija sprawiedliwości, lecz ją przekracza. Ks. Hryniewicz jest tego świadom, choć względnie mało o tym mówi. Podkreślmy zatem, że powierzenie się miłosierdziu Boga nie może prowadzić do zamykania oczu na zło. Nadstawianie drugiego policzka, odpłacanie dobrem za wyrządzoną krzywdę to jedna z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Kiedy brak temu aktowi duchowej siły i głębi, kiedy człowiek zbyt pochopnie powierza się Bożemu miłosierdziu i pomija wymogi sprawiedliwości, wcale nie zmniejsza zła i nie stawia mu tamy, lecz pozwala mu się panoszyć i umacnia jego panowanie. Postawienie na miłosierdzie może prowadzić do wiary dobrotliwej, lecz letniej, łagodnej, lecz płytkiej, skorej do wybaczenia, lecz ślepej na ludzką słabość i niegodziwość. Taka wiara chętnie pominęłaby Ukrzyżowanie, kontentując się Zmartwychwstaniem, które wszystkim ludziom dobrej woli przyniesie błogosławieństwo i szczęśliwość.

Cierpienie

Stawianie na miłosierdzie jest trudne, jak trudne jest życie z Bogiem, który przekracza naszą wiarę. Przesłanie chrześcijańskie jest wprawdzie jednoznaczne – Deus est caritas – ale naprawdę powierzyć się Bożemu miłosierdziu z chwili na chwilę jest na ogół niepodobieństwem. Zwykle wymaga to ciężkiej i długiej, często wieloletniej, duchowej pracy. Wchodząc w okres dojrzałości, tracimy dziecięcą ufność, dorosłe życie nie szczędzi nam niepokoju i lęku, niekiedy zwątpienia czy nawet rozpaczy. Im dłużej żyjemy, tym bardziej widzimy grzech człowieka i zło świata, tym więcej mamy za sobą nieudanych prób jego naprawy. Poznaliśmy nieuleczalne choroby, nieszczęścia, niezawinione cierpienie, widzieliśmy ludzkie klęski i nieraz natrafialiśmy na zmarnowane życie. Więc jak powierzyć się miłosierdziu Boga? Jak  uznać, że dla Niego istnieć równa się kochać?

Kiedy cierpimy, oczekujemy pomocy; kiedy jesteśmy w niewoli – wyzwolenia. Kiedy jesteśmy chorzy, bliski człowiek podaje nam lekarstwo lub wzywa lekarza. Kiedy jest nam trudno, kiedy uginamy się pod ciężarem kłopotów i tracimy nadzieję, wyciąga do nas rękę przyjaciel. Czy Bóg czyni podobnie? W XX i XXI w. wcale nie jesteśmy o tym przekonani. Ks. Hryniewicz mówi, że cierpienie jest wielką epiklezą, dramatycznym wołaniem o ratunek (s. 85). Ale w naszych czasach zbyt dużo widzieliśmy ludzkiej męki, która pozostawała bez odpowiedzi i dla której żadną miarą nie potrafiliśmy znaleźć sensu. Nieuleczalne i – zdawałoby się – zupełnie bezowocne cierpienia milionów zostały wystawione na widok publiczny. „Umierający Romano Guardini – opowiada ks. Hryniewicz – szczerze wyznał, że ani Pismo Święte, ani kościelne nauczanie, ani żadna teologia nie dały mu odpowiedzi na pytanie: »Dlaczego, Boże, w dziejach zbawienia te straszliwe bezdroża, cierpienie niewinnych, wina?«”. Uczono nas, że Bóg nigdy nie zsyła nam cierpień, którym nie jesteśmy w stanie podołać czy których nie potrafimy wytrzymać. Dziś nawet wierzącym zdarza się wątpić w tę naukę. Wielu odeszło od religijnej wiary właśnie dlatego, że zwątpili w Boże miłosierdzie. Ten, który jest intimius intimo meo, wydał im się daleki, zimny i nieubłagany.

Być może w naszej epoce, w której dokonało się tyle zła, a człowiek stracił reputację istoty szlachetnej i dobrej, religijna wiara jest nie tylko narażona na wstrząsy, ale letnia i słaba. A kiedy jest mocna i niezłomna, okazuje się pozbawiona miłosierdzia, podszyta niepewnością i strachem. Być może staliśmy się praktycznymi materialistami, którzy wiarę, nadzieję i miłość potrafią lokować już tylko w tym świecie. Nie jesteśmy w stanie, a może nie chcemy, uznać, że wszystkie obietnice Boże, Jego miłość i troska wydadzą owoc dopiero w przyszłym życiu. Być może więc potrzebujemy cierpień, nieszczęść i zwątpienia w ludzkie dobro, by powstała w nas pustka, którą wypełni tylko Bóg. Być może na tym polega Jego miłosierdzie, nie na ocalaniu nas przed chorobą czy nieszczęściem. Lecz jeśli tak, jest to miłosierdzie dalekie ludzkiemu, trudne do pojęcia, wymagające przenikliwej wiary w to, czego nie widzimy: w grzechów odpuszczenie, ciała zmartwychwstanie, w żywot wieczny. Nie wystarczy tę wiarę wspólnie wyznawać co niedziela, trzeba jej się w pocie czoła samemu uczyć.

„Bądźmy trzeźwiejsi, bądźmy skromniejsi! – apeluje ks. Hryniewicz – Nie wyrokujmy o sprawach, które nie leżą w ludzkiej kompetencji. Zostawmy to miłosierdziu Boga” (s. 347). Przyjmuję ten apel, ale z zastrzeżeniem. Powierzenie się Bożemu miłosierdziu jest ważne, niezmiernie ważne, lecz niezmiernie trudne. Nie tylko dlatego, że z wiary w miłosierdzie, która nie dość głęboko zeszła w nasze wnętrze, dość łatwo ześlizgnąć się w przyzwolenie na zło i pobłażanie ludzkiej nikczemności, ale dlatego, że miłosierdzie Boga jest w naszym codziennym życiu tak mało oczywiste i tak łatwo je zakwestionować. Kiedy ks. Hryniewicz sugeruje, że Ktoś ustrzegł go przed cierpieniem lub śmiercią, nasuwa się natychmiast pytanie, dlaczego ów Ktoś nie ustrzegł przed nieszczęściem milionów niewinnych ludzi, którzy stracili życie w Oświęcimiu i sowieckich łagrach. Być może ów Ktoś posłużył się szczególnym, sobie tylko znanym miłosierdziem. Lecz wówczas nasuwa się dalsze trudne pytanie: czy miłosierdzie, którego sens wydaje się urągać ludzkim miarom dobra, nadal jest miłosierdziem?

Wyciszenie

Miłosiernego Boga głosi nie tylko chrześcijaństwo. Również Żydzi i muzułmanie wierzą, że Boża sprawiedliwość ustępuje miejsca Jego miłosierdziu. Być może ta intuicja zakorzeniona jest bardzo głęboko w duszy człowieka religijnego. Lecz skoro życie wyraźnie zadaje jej kłam, skoro na co dzień dobro musi ustępować złu, skoro Bóg milionom ludzi w naszych czasach wydał się pozbawiony miłosierdzia – nie dlatego, że tradycja nauczyła ich widzieć w Nim surowego sędziego, lecz dlatego, że w najtrudniejszych chwilach nie przyszedł im z pomocą – jak zachować przekonanie o Bożej miłości do człowieka? Jak powierzać się miłosierdziu Boga? Być może trzeba je na nowo przemyśleć, zadać sobie wiele trudnych pytań i żyć z nimi w oczekiwaniu na odpowiedź. Być może miłosierdziu Boga możemy naprawdę powierzyć się dopiero wtedy, gdy zdołamy powierzyć się Bogu, który jest większy niż nasza wiara. By tego dokonać, musimy Go choć trochę poznać – nie umysłem, lecz sercem. Na tej drodze potrzebujemy mistrzów, którzy nauczą nas milczenia i wewnętrznego wyciszenia.

Do tych mistrzów i ich nauk, choć spopularyzowanych we współczesnym świecie, wcale nie łatwo dotrzeć. Trzeba umieć odróżniać ziarno od plew, by ustrzec się fałszywych nauczycieli i trafić na prawdziwą duchowość. Nauki wyciszenia są trudne i wymagające; by im sprostać, trzeba przekroczyć wiele progów, trzeba dużo wytrwałości i wiary. Znaleźć te nauki można w chrześcijaństwie i w buddyzmie, w judaizmie i w islamie. Ks. Hryniewicz natrafił na nie w mądrości chrześcijańskiego Wschodu, w tak zwanej Hezychii. „Hezychia to »uciszenie«, »wyciszenie«. Nie tylko milczenie, ale wewnętrzne uciszenie. Stan wewnętrznego wyciszenia, gdy umysł ludzki »zstępuje« do serca. Zespolenie umysłu i serca pozwala wsłuchiwać się w milczenie Boga. Zdolność słyszenia głosu Boga jest dopiero wtedy realna, gdy człowiek zdolny jest do wyciszenia” (s. 267). Wyciszenie to stan, w tradycji zachodniej zwany vacare Deo, w którym człowiek „robi miejsce” dla Boga. Bóg jest zawsze blisko człowieka i zawsze pragnie mu się udzielić, ale zgiełk świata i wewnętrzny zgiełk człowieka nie pozwalają na Jego wejście. Dlatego potrzebne jest wyciszenie. Potrzebna jest także rezygnacja z wyobrażeń i wierzeń, religijnych prawd i artykułów wiary. One tylko doprowadzają nas do miejsca, gdzie w milczeniu otwieramy się na Rzeczywistość Ostateczną.

Dopiero Bóg, który przekracza naszą wiarę, niepojęty Bóg mistyków, Bóg, którego nie ogarnia teologia ani Kościół, Bóg transcendentny i zarazem immanentny, staje się żywym źródłem miłosierdzia i nadziei. Przekracza nie tylko wiarę, ale cały nasz rozum i obejmuje nasze wątpliwości. Bez trudu i bez słów przekonuje nas do dobra człowieka i sensu życia. Kiedy do tego Boga nie jesteśmy w stanie się zbliżyć, nasza nadzieja nie rozkwitnie i w wielu wypadkach zostanie matką głupich, miłosierdzie zaś okaże się ślepe na zło i poprzestanie na dobrotliwym pobłażaniu. Nadzieja – mówi ks. Hryniewicz – ma w sobie „coś z intuicyjnego widzenia, widzenia oczyma wiary. Nadzieja to wielka siła, jedna z wielkich duchowych energii. To zdolność trwania. (...) Nie można jej oderwać od wiary. Wiara idzie w parze z nadzieją. Ona także jest zaufaniem, ufnością, zawierzeniem” (s.106). Ufność pozwala przetrwać okresy ciemności, czasami nawet pogodzić się z nieuchronnym złem. Lecz tylko wówczas, gdy jest ufnością niepojętemu Bogu, nie wiarą w doktrynę. Doktryna Kościoła czy nauki duchowego mistrza są tylko „mapą” naszej wędrówki, nie drogą.

Wolność

Do Boga prowadzi wiele różnych dróg. Jedną jest ufność i nadzieja, inną zawierzenie Bożemu miłosierdziu, jeszcze inną wolność. Ks. Hryniewicz – jak już widzieliśmy – głosi Boga, który się nie narzuca człowiekowi (s. 46), który mimo wszystko mu ufa i do niczego go nie przymusza. „Tajemnica zbawienia – zacytujmy raz jeszcze słowa ks. Hryniewicza to przyciąganie człowieka jako istoty wolnej, partnera Boga, Jego rozmówcy i współpracownika. (...) A jest to Bóg życzliwy, przyjazny, wręcz stojący u drzwi ludzkiej wolności i pukający, i cierpliwie czekający na otwarcie. Zbawienie dokonuje się wtedy, kiedy następuje to otwarcie, danie Panu Bogu przestrzeni, żeby wszedł i przemieniał nasze człowieczeństwo” (s. 95). Słowem, zbawienie dokonuje się w wolności.

Z wolnością jednak jest kłopot nie mniejszy niż z powierzeniem się Bożemu miłosierdziu. By nie okazała się dobrem pozornym i zwodniczym, musi zbliżyć się do Boga, który przekracza naszą wiarę. Już na początku musi czerpać inspirację z kresu duchowej wędrówki. By się sprawdziła, musi poddać się Rzeczywistości Ostatecznej i przez nią pozwolić się kształtować. By osiągnąć dojrzałość, musi samą siebie przekroczyć. Paradoks? Tak, ale na drogach prowadzących do Boga paradoks jest zjawiskiem normalnym. Stajemy przed Bogiem w wolności, tylko bowiem w wolności możemy Go do siebie „zaprosić” i otworzyć mu swoje wnętrze. Lecz nasza wolność w punkcie wyjścia jest uboga i wątła. Wystarczy na „zaproszenie” Boga, lecz na niewiele więcej. Jesteśmy nadal zniewoleni przez potężne siły – materialne, psychologiczne i duchowe. Podlegamy najróżniejszym „mechanizmom”, których działania często nie znamy lub których istnienia nawet nie podejrzewamy. Wbrew pozorom nie jesteśmy bynajmniej panami swojej woli. Jej kształtowanie to długi proces, rzadko uwieńczony pełnym sukcesem.

„Przyszłość Kościoła – przypuszcza ks. Hryniewicz – będzie określać wiara wybierana przez ludzi bardziej świadomie: jako potrzeba umysłu i przemieniającego się serca, nie zaś wiara przyjmowana biernie z »tradycji ojców«” (s. 247). Jeśli tak, powstanie sytuacja analogiczna do okresu wczesnego chrześcijaństwa, kiedy wiara w Chrystusa Zmartwychwstałego była sprawą wyboru, często niebezpiecznego i kosztownego. Być może więc sprawdzi się intuicja ks. Hryniewicza, ks. Tischnera i wielu innych, że mimo trwającej prawie dwa tysiące lat historii chrześcijaństwo jest w gruncie rzeczy jeszcze bardzo młode (s. 149). Ale wolność wyboru wiary, jakkolwiek cenna, jakkolwiek istotna dla ewentualnej odnowy chrześcijaństwa i dla jego duchowej tężyzny, jest tylko wolnością początku drogi. By pójść nią dalej, potrzebna jest dyscyplina i wytężona praca.

Bóg, który przekracza naszą wiarę, jest Bogiem wolności, miłosierdzia i nadziei – nie tyranem czy surowym sędzią skorym do skazywania nas na wieczne potępienie. Ale z wolności, miłosierdzia i nadziei nie wynika brak wymagań; człowiek, który pragnie zbliżyć się do Boga, musi siebie samego przekraczać. Nie obejdzie się zatem bez zmagań, bez cierpienia i bez rygorów. Rzecz w tym, czy mają to być rygory Kościoła, człowieka czy Boga? Rygory doktryny i prawa czy rygory odpowiedzialnej wolności? Dyscyplina instytucji czy duchowego przewodnika? Nakaz zewnętrznego autorytetu czy wewnętrznego nauczyciela? Z takimi pytaniami chrześcijaństwo borykało się niemal od początku. Mało kto znalazł mądrość właściwych proporcji i umiał kierować się złotym środkiem. Inaczej odpowiadali na te pytania mistycy, inaczej kościelni administratorzy, inaczej katolicy, inaczej protestanci, jeszcze inaczej prawosławni. Książka ks. Hryniewicza nie daje na nie wyraźnych odpowiedzi, ale pośrednio je stawia. Stawia je wraz z wieloma chrześcijanami różnych wyznań, którzy w dzisiejszych, niemal „apokaliptycznych” czasach, kiedy zawiodła większość wypróbowanych prawd i autorytetów, ponownie odkryli Boga miłosierdzia, wobec którego człowiek staje jako istota wolna. Odkryli przy tym, że ten Bóg jest większy niż ich wiara.

* * * * *

Krzysztof Dorosz – pisarz i eseista, autor wielu artykułów o tematyce religijnej, w latach 2002–2003 redaktor naczelny JEDNOTY

 

Powyższy artykuł ukazał się pierwotnie w miesięczniku „Znak” nr 568 (wrzesień 2002). Publikujemy go za zgodą autora i czasopisma.

__________________

[1] Wszystkie cytaty pochodzą z książki „Nad przepaściami wiary – z ks. Wacławem Hryniewiczem OMI rozmawiają Elżbieta Adamiak i Józef Majewski”, Kraków 2001.

[2] Angielski przekład książki Karla Adama nosił tytuł „The Spirit of Catholicism”.