Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 7–8/1981, s. 28–30

 

O POJĘCIU RELIGII

... Przez „religię” rozumiemy całą pobożność chrześcijan, to jest: wiarę, życie, przykazania, kult, sakramenty. Odróżniamy religię od zabobonu dodając [słowa] „prawdziwa” i „fałszywa”, a to w tym celu, by po rozkoszowaniu się religią czerpaną prawdziwych źródeł Słowa Bożego pokazać, jakby w drugim kielichu, również zabobon; postępujemy tak nie po to, by ktoś z niego pił, raczej po to, by zawartość wylać, a kielich połamać...

PODMIOT I PRZEDMIOT RELIGII

Religię zawrzeć można między dworna biegunami: jednym jest przedmiot, to znaczy Ten, na którego religia się kieruje, drugim jest podmiot, to znaczy ten, który przez religię szuka oparcia w kimś innym; musimy zatem najpierw pomówić o obu biegunach. Przedmiotem jest Bóg, podmiotem człowiek; przeto religią można zajmować się właściwie tylko wówczas, gdy dąży się do poznania Boga i poznania istoty człowieka.<

O BOGU

To, kim Bóg jest, przekracza może rozum ludzki, ale nie to, że On istnieje; wielu mędrców przyjęło bowiem egzystencję Boga [...]. Egzystencję Boga przyjmują też powszechnie wszyscy poganie, lecz w bardzo różny sposób, Niektórzy uznali monoteizm, lecz nie czcili Boga należycie; takich było bardzo niewielu. Inni mieli odczucie ponadludzkiej sity i potęgi, którą uznali za Boga; nie pojmowali jej jednak w sposób monoteistyczny i przedstawiali Boga w kategoriach ludzkich. Podzielili Go na wiele części, gdyż nie byli w stanie pojąć Jego nieograniczonej mocy. Tak stworzyli sobie różnorakie produkty fantazji, raz takie, raz inne... Wierzący – tak zwie się powszechnie pobożnych czcicieli prawdziwego Boga – są wierzącymi tylko dlatego, że wierzą w jednego, prawdziwego, wszechmogącego Boga, i tylko Jemu ufają. Pobożni mogą łatwo wytłumaczyć, dlaczego wzorem pogan nie czynią Boga z jakiejś dowolnej, nieznanej siły.

Otóż dzieje się tak jedynie dzięki mocy i łasce samego przedmiotu wiary, gdyż jeśli chodzi o rozum i naturę, w jaką wyposażony został człowiek – pobożny nie różni się od bezbożnego. Każdy by błądził, gdyby nie wyższa Moc; to ona wzywa do siebie i wiąże z sobą ducha człowieka, który z natury skłania się ku największemu błędowi. Wiara i pobożność otrzymują tutaj pierwsze impulsy życia. Nie jest bowiem tak, jak się przeważnie sądzi, że wierzący dlatego są wierzącymi, że słyszą słowa Mojżesza: „Na początku stworzył Bóg niebo i ziemię” (I Mojż.1:1). Słyszy to niezliczona liczba ludzi, lecz mimo to nie wierzą w stworzenie świata według relacji Mojżesza. Podobnie nie stają się pobożni wszyscy, którzy widzą i słyszą, jak Pan mówi i czyni cuda; w czasach Chrystusa niektórzy widzieli i słyszeli, ale bynajmniej nie nawrócili się do Boga; przeciwnie, tacy srożyli się najbardziej – nie tylko na pobożnych, lecz nawet na samą pobożność [...]. Gdyby samo Słowo tworzyło wiarę, wszyscy byliby pobożni. Gdyby tworzył ją nasz rozum, każdy, kto słyszy Słowo, byłby pobożny. Najwidoczniej wierzący wierzą w Boga, w stworzenie przez Niego świata i w inne rzeczy, bo On ich tego nauczył. Tak więc twoja wiara w Boga i ufność w Nim pokładana są dziełem samego Boga...

O CZŁOWIEKU

Poznać człowieka jest hak trudno, jak złowić mątwę. Albowiem jak ta, broniąc się przed schwytaniem, kryje się za zasłoną czarnej cieczy, tak i człowiek, gdy tylko czuje, że ktoś chce się do niego zbliżyć, roztacza wokół siebie tak gęstą mgłę, że nawet najbystrzejsze oko nie może jej przeniknąć. Dowodami są: I Kor. 2:11; Jer. 17:9n.

Tak więc, tajemnice serca ludzkiego można poznać tylko pod przewodnictwem Boga, niebiańskiego budowniczego człowieka. On stworzył człowieka, więc zna wszystkie jego najskrytsze tajemnice. Zatem tylko u Boga, Stwórcy, można znaleźć źródło poznania tak człowieka, jak i Boga [...]. Nie potrafimy pojąć Boga naszym rozumem (jest na to zbyt ograniczony), a poznać człowieka nie potrafimy z powodu jego zuchwałości, gotowości do kłamstwa i zmyśleń...

Człowieka z natury cechuje miłość własna; dzieje się tak nie dlatego, że takim został stworzony i tak wyposażony przez Boga, ale dlatego, że nie był zadowolony z losu, jaki mu Bóg przeznaczył; chciał wiedzieć, co dobre, a co złe, więcej – chciał dorównać Bogu. Sam więc stał się winny miłości własnej i za to przewinienie został osądzony. Tak więc śmierć za grzech jest w istocie wynikiem trwania człowieka w miłości własnej: on ciągle jest z siebie zadowolony, ufa sobie, chce wszystko wykorzystać dla własnej przyjemności; sądzi, że potrafi rozróżniać między tym, co właściwe, a tym, co niewłaściwe; uważa, że to, co sam pochwala, muszą pochwalać wszyscy, także jego Stwórca. Został przyłapany na tym, że za plecami swego Stwórcy chciał zostać Bogiem, poznać co dobre i złe. Nie można więc zaprzeczyć, że jest pełen złośliwości, złych zamiarów i że jest obarczony grzechem pierworodnym – a czymże to jest, jeśli nie śmiercią? Dowodów biblijnych dostarczają m.in. I Mojż. 6:3n; Rzym. 8:5; Gal. 5:17; Jan 8:34; Rzym. 8:16; 7:18.

O POKUCIE

Przez pokutę rozumiano dotychczas ów wymuszony i udany żal za popełnione grzechy oraz zapłacenie ceny odpowiedniej do wielkości grzechu, a ustalonej przez sędziego, tzn. przez spowiednika. Otóż „pokutowaliśmy” wtedy, gdy nakazywał to papież, np. na Wielkanoc lub też w przypadku choroby. Czy można to nazwać inaczej niż obłudą? Czy nie wynikało to z nieznajomości własnego życia wewnętrznego? Albowiem kto zna samego siebie, ten w obliczu niezliczonych występków, jakie w sobie odkrywa, musi odczuć nie tylko żal, lecz przeżyć wstrząs, zwątpienie, śmierć. Albowiem jakież brudne żądze, zuchwałe pożądliwości i pychę odkrywa on w sobie – czy to w myślach, czy w czynach, również nie ujawnionych! Nikt nie może temu zaprzeczyć. Jak to się więc dzieje, że nie odczuwamy z tego powodu żalu? Wynika to – jak już powiedziano – z faktu, że nikt nie próbuje wniknąć w samego siebie. Nikt. Gdyż czyniąc to, natychmiast wywołalibyśmy w sobie prawdziwy żal i wstyd. W żadnym przypadku nie miało to miejsca przy pokucie zalecanej przez papiestwo. Jak bowiem ktoś miał się brzydzić samym sobą, skoro siebie nie znał, uważał się raczej za sprawiedliwego, czy to na podstawie własnych uczynków, czy to cudzych, zapożyczonych. Pokuta jest częścią Ewangelii. Nie należy jej rozumieć jako okresowego żalu za grzechy, ale raczej jako rumieniec wstydu z powodu poznania samego siebie, z powodu starego stylu życia...

Gdy więc Chrystus, Jan i apostołowie głoszą: „pokutujcie”, wzywają do nowego życia, całkowicie różniącego się od dawnego. Kto się do niego zobowiązał, ten został uświęcony sakramentem chrztu, by złożył publiczne świadectwo o swej decyzji i zaczął nowe życie. Dowody w Piśmie świętym znajdziemy na to w: Łuk. 9:59n; Mat. 22:11-13; Jan 8:31; Rzym. 6:4-11; Gal. 6:15 i in. Jest więc rzeczą oczywistą, że pokuta to nie tylko poznanie i wyparcie się siebie, lecz także wyczulenie się na to, że twoja nadzieja trwa dopóty, dopóki w niej pozostajesz, że nieustannie musisz żywić obawę przed upadkiem w grzech. Oczywiste jest także, że nie pokuta obmywa z grzechów, lecz nadzieja pokładana w Chrystusie; pokuta strzeże cię tylko przed powrotem do tego, co potępiłeś...

O ZAKONIE

... Musimy wyznać, że zakon przyszedł od Boga; sami bowiem nic nie wiedzielibyśmy o grzechu, gdyby Bóg przez swoje Słowo nie objawił, co wolno, a czego nie wolno. Zakon nie jest więc niczym innym niż nauką o woli Boga, dzięki której poznajemy, czego On chce, a czego nie chce, czego żąda, a czego zakazuje. Ze słów samego Zakonodawcy wynika, że wola Boga ma wartość trwałą, tak iż nigdy nie zmieni On niczego w tej części zakonu, która dotyczy wewnętrznego życia człowieka. Chrystus powiada: „Wszystko, co byście chcieli, aby wam ludzie czynili, i wy im czyńcie; taki bowiem jest zakon i prorocy”, (Mat. 7:12). Jeśli w całym naszym postępowaniu mamy kierować się tą zasadą, musi ona obowiązywać na stałe; w przeciwnym razie nie musielibyśmy kierować się nią we wszystkim. Dalej, Paweł naucza (Rzym. 13:9), że wszystkie przykazania dają się streścić w jednym: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Do tego przykazania sprowadza się wszelkie działanie i myślenie na temat bliźniego. Patrząc z takiej perspektywy, łatwo zrozumiesz trudne pytanie, które, niestety, pewni ludzie uważają za nie rozwiązane, mianowicie – jak to się dzieje, że jedną część przykazania zachowujemy, a drugą odrzucamy? Nigdy nie może być zniesione to, co w oczywisty sposób wyraża zasada odwiecznej woli Bożej: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”; resztę (tzn. szczegółowe przepisy, zwłaszcza ceremonialne – red) usunął Chrystus. Albowiem „końcem zakonu jest Chrystus” (Rzym. 10:4).

O GRZECHU

Grzech w nauce ewangelicznej rozumiany jest dwojako. Po pierwsze, grzechem jest owa choroba, którą nosimy w sobie od Adama, mocą której popadliśmy w miłość własną (Rzym. 7:20) [...]. Po drugie, przez grzech rozumie  się przekroczenie zakonu; to właśnie zakon pozwala na poznanie grzechu (Rzym. 7:7). Tak więc każde postępowanie wbrew zakonowi nazywa się grzechem.

Zechciejmy teraz rozważyć wzajemny stosunek między grzechem jako chorobą i grzechem jako przekroczeniem zakonu. Choroba nie wie o tym, że jest chorobą, wierzy, te wszystko jej wolno. Bóg myśli inaczej. Jeśli choroba zagarnia wszystko, jeśli sądzi, że wszystko musi być podporządkowane jej pożądliwościom, wówczas Bóg nożem zakonu obcina tę zuchwałość. „Zakon został dodany z powodu przestępstw” (Gal. 3:19). Znawca serc jest zbyt dobrze zorientowany w tym, że wszyscy ludzie posiadają podobne skłonności, że najmniejszy nie mniej miłuje samego siebie niż największy. Gdy więc wszyscy w podobny sposób popuszczają cugli, efekt może być tylko jeden – oto każdy, według możliwości, będzie się starał wszystko sobie podporządkować siłą, a w konsekwencji wyniknie z tego rozbój, mord i inne podobne przestępstwa. Dlatego Bóg tej wybujałej żądzy zakreśla mocne granice i nakazuje: „czego byś nie chciał, aby ci uczyniono, nie czyń i drugiemu”, i odwrotnie: „co byś chciał, aby ci uczyniono, uczyń drugiemu”. Abyś mógł to tak zwane prawo naturalne łatwiej spełniać i poznawać mądrość Bożą, osłodził On je miłością. Mówi: „,miłuj bliźniego swego jak siebie samego”...

„Jeśli Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie” (Jan 8:36). Zostaliśmy wyzwoleni od zakonu, gdy miłość zajęła miejsce strachu przed zakonem [...]. Z drugiej strony zostaliśmy uwolnieni od kary zakonu, gdyż Chrystus zapłacił cierpieniem za karę należną za nasze grzechy. Natomiast od grzechu jako choroby jesteśmy wyzwoleni o tyle, o ile pokładamy ufność w Chrystusie. Wtedy nie może już ona nam dłużej szkodzić. „Nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie” (Rzym. 8:1). O ile jednak grzech jest przekroczeniem, o tyle w równej mierze jesteśmy uwolnieni od jego szkody jak i od gniewu zakonu (Rzym. 8:2).

O GRZECHU PRZECIWKO DUCHOWI ŚWIĘTEMU

Gdy Chrystus mówi, że „każdy grzech i bluźnierstwo będzie ludziom odpuszczone, ale bluźnierstwo przeciw Duchowi nie będzie odpuszczone” (Mat. 12:31n), to w świetle innych Jego słów: „Kto jest umyty, nie ma potrzeby myć się, chyba tylko nogi, bo czysty jest cały” (Jan 13:10) – staje się oczywiste, że każdy grzech zostanie zmazany, o ile będziesz miał wiarę. Mając bowiem wiarę wprawdzie nadal pozostajesz ,grzesznikiem, ale zarazem żałujesz nieustannie swej nieszczęsnej skłonności do grzechu i zaczynasz stawać się nowym człowiekiem. Gdzie zaś wiary brak, tam nie zważa się ani na grzech, arii na bojaźń Bożą [...]. Tak więc tylko niewiara nie zostanie nigdy odpuszczona. Nie trzyma się ona bowiem nigdy Boga, nie czci Go, nigdy się Go nie boi, nigdy nie wypełnia Jego woli, nigdy nie unika grzechu, by nie obrazić Boga.

Całkiem inaczej ma się rzecz z pobożnością: ta niezmiennie trzyma się Boga, swego jedynego skarbu, tylko w Nim szuka oparcia, tylko Jego czci, z Nim się liczy i unika wszystkiego, co Mu sprawia przykrość; a jeśli ze słabości popełnia błąd, trwożliwym płaczem ubolewa nad pomyłką. Tu nie ma mowy o beztrosce wobec grzechu; przeciwnie – wierna i mocna straż czuwa, by grzech jakoś się nie wśliznął. Wiara najspolegliwiej strzeże przed grzechem. W słowach Jana (I Jan 5:16) o grzechu śmiertelnym chodzi więc tylko o niewiarę, o czym można się łatwo przekonać, dokładniej przyglądając się tekstowi...

O WŁADZY KLUCZY

Problem władzy kluczy jest nie tylko bliski Ewangelii, ale jest niczym innym jak samą Ewangelią. Niektórzy pod pojęciem „klucze” rozumieją kapłańską władzę absolucji, możność wiązania i rozwiązywania według uznania; dlatego też w tzw. formule absolucji mówią otwarcie: „Pan Jezus Chrystus odpuszcza ci, ja odpuszczam ci mocą powierzonej mi przez Niego, władzy”. Inni przypisują Słowu Bożemu wszelką moc działania, a kapłanowi – jedynie sprawowanie urzędu; nie jest on więc ani instrumentem, ani narzędziem...

Sądzę, że prawdziwe klucze w sposób stopniowy i wystarczający oczyszczają się z rdzy ludzkiej tradycji, tak że każdy widzi, iż nie są niczym innym jak sprawowaniem urzędu [...]. W wierze, w której jesteśmy wyłącznie przywiązani do Boga, doświadczamy, że sumienia ludzkiego nie da się uspokoić ludzkim rozgrzeszeniem lub absolucją. Słowo Boże jest naszym nauczycielem, chociaż przekazywane bywa za pośrednictwem człowieka i chociaż zapewnia nas, tylko o tym, że Duch Pana zmiękcza nasze serca po to, by można w nich zasadzić słowo i nadzieję pokładaną w Bogu. A zatem pewne jest, że przez wiarę, a nie przez absolucję kapłańską [...], podobnie nie przez jakiś inny sakrament człowiek może uzyskać wewnętrzną pewność. Albowiem tylko wiara zna siłę swego zaufania pokładanego w Bogu za pośrednictwem Chrystusa. Dlatego zwodnicze klucze papieskie winny zniknąć możliwie szybko ze społeczności wierzących.

 

(De vera et falsa religione commentarius, marzec 1525)