Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

NR 2/2022, s. 19-23

Opiekuńczy Szkot

Maciej Kalinowski urodził się 22 sierpnia 1942 r. w Lublinie. Był synem Zofii z domu Mossakowskiej (1919–2007) i Stanisława Kalinowskiego (1913–1945). Pochodził z rodziny o szkockich korzeniach, co wielokrotnie podkreślał i co w jakiś sposób definiowało jego patrzenie na świat i sposób życia. Bardzo się angażował w życie Parafii Ewangelicko-Reformowanej w Warszawie, do której należał, jak też w życie całego Kościoła. Wyniósł to z domu rodzinnego. Był chętny do współpracy, więc społeczność kościelna doceniała to i był wybierany do różnych gremiów.

Przodkowie

Korzenie rodzinne Maćka sięgają XVII-wiecznego rodu szkockiego McLean of Coll. Prababcia Maćka, Agnes Garvie i jego babcia Joanna były stuprocentowymi Szkotkami. Ojciec prababci Maćka Peter Garvie (1828-1892) oraz brat Thomas (1852–1918) byli jednymi z dyrektorów zakładów tkackich w Żyrardowie.

Szkockie rodziny zawierały przez wiele lat właściwie tylko między sobą małżeństwa. Agnes Garvie wyszła za mąż również za Szkota, Williama Dicksona. Kontrakt ślubny został spisany w 1881 r. „Warszawski prawnik sporządził go w dwóch egzemplarzach, jeden w języku rosyjskim, drugi w polskim. William miał wnieść do związku 9 tys. rubli, a Agnes 8 tys. oraz meble i pościel o wartości 3 tys. Każdy z małżonków mógł zachować pełną własność wniesionego kapitału, uzyskiwane w przyszłości dochody musiały być już jednak wspólne. W momencie zawarcia związku małżeńskiego William miał własne gospodarstwo, a ponadto zarządzał majątkiem w Strzyżewie”[1] koło Żelazowej Woli. Urodziło im się czworo dzieci: Alicja, Joanna, Helena (zwana Nelcią) i Tomasz. Alicja, która była wielką polską patriotką, brała udział w plebiscycie na Mazurach w 1920 r. Po wybuchu II wojny światowej do jej domu w Grodzisku Mazowieckiem przyszli Niemcy, aby ją aresztować – ze względu na jej brytyjskie obywatelstwo uwięzili ją w obozie dla internowanych w Austrii. Po zakończeniu wojny, chociaż chciała wrócić do Polski, musiała wyjechać do Anglii, bo internowani Brytyjczycy dostali urzędowy zakaz wjazdu do krajów „za żelazną kurtyną”. Zamieszkała w Londynie u swojego wuja.

Babcia Maćka, Joanna, wyłamała się z tradycji zawierania szkockich małżeństw i wyszła za mąż za Polaka. Jej wybrankiem był Czesław Mossakowski (1884–1953) – niezwykle ciekawy człowiek: w klasie maturalnej w Płocku wziął udział w strajku przeciw nauczaniu w jęz. rosyjskim, za co został relegowany ze szkoły z wilczym biletem. Potem w Antwerpii ukończył wyższą szkołę handlową. Był uzdolniony, znał wiele języków obcych: rosyjski, angielski, francuski, niemiecki, hiszpański, łacinę, grekę, włoskiego nauczył zaledwie w kilka miesięcy. Perfekcyjna znajomość języka niemieckiego (miał bardzo poprawny akcent, mówił jak rodowity Niemiec) pozwoliła Czesławowi w czasie wojny pomóc wielu osobom.

Tuż przed wojną rodzina Maćka musiała uciekać ze swojego domu w Bydgoszczy do Lublina, ponieważ dostała ostrzeżenie, że Czesław Mossakowski widnieje na niemieckiej liście osób zagrażających III Rzeszy. Faktycznie, zaraz po wkroczeniu do Bydgoszczy, Niemcy przyszli po niego. Natomiast po wojnie rodzice Maćka musieli uciekać z Lublina – ojciec Maćka, Stanisław Kalinowski był poszukiwany przez NKWD za swoją działalność w AK. Rodzina trafiła więc na tzw. Ziemie Odzyskane, do Sopotu, gdzie Maciek uczęszczał do szkół i zdał maturę.

Wcześnie stracił ojca, który w 1945 r. w wieku 32 lat zginął nieszczęśliwie w wypadku samochodowym. Maciek miał wtedy zaledwie 3 lata. Wówczas wspólnik Stanisława przejął firmę elektrotechniczną i sklep w Lublinie, odcinając rodzinę Kalinowskich od źródła utrzymania.

Mama Maćka, Zofia została więc jedyną żywicielką rodziny. Na jej utrzymaniu oprócz dwójki dzieci, Maćka i jego siostry Basi, byli też jej rodzice, a przez jakiś czas również ciotka Helena. Potem drugi mąż Zofii, Zdzisław Sobański, ciężko zachorował i nie mógł pracować. Harowała więc od świtu do nocy, czasem nawet na trzech etatach, musiała porzucić prace na wyższej uczelni, którą uwielbiała i szukać lepiej płatnych posad.

Sport i turystyka

Z początku nic nie zapowiadało tego, że Maciek zwiąże swój los ze sportem, w dzieciństwie był bardzo chorowitym chłopcem. „Drugi mąż Mamy, Zdzisław Sobański uwielbiał sport – był mistrzem Wybrzeża w rzucie oszczepem” – wspomina Basia Fidosz, siostra Maćka. – „Z miłością więc zajął się chorowitym w dzieciństwie Maćkiem, jego wychowaniem, zadbał o jego tężyznę fizyczną, zachęcił go do gry w tenisa i uprawiania lekkoatletyki ”. To dzięki niemu Maciek zapałał miłością do sportu i z chuderlaka wyrósł na wysportowanego, silnego młodzieńca. Rodzice jego kolegów wiedzieli, że jeżeli on jest na podwórku, to inne dzieci są bezpieczne. Równocześnie wszyscy obcy się go bali, bo był duży. Swoją posturą i autorytetem powodował, że nikt ich nie zaczepiał.

Na studia na Akademii Wychowania Fizycznego pojechał do Warszawy. Zdał za pierwszym razem, co nie było łatwe. Ukończył AWF 1965 r., specjalizował się w tenisie, judo i koszykówce. Zaczął nawet na krótko przygodę ze wspinaczką górską, na którą wybierał się kilkakrotnie z Samkiem Skierskim. W wieku 24 lat ożenił się, urodziła mu się córka Katarzyna, małżeństwo jednak nie przetrwało.

Gdy Kasia była w wieku szkolnym, Maciek założył szkółkę tenisa dla dzieci, by uczyć ją i jej koleżanki. „Tata był załamany moim poziomem, bo rakietą uderzałam piłkę ręką z ugiętym łokciem, intuicyjnie” – wspomina Kasia. – „Po latach, z uśmiechem przyznał, że teraz wszyscy tak grają”. W okolicy każda ściana, o którą można było odbijać piłkę, była oblegana. „Wszyscy chcieli się uczyć grać w tenisa i Tata odpowiadał na to zapotrzebowanie i uczył każdego” – dodaje. Lubił też koszykówkę, prowadził więc dla dzieci amatorskie treningi.

Pracował jako nauczyciel przysposobienia obronnego i wychowania fizycznego w szkołach. Był bardzo lubiany w każdej ze szkół, w której pracował, nie tylko przez uczniów, ale też przez grono pedagogiczne. Kasia wspomina, że Tata był dowódcą plutonu a później komendantem podczas wakacyjnych młodzieżowych obozów przysposobienia obronnego połączonych ze szkoleniami z PO. Stacjonowali wówczas w szkołach. Młodzież spała w salach lekcyjnych, na piętrach były zorganizowane „stróżówki”, każde piętro miało telefon polowy na korbkę, przy pomocy którego można było uzgodnić ewentualne wyjścia. Dyscyplina tych obozów przypominała dryl harcersko-wojskowy. Były też kilkudniowe rajdy z plecakami, spanie w namiotach, ogniska, wspólne gotowanie, gry terenowe.

Basia, druga żona Maćka, pracowała w Zarządzie Głównym Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego (PTTK). W zakresie jej obowiązków było zakładanie na terenie całego kraju kół i klubów PTTK w różnych środowiskach: w szkołach, na uczelniach, ale i w miejscu zamieszkania, czyli np. spółdzielniach mieszkaniowych. Maciej pracował wtedy w Spółdzielni Mieszkaniowej „Starówka”, gdzie był wiceprezesem ds. kulturalnych, rekreacyjnych, turystycznych i sportowych. W ramach swoich obowiązków inicjował i organizował tego rodzaju działalność w klubach osiedlowych na terenie swojej Spółdzielni. Przez Spółdzielnię został zarekomendowany do współpracy z PTTK-iem w komisji mającej się zajmować zakładaniem kół i klubów PTTK. Chcąc integrować członków tej komisji, jej przewodniczący, Stanisław Olszewski, wielki społecznik i pierwszy prezes spółdzielni ursynowskiej, zaproponował wszystkim aktywistom ze spółdzielni mieszkaniowych Warszawy i województwa wyjazd do Pragi. Grupa liczyła 50 osób. W czasie tego wyjazdu Basia i Maciek zbliżyli się do siebie i zaprzyjaźnili. W drodze nauczył ją gry w szachy, była pojętną uczennicą, która szybko z nim wygrała. W Pradze wieczorami wychodzili tańczyć do późnej nocy. W hotelu oczywiście mieszkali osobno. Do dwuosobowego pokoju Basi i jej koleżanki Maciej wspinał się po rynnie i wchodził przez okno, ponieważ panie nie chciały go wpuścić.

Po powrocie z Pragi zaczęli się spotykać. Basia była już wolna, Maciek – w separacji z żoną, Ireną, zaczęli więc o sobie myśleć jako o partnerach życiowych. Basia poznała mamę Maćka i jego siostrę, z którymi się bardzo polubiła. Ujęły ją otwartość rodziny Maćka i ciepło, które dawała. Pobrali się w 1982 r., po roku przyszła na świat ich córka, Marta.

 

Z córką Martą. Jedno z ostatnich zdjęć Maćka, 2021 r. Fot. Archiwum rodzinne

Maciej pięknie jeździł na nartach, uczył jazdy na nartach Basię i Martę. Marta, pierwsze kroki narciarskie stawiała mając 4 lata. Każdej zimy jeździli całą rodziną na narty prywatnie lub uczestniczyli rodzinnie w ewangelickich kursach katechetycznych, organizowanych i prowadzonych w Murzasichlu i Małym Cichym przez ks. Romana Lipińskiego i Władka Scholla – ówczesnych członków kościelnej komisji katechetycznej.

Bardzo też lubił szachy i dużo grał. Ogrywał swoich partnerów szachowych i był z tego bardzo dumny. Świetnie również grał w brydża, nauczył też Basię, często organizowali spotkania brydżowe m.in. u jego siostry i szwagra w Sopocie.

W szkocką kratkę

„Tata robił najlepsze naleśniki, placki, racuchy” – wspominają córki. Kasia nauczyła się je robić według przepisu Taty, choć przyznaje, że nie wie, czy są tak dobre.

„Był prawdziwym sportowcem. Gwóźdź wbić oczywiście umiał, ale nigdy nie interesowało go żadne majsterkowanie. Zazdrościłam nawet innym kobietom, że mają pod tym względem oparcie w swoich mężach, ale szanowałam jego inne wartości. Bez boazerii można żyć” – wspomina żona Basia.

„Był wspaniałym bratem. Zawsze uśmiechnięty, pogodny, życzliwy, pomocny wszystkim dookoła i przez wszystkich lubianym” – wspomina Basia Fidosz.

Był opiekuńczy, rozkładał szeroko parasol nad całą rodziną, Pomagał siostrze, jej synowi, własnym dzieciom. Myślał strategicznie o wszystkich, jak by można było poprawić im życie. Miał to chyba po mamie. Jego mama była osobą, której życie wypełniała praca i owa praca w nadmiarze nie była tylko źródłem znoju czy zmęczenia, ale przede wszystkim dawała jej ogromną satysfakcję, szacunek ze strony otoczenia i chyba świadomość spełnienia obowiązku wobec rodziny. Nigdy nie myślała o sobie, zawsze o innych, i to przekazała synowi. Maciek był podobny, wszystko oddawał innym, wszystkimi się opiekował, pracował wciąż szukając różnych możliwości poprawy swoich zarobków z myślą o rodzinie.

Pomagał swoim córkom w szukaniu pracy, bo czuł się za nie odpowiedzialny, nawet kiedy się już wyprowadziły z domu i założyły własne rodziny. Gdy Marta wyjechała za granicę szukać pracy w zawodzie, znalazł kontakty do Kościołów protestanckich w Niemczech i Francji. Gdy jechała autostopem przez Europę, zorganizował całą listę kontaktów na trasie, którą zamierzała przebyć, aby dać jej poczucie bezpieczeństwa podczas podróży. Parasol sięgał daleko. Dopiero, gdy Marta jechała do pracy do Stanów, Maciek czuł niepokój, Stany były poza jego zasięgiem.

Córki czuły się bezpieczne, bo ojciec był gwarantem bezpieczeństwa. Z drugiej strony ciągle martwił się o ich przyszłość, choć nie dawał tego po sobie poznać. We wszystkich swoich działaniach był bardzo skromny. Maciej zawsze podkreślał, że jest w jednej czwartej Szkotem. Obracał to w żart, mówiąc, że jest skąpy jak Szkot, żeby uzasadnić swoją niechęć kupna np. nowego mebla do domu. Swoje szkockie pochodzenie przypominał przy okazji różnych spotkań rodzinnych czy świąt.

Bardzo pilnował, aby rodzina była zabezpieczona finansowo. Córkę Martę zawsze pytał, ile wydaje, czy oszczędza, uczył, że nie wolno brać kredytów. Z perspektywy czasu Marta widzi, jak bardzo inne podejście ma do pieniędzy niż jej otoczenie, jak źle się czuje, gdy są trwonione i wydawane nieracjonalnie. „To z pewnością jest wychowanie Taty” – podkreśla. Żona Basia wspomina, że przechodziła straszne męki, gdy trzeba było kupić Maćkowi ubranie, bo bardzo nie lubił chodzić do sklepów.

Kasia i Marta na 75. urodziny Taty postanowiły stworzyć drzewo genealogiczne rodziny. Dotarły do bardzo wielu informacji i osób. Jedną z najstarszych żyjących „szkockich” krewnych w Polsce jest 90-letnia Ciocia Alicja Dickson (Lilka) z Milanówka, która pracowała jako lekarka zakładów w słynnej milanowskiej fabryce jedwabiu. Drzewo genealogiczne zostało umieszczone w portalu „My Heritage”, wydrukowane i uroczyście wręczone Jubilatowi. Na urodziny Maciek dostał też od córek szalik w rodową szkocką kratę. Marta sprowadziła go ze sklepu w Szkocji.

Człowiek Kościoła

Maciek od zawsze był w naszym Kościele. Jako młody chłopiec brał udział w koloniach i obozach młodzieżowych w Poroninie, Czarnym Dunajcu. W czasach sopockich pozostawał pod opieka ks. Bogdana Trandy, który wtedy opiekował się diasporą ewangelicko-reformowaną w Gdańsku.

Kościół był dla niego ważny, każdej niedzieli przychodził na nabożeństwo. Basia, wywodząca się z katolicyzmu, przyszła do Kościoła ewangelicko-reformowanego za nim, co jego rodzina przyjęła z wielką radością.

„Dla Taty ważny był Kościół również ze względu na ludzi i na wartości, jakie reprezentowali. Mnie też zachęcał, żebym była częścią tej społeczności, rodzice mnie wysyłali na obozy ewangelickie” – wspomina Marta. – „Był nauczony przez swoją mamę i babcię, żeby pielęgnować swoją tożsamość wyznaniową. Ewangelicyzm reformowany był dla rodziny bardzo ważną częścią jej tożsamości. Najpierw babcia, a potem ciocia Basia, siostra Taty integrowały diasporę kościelną w Trójmieście. To w ich domu odbywały się spotkania całej grupy, to do nich przyjeżdżali duchowni obsługujący diasporę”.

Oprócz zwykłej „ławkowej” obecności Maciek bardzo się angażował w życie parafii i Kościoła. Był chętny do współpracy, więc społeczność kościelna doceniała to i był wybierany do różnych gremiów. Bardzo zaangażował się w okresie trudności finansowych parafii, aby pomóc wyjść z kryzysu. Ze względu na swoje doświadczenie menedżerskie w latach 80. XX w. został doradcą finansowym Konsystorza Kościoła. Z kolei w latach 90. przez trzy kadencje piastował w sposób odpowiedzialny stanowisko radcy świeckiego Konsystorza. Był również przez kilka kadencji delegatem na Synod.

Z żoną Basią przeżył ponad 40 zgodnych, dobrych, spełnionych i szczęśliwych lat. „Byliśmy bardzo ze sobą zżyci, bardzo aktywni, każde z nas miało swoje zainteresowania, które się przenikały” – wspomina Basia. – „Wspieraliśmy się nawzajem. Maciej był przy mnie, gdy realizowałam swoje pasje. Sekundował mi w moim zaangażowaniu w Ekumenicznym Chórze Kameralnym Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w Warszawie, który powstał w 1991 r.”. Zawsze byli razem, na wszelkich wyjazdach towarzyszył żonie, a ona była przy nim na korcie. Nigdy się nie kłócili, nie było żadnej zazdrości między nimi, ani zawiści. Akceptowali siebie nawzajem takimi, jakimi byli.

Maciej Kalinowski zmarł 1 grudnia 2021 r. „Wciąż mamy w pamięci jego wysoką i wysportowaną sylwetkę, jego uśmiechniętą i szczerą twarz, z bystrymi oczami, słyszymy jego głos i grasejujące »R«, starannie artykułowane zgłoski, jasne i celne wypowiedzi, bez zbędnych ozdobników, trafiające w sedno” – wspominał Zmarłego ks. Michał Jabłoński w kazaniu pogrzebowym. – „Wspominamy jego charakter, jego integralność, poświęcenie dla spraw, dla których warto było się poświęcić”. Jego śmierć w rodzinie i gronie przyjaciół pozostawiła ogromne poczucie pustki i smutek, który ciężko jest wyrazić słowami.

Ewa Jóźwiak
redaktor naczelna JEDNOTY

 

[1]       Mona K. McLeod, „Pionierzy przemian. Szkoci w Polsce 1800–1918”, Warszawa 2016, s. 131.