Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

7/1991

„Skoro już dusze swoje uświęciliście będąc posłuszni prawdzie w celu zdobycia nieobłudnej miłości bratniej, jedni drugich gorąco czystym sercem umiłujcie. Jesteście bowiem ponownie do życia powołani nie z ginącego nasienia, ale z niezniszczalnego, dzięki Słowu Boga, które jest żywe i trwa. Każde bowiem ciało jak trawa, a cała jego chwała jak kwiat trawy: trawa uschła, a kwiat jej opadł. Słowo zaś Pana trwa na wieki. Właśnie to Słowo ogłoszono wam jako Dobrą Nowinę”.

(I Ptr.1:22 - 25)

,,Nikomu nic nie bądźcie dłużni poza wzajemną miłością. Kto bowiem miłuje bliźniego, wypełnił Prawo. Albowiem przykazania: nie cudzołóż, nie zabijaj, nie kradnij, nie pożądaj i wszystkie inne – streszczają się w tym nakazie: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego. Miłość nie wyrządza zła bliźniemu. Przeto miłość jest doskonałym wypełnieniem prawa. A zwłaszcza rozumiejcie chwilę obecną: teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli. Noc się posunęła a przybliżył się dzień”.

(Rzym.13:8-12)

Kiedy czytam teksty biblijne, szukam w nich tego, co do mnie w szczególny sposób przemówi. Z dzisiejszych tekstów przemówiło do mnie przede wszystkim zdanie z Listu do Rzymian: żebyśmy nikomu nic nie byli winni, nie mieli żadnego długu wobec świata i bliźnich, poza tym jednym, to znaczy długiem miłości.

Jak wszyscy pamiętają, trzynasty rozdział Listu do Rzymian rysuje coś bardzo ważnego: pewien program wspólnoty chrześcijańskiej w świecie. Paweł chce pokazać, jak ta wspólnota ma się znaleźć w otaczającym ją społeczeństwie. Mówi o tym dość szeroko, w sposób, który może dzisiaj dziwić albo być trudny do zrozumienia. Bo co naprawdę znaczy „być posłusznym władzy”? W jaki sposób mamy wypełniać obowiązki obywatelskie? I choć w Liście jest mowa o obowiązkach w tamtych czasach i w tamtej sytuacji historycznej, niemniej jednak chodzi o wspólnotę chrześcijańską, której nic od zewnątrz zarzucić nie będzie można. Tak więc chrześcijanin, aby być dobrym obywatelem i współobywatelem, ma się rozliczyć, czy wypełnił wszystko, co trzeba, wobec świata i bliźnich – współobywateli: czy spłacił podatki, dochował posłuszeństwa władzy itd. Jeśli tak, to nie ma już długu poza tym jednym: że powinien miłować.

Tak mnie to głęboko uderzyło, że miłości nie można zapłacić, że pozostaje ona naszym długiem. Według obu tekstów miłość jest wypełnieniem całego Prawa, wszystkich przykazań. Ale właśnie w miłości pozostajemy niewypłacalnymi dłużnikami, gdyż nie kochamy tak, jak się to bliźnim i światu należy, bo im należy się miłość, która jest większa od tej, na jaką nas stać. Nie możemy się więc rozliczyć z miłości, bo zawsze kochamy za mało.

W innym Liście apostoła Pawła (I Kor.13) zawarta jest wizja miłości, jaką mamy do spłacenia. Podczas gdy tu Apostoł wspomina tylko krótko, że miłość nie wyrządza zła, o tyle w swoim Hymnie pisze o niej, że wszystko znosi, jest nieskończenie cierpliwa, wszystko wybacza, wszystko przetrzyma. Z takiej właśnie miłości będziemy rozliczani przez Tego, który przyjdzie szukać owocu na naszym drzewie. Musimy wiedzieć, że zostaliśmy powołani, aby kochać więcej, niż potrafimy, a więc tak czy owak dług pozostanie. Dlatego wszystko, co robimy lub zrobimy dla ludzi – im się od nas należy. Żadne nasze uczynki nie pomniejszą naszego długu, bo ten obowiązek, który jest wypełnieniem Prawa, wciąż pozostaje przed nami. Jeśli spojrzymy na wizję miłości zarysowaną w Pawłowym Hymnie, to okaże się, że nasza miłość ma być potężniejsza od wiary, która – jak powiedziano – góry przenosi. Czy nasza miłość przenosi góry?

Jako dzieci miłującego Boga mamy do spłacenia miłość, która zwycięża zło dobrem. I to jest istotne! A tymczasem ciągle stajemy przed pokusą, ażeby zwyciężyć zło jakoś inaczej. Wydaje nam się, że dobro jest zbyt powolne, więc trzeba przyspieszyć. Więc może posłużymy się prawem? Niech prawo ten proces przyspieszy! Przy pomocy prawa zwyciężymy zło szybciej i w ten sposób odniesiemy prawdziwe zwycięstwo! Ciągle jest ta pokusa, żeby uwierzyć światu a nie Ewangelii i sięgnąć po inne środki, niż ona nakazuje. Bo to właśnie świat nam mówi, ze można przezwyciężyć zło prędzej innymi sposobami. A my go słuchamy.

Wiemy, co się dzieje, gdy dom budujemy na piasku, bez Boga. Jeśli chcemy odnieść zwycięstwo prawdziwe, to nie osiągniemy go inaczej, jak tylko przez miłość, choć ona przerasta nasze możliwości, siły i wątłą zdolność naszej woli. Dlatego tak jest trudno!

Nasze teksty kazały nam zstąpić w samą głębię. Chcąc pokazać głębię miłości, dotykamy tajemnicy. A dotykanie tajemnicy nakazuje ostrożność. I od tego miejsca zaczynają się moje wnioski, które chciałabym, aby stały się przedmiotem waszego rozważania i dalszych rozmów. Opuszczam teraz teren naszej wspólnej nauki wszystkich Kościołów chrześcijańskich, a wchodzę na grunt, gdzie człowiek się porusza sam, chcąc przybliżyć naukę Kościoła i słowa ap. Pawła do aktualnego życia. Otóż mam takie wrażenie, że my zbyt nieostrożnie obchodzimy się ze słowem „miłość”. Szczególnie groźną rzeczą jest mówienie o miłości chrześcijańskiej. Żeby zdać sobie sprawę, na czym polega niewłaściwość takiego mówienia, odwołajmy się do następującego zabiegu. Czy ktoś z obecnych tu katolików miałby odwagę mówić o miłości „katolickiej”? Czy luteranie mieliby odwagę mówić o miłości „luterańskiej”, a reformowani o „kalwińskiej” czy „reformowanej”? Zdajemy sobie sprawę, że jest w tym coś uwłaczającego miłości. Przecież to nie tak, przecież miłość nie jest wyznaniowa, przecież nie da się jej istoty ująć słowami, które określają nasze konfesje. Miłość jest jedna. Jako chrześcijanie stajemy wspólnie wobec świata, który nie czuje się chrześcijański. W moim osobistym życiu coraz częściej mi się zdarza stawać wobec świata i ludzi, dla których chrześcijaństwo jest zaledwie jedną z religii. Ja im mówię o miłości chrześcijańskiej, a oni na to: – Ależ my wiemy, co to jest miłość... A w podtekście wyczuwam: – Dlaczego sobie ją przywłaszczacie?

Mamy budować nowy ład naszego kraju wszyscy wspólnie, obywatele równi we wszystkich swoich prawach. Część tych obywateli mówi, że chce zbudować ład oparty na wartościach chrześcijańskich, to znaczy swoich. – A gdzie my? – pytają niewierzący. – Czy będziemy obywatelami drugiej kategorii? Chcąc być uczciwi, nie możemy się przyznać do wartości, które są własnością chrześcijan, nie naszą... I oto powstaje problem.

Myśląc nad tym tekstem i nad doświadczeniami ostatnich miesięcy, dochodzę do wniosku, że jest coś z racji w tym, że nieostrożnie obchodzimy się ze słowem „miłość” i z innymi słowami, które dla nas oznaczają wartości chrześcijańskie, podczas gdy są one transcendentne, to znaczy większe, to znaczy, że przekraczają wszystkie podziały. I Duch, którego nazywamy naszym Panem, Duchem Chrystusa, także jest większy i transcendentny wobec wszystkich naszych Kościołów. Nie możemy Mu również przeszkodzić posiać ziarno prawdziwej miłości poza wspólnotą chrześcijańską, nawet najszerzej ekumeniczną. Myślę więc, że może nie trzeba dzisiaj tak bardzo mówić światu o „miłości chrześcijańskiej” i o „wartościach chrześcijańskich”, lecz raczej tę miłość i te wartości pokazywać, pozwolić ludziom sięgnąć wzrokiem ducha ku ich istocie. Może tak, może nie... Bo z drugiej strony, myślę sobie, że wolno nam przecież wskazywać na źródło tej miłości, a nawet musimy to czynić. Bo do istoty tej miłości należy to, że jest ona większa od nas samych i że jest darem Chrystusowym. Mało tego – dla nas istotną jest rzeczą, że Tym, kto nas tej miłości uczy, i Tym, który nią obdarza, który ją w nas wkłada, jest Chrystus. Jeśli mamy Go pokazać, to musimy być Jego.

A więc przeczę temu, co powiedziałam najpierw? Otóż chyba nie. Chodzi o to, abyśmy nie przypisując sobie tych wartości i nie nazywając ich chrześcijańskimi, wskazywali na ich źródło, na Jezusa. Może ludzie lepiej to przyjmą, jeśli zamiast „wartości chrześcijańskie” i „miłość chrześcijańska” powiemy (chyba ściślej): miłość Chrystusa, bo tę każdy może dostrzec w Jego życiu i w tym swoim dostrzeganiu albo zatrzymać się na płaszczyźnie czysto ludzkiej, albo pójść dalej. Więc może więcej o Chrystusie, mniej o chrześcijaństwie? Może mniej o naszych doktrynach, więcej o Ewangelii, która jest tak bardzo otwarta dla wszystkich, którzy do niej przyjdą, bardziej otwarta i dostępna niż nasze dogmaty (choć i one są potrzebne). Tak, mam wrażenie, że my światło miłości Chrystusa chowamy pod korzec tożsamości wyznaniowej i chrześcijańskiej. A świat tak ogromnie potrzebuje tego światła. Może trzeba postawić je na świeczniku? Ono nie jest nasze. Ono jest wszystkich. Jedno wielkie światło. Niewierzący są właścicielami tych wartości tak samo jak my, bo Bóg może im je tak samo ukazać. Nie nazywajmy zatem swoim czegoś, co jest darem całkowicie niezasłużonym, co mamy w powiernictwie, a nie na własność.

Może w dawniejszych epokach te słowa nie tak raziły, dzisiaj świat odpycha nas z naszym poczuciem dumnych właścicieli cnoty. Obok miłości potrzebuje on tego, w czym najpełniej wyraża się jego świadomość miłości, to znaczy naszej skromności. Musimy sami siebie uczynić przezroczystymi, aby nie zatrzymywać na sobie wzroku szukających, żeby mógł on przeniknąć ku temu, czemu my nieudolnie służymy. To jesteśmy winni światu. To jest nasz dług nie do spłacenia. Nie mamy żadnej zasługi – ja zresztą w zasługi w ogóle nie wierzę, ale gdybym nawet wierzyła, to twierdzę, że czynimy tylko to, co winniśmy czynić. Bóg w swej nieśmiertelnej łasce dopuszcza nas do udziału w swoim miłowaniu świata. A my się w tym wszystkim gubimy i poddajemy pokusom. Ale On i tak nas umiłował..'. Miejmy nadzieję, że także tych niewierzących uczyni miłosiernymi nad nami. Miejmy nadzieję, że wleje w nich miłosierdzie, gdy kiedyś sądzić nas będą za to, jacy dla nich byliśmy i czegośmy ich pozbawili przez naszą niewierność, że nie osądzą zbyt surowo takich niewiernych świadków, jakimi jesteśmy.

Ja wiem, że to, co mówię, może spotkać się z wielką krytyką: że to przesada, że nie trzeba się znowu czuć takim ostatnim itd., itd. Może i nie trzeba zawsze, ale kiedy staje się przed ołtarzem, tak jak my tutaj, to koniecznie trzeba wracać do podstawowej świadomości naszego długu nie rozliczonego, w akcie pokuty wyznać winę braku litości i modlić się o to, abyśmy zrozumieli i czynem świadczyli, że nie tylko przyjaciele są naszymi przyjaciółmi, ale także ci, wobec których mamy być świadkami miłości Boga do całego świata.

Jest to redakcyjny skrót i opracowanie tekstu kazania wygłoszonego przez Autorkę podczas nabożeństwa ekumenicznego w warszawskim kościele ewangelicko-reformowanym w poniedziałek, 8 kwietnia br. Cytaty wg Biblii Tysiąclecia – red.