Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

8 / 1993

Wy jesteście solą ziemi; jeśli tedy sól zwietrzeje, czymże ją nasolą? [...] Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze. [...]
Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.
[Mat. 5:13.14.16]

Popularność wielu tekstów biblijnych i nasze oswojenie się z nimi sprawia, że często nie dociera do nas rzeczywiste przesłanie Ewangelii, a zawarta w niej prawda nie znajduje odbicia w naszym codziennym życiu, nie wpływa na kształt stosunków z bliźnimi. Oczywistość sformułowań prawd Bożych nie powoduje – choć powinno być odwrotnie – oczywistych następstw w działaniu ludzi.
Powyższy tekst jest nam bardzo dobrze znany. Jego prostota i wielkość powodują, że nie pozostaje nam nic innego, jak tylko milczeć. Ale czy tylko prostota sformułowań, najistotniejsza treść wyrażona w paru zwykłych słowach, skłania nas do milczenia? Często po przeczytaniu jakichś fragmentów Ewangelii podświadomie tłumaczymy sobie, że słowa Jezusa skierowane są przede wszystkim do tych, którzy Go wtedy słuchali, mimo że wiemy, iż o wielkości i mocy Słowa Bożego świadczy także jego ponadczasowość. Chociaż więc docierają do rias słowa Jezusa, nie spieszno nam przyznać, że to o nas może być w nich mowa. Robi nam się na tę myśl jakoś nieswojo. Nie dowierzamy, że to właśnie my mielibyśmy być tą solą i światłością.
Słowa te ogłuszają nas. Być może jest to dowód, że potrafimy spojrzeć na siebie krytycznie, że zdajemy sobie sprawę z własnych niedostatków i słabości. Słowa te pełnią funkcję zwierciadła, w którym widzimy siebie takimi, jakimi jesteśmy. To właśnie jest powodem naszego zakłopotania i zawstydzenia, bo światłości często w nas nie ma i solą ziemi też często nie jesteśmy.
Oto Jezus mówi do nas: „Wy jesteście solą ziemi i światłością świata”. Cóż te słowa oznaczają? Stwierdzenie, że ktoś jest solą ziemi lub światłością świata, to wielki komplement pod jego adresem. Rozumiemy przez to, że jest to człowiek godny zaufania, odpowiedzialny, bez którego w wielu sprawach nie można się obejść.
Jaką szczególną wartość i znaczenie posiada sól, że została użyta w tym porównaniu przez Jezusa? Już w starożytności była wysoko ceniona ze względu na swoje funkcje i również dlatego urastała do rangi symbolu. Wszyscy wiemy, że bez soli większość potraw nie ma smaku, że nadaje im ona niepowtarzalność – i tym wykwintnym, i tym zwykłym. Jest również środkiem konserwującym, bez którego wiele produktów uległoby zepsuciu. Jest potrzebna naszemu organizmowi w takim samym stopniu jak woda – bez soli umieramy. Cechą szczególną soli jest to, że różni się zasadniczo w swojej istocie od rzeczy, do których jest dodawana.
Człowiek miewa różne powody do chluby. Zaczynając od piękna ciała ludzkiego, naszej powierzchowności, pozycji społecznej, a na wspaniałych osiągnięciach w dziedzinie nauki i sztuki, na mądrości i wiedzy gromadzonej przez tyle wieków kończąc. Ale czy to wszystko? Skąd bierze się zakłopotanie i wstyd, które towarzyszą nam w trakcie słuchania tych słów Jezusa, zwłaszcza wtedy, gdy uświadamiamy sobie, jakie wartości ducha – które symbolizuje sól – powinniśmy sobą reprezentować, a nie reprezentujemy. Czy rzeczywiście jesteśmy solą tej ziemi i światłością świata? Wszyscy wiemy, jaki jest świat, w którym żyjemy i którego dzieje zdają się przeczyć tym słowom Jezusa. Brakuje nam odwagi, by tak jak sól chronić swoje otoczenie przed zepsuciem, by tak jak sól reprezentować sobą czystość. W mowie, myśli i czynie. Czy nasze życie, życie chrześcijan, dodaje smaku temu światu? Czy nasza moc w tym świecie polega na naszej odmienności od niego?
W wielu wypadkach Jezus żąda, byśmy postępowali W określony sposób, i nawołuje nas do zmiany życia. Stawia przed nami określone zadania, które musimy wypełnić. Jakże wtedy trudno pogodzić się z naszą niewiarą i słabością, która nie pozwala nam być takimi, jakimi Jezus chce nas widzieć. Wtedy też przeżywamy rozterki, zakłopotanie i wstyd.
Jezus nie nawołuje do tego, byśmy stali się solą i światłością tego świata. On stwierdza, że solą ziemi i światłością tego świata jesteśmy. Zwróćmy uwagę, że nie ma tu mowy o światłości pochodzącej z tego świata, która prędzej czy później zgaśnie. Czym więc mamy świecić? Nie własnym światłem, które by pochodziło z nas, lecz światłem Chrystusa i tym, czym On nas nasyca, gdyż jedynie w ten sposób może być człowiek światłością tego świata. W pierwszej chwili lękamy się Jego słów i nie dowierzamy, że mogłyby się one do nas odnosić. Gdy nam się jednak odsłoni ich właściwe znaczenie i gdy poza nimi dostrzeżemy postać Zbawiciela, Chrystusa, wówczas zaczynają nas podnosić, mobilizować, pobudzać.
My, chrześcijanie, po to jesteśmy wybrani i do tego przeznaczeni, abyśmy żyli na co dzień w sposób odmienny od norm ustalonych i uznawanych przez większość ludzi, ale zgodnie z normami, jakie dał Bóg. Jesteśmy solą i światłością tego świata, bo oświeca nas Bóg przez swoje Słowo. Jako chrześcijanie już świecimy. I chociaż często nasze światła świecą mdło lub przygasają, a nasza sól nie chroni nas i świata przed zepsuciem i nie dają smaku, to świadomość, że sam Jezus powiedział te słowa, dodaje nam sił, gdy upadamy.
W tej sytuacji na nowo staje przed nami pytanie o naszą chrześcijańską wiarygodność, o to, jakie konsekwencje niesie wiara i przyznawanie się do Jezusa Chrystusa, czyli świadectwo, jakie składamy naszym życiem. Nie chodzi tu jednak o świadectwo pojmowane tylko jako wypełnianie Bożych przykazań, które nie wymagają od nas opowiedzenia się za Chrystusem, lecz o wszystkie konsekwencje wynikające z naśladowania Chrystusa bez względu na to, jaki jest świat, w którym żyjemy.
Niepokój i przygnębienie, jakie odczuwamy słuchając słów Jezusa, oraz świadomość, że nie wszystko jest z nami w porządku, dowodzi, że wciąż stawiamy sobie pytanie, co oznacza być solą i światłością tego świata i co naprawdę znaczy być chrześcijaninem. Oznacza to też, że Bóg daje nam wciąż jeszcze szansę, a odpowiedź, jakiej sobie udzielimy, stanie się początkiem nowej drogi, która – jeśli przejdziemy ją z Bogiem – będzie drogą ku wieczności.

[Autor, absolwent Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej, jest stażystą w ewangelicko-reformowanej parafii w Warszawie – red.]