Pismo religijno-społeczne poświęcone polskiemu
      ewangelicyzmowi i ekumenii

3 / 1997

Oto idziemy do Jerozolimy, a Syn Człowieczy będzie wydany arcykapłanom i uczonym w Piśmie, i osądzą Go na śmierć i wydadzą poganom, i będą Go wyśmiewać i pluć na Niego, ubiczują Go i zabiją, lecz po trzech dniach zmartwychwstanie.

Mk 10:33

Cztery przekazane nam przez uczniów Jezusa z Nazaretu ewangelie, wielostronnie naświetlające przebieg ziemskiej służby Pana, przedstawiają zarazem Jego duchową biografię. Obok informacji opartych na wypowiedziach osób będących blisko Jezusa napotykamy tam Jego własne wypowiedzi i dzięki temu możemy śledzić duchowy i intelektualny rozwój naszego Zbawiciela w różnych etapach Jego ziemskiego życia. Nie ulega bowiem wątpliwości, że i Syn Człowieczy rozwijał się podobnie jak my. Jak powiada ewangelista Łukasz: „Jezusowi zaś przybywało mądrości i wzrostu oraz łaski u Boga i u ludzi” (Łuk. 2:52). Kluczowy wątek tego rozwoju określa się w teologii mianem wzrostu „samoświadomości zbawczej” Pana.

Wraz z upływem lat Jezus dojrzewał do podjęcia swojej zbawczej misji. Kiedy uznał, że „dopełnił się czas”, wyszedł z ukrycia prywatności i wystąpił publicznie. Dał się poznać Izraelowi, wskazując na siebie jako na spełnienie wielowiekowych marzeń i pragnień Izraela, jako spełnienie tysięcy proroctw Starego Testamentu o Mesjaszu-Zbawcy (Mk 1:15;Łuk. 4:21 – por. Iz. 61:1 nn; Mat.11:2-6-por. Iz.35:5nn; Iz. 61:1). Pociągnęło to za sobą serię wydarzeń, które – choć narastały lawinowo – były raczej zamierzoną reakcją łańcuchową. Czytając ewangelie, raz po raz napotykamy pełne spokoju i rozwagi słowa Pana, zapowiadające kolejne odsłony dramatu, którego miał być głównym aktorem, a wszystko wskazuje na to, że także reżyserem. Albowiem poszczególne etapy działalności Chrystusa były z góry przezeń przewidziane: chrzest z rąk Jana Chrzciciela oraz ujawnienie swej mesjańskiej godności w synagodze w Nazarecie, publiczne nauczanie, uzdrowienia i wskrzeszenia, manifestacje mądrości i mocy podczas świąt żydowskich – wszystko to prowadziło do wydarzeń kulminacyjnych.

W pewnym momencie Jezus zaczyna mówić o nadejściu tego, co nieuniknione, a zarazem przezeń pożądane. Mówi o nadejściu „godziny”, wyznaczonego przez Opatrzność momentu i wydarzenia przełomowego. Zaszokowani uczniowie dowiadują się od Mistrza, że „oto nadeszła godzina i Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników” (Mat. 26:45, Mk 14:41). O ile wcześniej mitygował On apostołów mówiąc, iż „jeszcze nie nadeszła Jego godzina” (Jn 2:4, 8:20), to teraz jest przekonany, że przyszedł czas, „aby został uwielbiony Syn Człowieczy” (Jn 12:23), że nadeszła „godzina odejścia z tego świata do Ojca” (Jn 13:1) i „oto Syn Człowieczy będzie wydany w ręce grzeszników” (Mk 14:41, por. Mat. 26:45).

Stopniowo te ogólne zapowiedzi ustępują miejsca szczegółowej wizji wydarzeń. Chrystus dokładnie wie, co Go czeka. Powiada do apostołów: przyjdzie „godzina, gdy się rozproszycie (...) i mnie samego zostawicie, lecz nie jestem sam, bo Ojciec jest ze mną” (Jn 16:32). Jezus czyni swój przyszły los przedmiotem kierowanego do najbliższych przyjaciół nauczania: „zaczął ich pouczać, że Syn Człowieczy musi wiele cierpieć” (Mk 8:31; Łuk. 9:22), że „będzie wydany w ręce ludzkie i zabiją Go” (Mat. 9:31), że „musi wiele wycierpieć i za nic być poczytanym” (Mat. 9:12). Ewangelista podkreśla, że Jezus o tym wszystkim „mówił otwarcie” (Mk8:32).

Co więcej – w świecie, gdzie nic nie jest pewne, Jezus na długo przed wydarzeniem Golgoty wie i mówi, jakim rodzajem śmierci przyjdzie Mu umrzeć: „będę wywyższony ponad ziemię (...). A to powiedział, by zaznaczyć, jaką śmiercią umrze” (Jn 12:33); „Syn Człowieczy musi być wywyższony” (Jn 3:14); „Syn Człowieczy będzie wydany na ukrzyżowanie” (Mat. 26:2); „Syn Człowieczy musi być wydany w ręce grzesznych ludzi i musi być ukrzyżowany” (Mat. 24:7). Jak widać, nie tylko wspominał o swojej śmierci i sposobie, w jaki zostanie Mu ona zadana, ale też z naciskiem podkreślał szczegóły dotyczące zbliżającego się dramatu. Mistrz z Nazaretu mówił o swojej przyszłości bez ogródek, „zaznaczając, jaką śmiercią miał umrzeć” (Jn 18:32).

Roztaczając przed apostołami obraz zbliżających się tragicznych wydarzeń, jakie miały stać się Jego udziałem, Chrystus wielokroć podkreśla, iż muszą się one wydarzyć. To paschalne „m u s i” pojawia się w ewangeliach wielokrotnie: „Od tej pory zaczął Jezus Chrystus tłumaczyć uczniom swoim, że musi pójść do Jerozolimy, wiele wycierpieć (...), że musi być zabity i trzeciego dnia wzbudzony z martwych” (Mat. 16:21; por. Mk 8:31, Łuk. 9:22). Czy owo „musi” oznacza, że Jezus był bierną ofiarą tych wydarzeń? Że sam uwikłał się w nie i nie mógł już wybrać innej drogi? Odpowiedź jest krótka i stanowcza: Nie! Po stokroć nie!

Na podstawie nowotestamentowych świadectw trzeba jednoznacznie stwierdzić, iż Jezus Chrystus od początku do końca był i jest panem swojego losu. Cytowane wyżej słowa Pisma oraz wiele innych wskazują, że Zbawiciel, pozostając w ścisłej więzi z pozostałymi Osobami Trójcy – Ojcem i Duchem, ściśle wytyczył i równie ściśle zrealizował plan swojej misji. Dotyczy to także odkupieńczej śmierci na krzyżu i chwalebnego zmartwychwstania. I choć niekiedy nam się zdaje, że „wszystko w życiu wydaje się być przypadkiem” (Błażej Pascal), to jednak w życiu naszego Pana nie ma przypadków! Paschalne „musi” wskazuje na determinację woli Syna Bożego i na Jego przemożne pragnienie, by ściśle wykonać plan zbawienia człowieka, przygotowany przez przepełnioną miłością do nas Trójcę Świętą. Cały świat czekał na rozegranie się zbawiennego dla świata dramatu ukrzyżowania i zmartwychwstania. Wszystkie wydarzenia działy się zgodnie ze scenariuszem opracowanym przez Wszechmogącego. A nade wszystko – Syn Człowieczy sam szedł ku tym wydarzeniom, prowokował je i tworzył! Nic nie stało się tu za późno i nic nie stało się za wcześnie – jak się dowiadujemy, „nikt nie podniósł na Niego ręki, gdyż jeszcze nie nadeszła Jego godzina” (Jn 7:30).

Jezus świadomie kroczył ku swojej śmierci, świadomie pragnął krzyża. Krzyż bowiem był zasadniczym celem Jego przyjścia na ziemię. On musiał go na siebie przyjąć, choć przecież – nie zapominajmy o tym – mógł go uniknąć! Gdy stał wobec pokusy odrzucenia krzyża, pokusy ucieczki, a pokusa ta zdawała się być przemożna, pełen pokoju wypowiedział przejmujące słowa: „przecież dlatego przyszedłem na tę godzinę” (Jn 12:27). Przyszedł, by za nas umrzeć, przyszedł po śmierć, przyszedł, by wypić za nas kielich goryczy, której sami sobie nawarzyliśmy! A gdy namawiano Go do porzucenia drogi wytyczonej przezeń wespół z Ojcem i Duchem, powiedział kuszącemu Go uczniowi: „Idź precz, szatanie (...), albowiem nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku” (Mat. 16:23).

„Idź precz, szatanie!” Tak ostrą reakcję mógł wywołać tylko ktoś, kto dotknął szczególnie bolesnego miejsca. Wybuch gniewu w odpowiedzi na wywołane troską i niepokojem słowa Apostoła Piotra świadczył, że idąc mężnie ku krzyżowi Chrystus znał koszt, znał ból, znał okropność doświadczenia, jakie miało stać się Jego udziałem. Im bardziej cierpiał na myśl o krzyżu, tym bardziej bronił się przed pokusą zboczenia z tej drogi. Toczył przeto z sobą walkę. Przejęty strachem i lękiem – takim, jaki czasem jest i naszym udziałem – pytał Ojca, czy „ominąć Go może ta godzina” (Mk 14:35). Ale jak wespół z Ojcem przygotował plan zbawienia, tak wespół z Ojcem znalazł siłę, która pozwoliła Mu dopełnić rozpoczętej misji. Duchowe męczarnie, jakie przeżywał w Getsemane, zakończone zdecydowanym powstaniem ku śmierci krzyżowej, uczą nas o niezłomnej, zbawczej woli Syna Bożego. A kiedy ostatecznie nadeszła pora śmierci, rozpięty na drzewie krzyża Pan przyjął ją w pełni świadomie i w przekonaniu dopełnienia zamierzonej misji: „A gdy Jezus skosztował octu rzekł: Wykonało się! I skłoniwszy głowę oddał ducha” (Jn 19:30).

Śmierć Jezusa, zamierzona, z góry zaplanowana i dobrowolnie przyjęta, dokonała się za nas. List do Rzymian, opisujący samą istotę chrześcijańskiej prawdy o zbawieniu, powiada, że „Chrystus umarł za bezbożnych” (Rzym. 5:6), to znaczy – za nas, bo „kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł” (Rzym. 5:8). W innym miejscu Apostoł Paweł dopowiada, iż Jezus „umarł za wszystkich, aby ci, którzy żyją, już nie dla siebie samych żyli, lecz dla Tego, który za nich umarł i został wzbudzony” (II Kor. 5:15). Umarł za nas, wziął na siebie nasze grzechy, pozwolił, by Go zabiły, i dał nam w ten sposób możliwość uzyskania na wieki wolności od grzechu. Spadł nań cały nasz ciężar, ciężar tak okrutny i niszczący, że – jak zauważył Luter – „kto by chciał sądzić podług zewnętrznego widoku, rzec by musiał: Bóg nienawidził Go z całego serca”. Ale to nie Bóg Go nienawidził, to nasz grzech tak Go potraktował!

Marcin Luter, niezrównany piewca Krzyża, skupiony na rozpamiętywaniu tego wielkiego wydarzenia zbawczego, wyjaśnia jego sens w takich słowach: „Chrystus niesie nasze ułomności i choroby, bierze na siebie nasze grzechy i ma cierpliwość wobec naszych uchybień; my ustawicznie ciążymy na Jego karku, a On niesieniem nas nie jest zmęczony”.

Chrystus podniósł nasze grzechy na krzyż (zob. I Ptr 2:24). Teraz też nosi nas na swoich rękach, gdyż zmartwychwstał i jest naszym Pasterzem. Amen.

Dr Tadeusz J. Zieliński